Kazimierz Marcinkiewicz nie chce być osobą publiczną. Fot. kadr TVN24
Kazimierz Marcinkiewicz nie chce być osobą publiczną. Fot. kadr TVN24

Marcinkiewicz wycofuje się z polityki. Media nazywa "szczujniami" i "szmatławcami"

Redakcja Redakcja Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 111

Kazimierz Marcinkiewicz zrezygnował z publicznej aktywności i chce stać się osobą prywatną. Wszystko za sprawą wybuchowego konfliktu o alimenty z żoną Izabelą Olchowicz-Marcinkiewicz.

- Dosyć tego, ja też mam prawo żyć - pisze były premier w apelu do mediów. Kazimierz Marcinkiewicz twierdzi, że od czterech lat toczy nierówną walkę ze "stalkerką", której nie zależy na podziale majątku i alimentach, a na ciągłym poniżaniu i odbieraniu chęci do życia ofierze, którą jest znany polityk.


Dosyć tego, ja też mam prawo żyć.


- Trzy miesiące temu zrezygnowałem z udziału w jakichkolwiek formach życia publicznego, w tym z komentowania spraw publicznych, z udziału w mediach i uroczystościach państwowych. Zrobiłem to po brutalnym i bezprecedensowym ataku pełnym oszczerstw i poniżania, ataku mojej stalkerki na mnie przy użyciu mediów. Ten chamski atak uniemożliwił mi start w wyborach europejskich, ale więcej spłoszył wszystkich klientów, poniosłem ogromne straty. Właśnie dlatego, w celu obrony siebie i rodziny podjąłem decyzję o odejściu z życia publicznego i stania się osobą stricte prywatną - tłumaczy w emocjonalnym wpisie Marcinkiewicz, który ma wielki żal do tabloidów o opisywanie prywatnego życia.

- Jeśli będzie taka potrzeba udowodnię sądownie, fakt że jestem osoba prywatną i że wszystkie pismaki i szmatławce i szczujnie, wycierające swoje gęby moim nazwiskiem, muszą właśnie tak mnie traktować. Dosyć zarabiania na mojej osobie z użyciem chamstwa, kłamstwa i steku bzdur - zarzeka się Marcinkiewicz.

Były szef rządu potwierdził, że pod jego domem zjawili się funkcjonariusze policji, by wyjaśnić sprawę alimentów. Przypomnijmy, że według relacji tabloidów, Marcinkiewicz uciekał z mieszkania - wyszedł przez balkon i staranował po drodze żywopłot. Marcinkiewicz nie ma sobie nic do zarzucenia i nazywa takie działania odwetem ze strony "pisowskich urzędników".

- Stalkerka poniża mnie, szydzi ze mnie, kłamie na mój temat już ponad 4 lata, bez umiaru i bez opamiętania i nie ma zamiaru się zatrzymać. Gdy nie może sama oszczerczo mnie atakować, robi to przy użyciu państwa, najpierw służb specjalnych, a teraz prokuratury i komornika. Dwa tygodnie temu zaproponowałem stalkerce ugodę, by możliwie szybko pozamykać sprawy, które jeszcze nas niestety łączą. Po trzech dniach negocjacji nasłała na mnie zbrojną grupę urzędników państwowych, którzy bynajmniej nie jak urzędnicy się zachowywali, albo zachowywali jak urzędnicy PiSowscy - relacjonuje.

- Gdy ochłonąłem, zaproponowałem jeszcze jedną formę ugody w postaci jedynego majątku materialnego jaki posiadam o wartości netto znacząco przewyższającej wartość zaległości. Kolejna propozycja ugody została wyśmiana. Bo stalker musi gnoić, musi wyżywać się, musi powoli odbierać swojej ofierze życie - dodaje Marcinkiewicz.


Spór między byłym premierem i Izabelą Olchowicz-Marcinkiewicz trwa od rozwodu w 2008 roku. Znany polityk uchylał się od płacenia alimentów w wysokości 4 tys. złotych miesięcznie. Łączna suma do 2019 roku przekroczyła 100 tys. złotych, ale komornik nie mógł wyegzekwować pieniędzy, ponieważ na koncie Marcinkiewicza oficjalnie nie ma ani złotówki.

- Chętnie pójdę do więzienia Ziobry. Wikt i opierunek i spokój, a dam radę, skoro wytrzymałem ze stalkerką trzy lata pod jednym dachem - żartował były szef rządu w rozmowie z Onetem. Za przestępstwo alimentacyjne grozi nawet do 2 lat pozbawienia wolności. Prokuratura postawiła Marcinkiewiczowi zarzut uchylania się od obowiązku alimentacyjnego.

GW

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka