fot. PAP/Tomasz Gzell/edycja: canva.com
fot. PAP/Tomasz Gzell/edycja: canva.com

Lewica poza Sejmem, a nawet marginesem? Czemu nie

Rafał Woś Rafał Woś Lewica Obserwuj temat Obserwuj notkę 91
Pod światłym przewodem Włodzimierza Czarzastego Lewica kroczy ku spektakularnej politycznej anihilacji. W dużej mierze zawinionej przez samą siebie.

Lewica tonie

Wciąż nie wiadomo kogo będzie można ogłosić największym zwycięzcą jesiennych wyborów. Ale możemy już chyba śmiało powiedzieć o ich największym przegranym. A właściwie przegranej. Czyli Lewicy. 

Nowy sondaż CBOS-u jest dla partii Czarzastego mrożący. 5 proc. poparcia. Tuż nad progiem wyborczym. Oczywiście kierownictwo ugrupowania powie, że przecież bywały sondaże lepsze - dające partii nawet 10 proc. poparcia. Nie dodadzą pewnie - bo i czym się tu chwalić? - że te ostatnie 5 proc. to nie jest pierwszy raz, gdy widać dno. I że także w czerwcu mieli w innych badaniach 6 proc. (Kantar dla TVN24) i 5,9 proc. (Research Partners). Te zdarzenia zostaną jednak pewnie przez sympatyków i działaczy Lewicy wyparte. Zaś przewodniczący Czarzasty - w swoim stylu - huknie, że nic złego się nie dzieje i że walka trwa. Akolici podchwycą, a krytykom braknie sił, ochoty i przekonania, żeby coś z tym zrobić. Bo przecież tak w ogóle wszystko idzie świetnie, a Lewica wymiata w polskiej polityce. Wprawdzie w wyborach 2019 roku było 49 mandatów, a z dzisiejszych symulacji wychodzi raczej dwadzieścia kilka. Ale nic to. Człowiek sobie zawsze wszystko zracjonalizuje. A partia polityczna to już w szczególności. 

Prawda jest jednak taka, że walka to może i trwa. Ale Lewica ją dotkliwie przegrywa. (dalsza część tekstu pod materiałem wideo)

Obejrzyj program "Lewy z bicepsem: Po wakacjach z Szkle Kontaktowym" na naszym kanale YouTube:

Obejrzyj

Przegrywa od dawna. I na własne życzenie. A ostatnie wydarzenia to tylko końcówka dość długiego procesu autodestrukcji, którą lewicowcy na sobie samych od lat przeprowadzają.  

"Prime" Lewicy to już dawno i nieprawda

Zacznijmy od tego, czym była Lewica w czasach świetności. To znaczy w złotych latach SLD Kwaśniewskiego, Oleksego i Millera. Z satelickimi ugrupowaniami w postaci Unii Pracy czy PPSu. Wtedy - w latach 90-tych i na początku 2000-cznych SLD był tym, czym dziś jest PiS. To znaczy był partią ludową w pełnym tego słowa znaczeniu. Stanowili siłę, której można było nie lubić. Można było się z niej śmiać albo nią gardzić. Ale trudno było nie zauważyć, że ona bije się o pełną stawkę. Sojusz umiał słuchać i chciał (przynajmniej początkowo) reprezentować ludzi różnych klas społecznych. W tym także tych klas, na których widok (i zapach) zatykała nos inteligencko-gdańska warszawka spod znaku Unii Demokratycznej i Kongresu Liberałów. Tamten SLD dawał swoim wyborcom nadzieje, że są alternatywą wobec „nieudolnych solidaruchów” i innych „balcerowiczoidów”. Obiecywał, że ktoś się zatroszczy i będzie godnie reprezentował. To była oferta na 30-40proc. W wyborach parlamentarnych. I na 50+ w prezydenckich.

Oczywiście, że SLD większości tamtych przyrzeczeń nie spełnił. Oderwał się. Zmieszczaniał. Ugazetowyborczył. Aleksander Kwaśniewski jest tego najlepszym uosobieniem. W pewnym momencie musiał podjąć decyzję, czy woli reprezentować interesy mieszkańców średnich miast i małych miasteczek, które wyniosły go do prezydentury. Czy raczej działać tak, by podobać się salonowi. Najpierw temu w Warszawie u Adama Michnika i Moniki Olejnik. A potem w Brukseli, Waszyngtonie czy Davos. Wybrał Michnika i Davos. Podobnie można powiedzieć o SLD. 

Ale coś za coś. Ludzie wystawili takiej lewicy rachunek zrzucając ich z piedestału w roku 2005. 


Przybudówka. Tak skończyło SLD

Na trupie SLD pożywiły się wtedy i PO i PiS. O to truchło się z resztą dawni postsolidarnościowcy ostro pokłócili. Donald Tusk sądził, że wykoleguje Kaczyńskiego przejmując - w sojuszu z Wyborczą i TVN-em - tych bardziej wartościowych - to znaczy aspirujących do światowości i nowoczesności - wyborców postkomunistycznej lewicy. I faktycznie, dawny mieszczański i establiszmentowy elektorat SLD jest dziś niemal w całości w PO/KO. 

Początkowo wyglądało więc na to, że Kaczyński przegrał. Tymczasem.. Tymczasem w dłuższym okresie widać, że to jemu przypadła większa cześć zdobyczy. Bo prowincjonalny i nieelitarny elektorat Millera i Kwaśniewskiego przemaszerował właśnie do niego. I jest tam do dziś. I to również dzięki temu elektoratowi PiS wygrywa od dekady wybory za wyborami. 

Zaraz, zaraz - powie uważny czytelnik - a gdzie w tym wszystkim Czarzasty i jego SLD? No fakt, prawie zapomniałem. Choć tak naprawdę właśnie o to chodzi. Bo SLD po roku 2005 nie uległ wprawdzie samorozwiązaniu. Ale stał się partią, którą zupełnie spokojnie można przeoczyć. Bo ona się nie liczy. Gorzej nawet. Z biegiem czasu - i w wyniku fatalnych decyzji swojego kierownictwa - SLD (a potem Lewica) stały się kimś w rodzaju chłopca na posyłki dla liberalnego hegemona. Czyli Tuska i jego PO. A potem KO. Czarzasty i jego ekipa są więc dziś dokładnie tym czym była Unia Pracy kiedyś dla starego i silnego SLD. Taką „lewicę” wysyłało się po jakieś sprawunki. Niech idą i przyniosą poparcie kobiet. Albo tych - no, jak się tam o nich mówi - gejów. Albo niech obsłużą te wszystkie sprawy trans, na których my się nie za bardzo wyznajemy. Damy im jakieś tam kolorowe baloniki albo coś tam powiemy o prawach kobiet. I gra gitara. Ten stan rzeczy trwa od lat i nie potrzeba do tego żadnej formalnej koalicji. Pokonując (bardziej wytrwałością niż pomysłem) swoich konkurentów Włodzimierz Czarzasty Lewicę na tym kursie tylko utwierdził. Czyniąc z niej nieformalną lewicową przybudówkę KO. Przekonaną o własnej podmiotowości. Ale totalnie uzależnioną od dobrej woli Tuska i jego opiniotwórczego zaplecza. 


Czy Lewica mogła się kiedykolwiek liberałom urwać z niewidzialnego - ale bardzo realnego - łańcucha? O tak! Taki moment nastał po wyborach roku 2015. Wygrał je PiS i zaczął realizować swoje prospołeczne lewicowe reformy. Jednak nawet PiS z ostatnich lat - nie był w stanie zadowolić wszystkich. I to było właśnie to miejsce na Lewicę. I słusznie Lewica zaczęła się ustawiać w roli partii punktującej PiSowców za społeczne niedostatki. 

Do uzyskania autentycznej niezależności zabrakło jednak drugiej strony tego równania. Aby zyskać wiarygodność w oczach wyborców PiS - a w konsekwencji zacząć ich podbierać - nie można było nie dostrzegać, że jednak Polska Tuska i Polska Kaczyńskiego to są (pod względem zdobyczy socjalnych i sprawiedliwości społecznej) ziemia i niebo. Nie można głosić, że jest się „społecznie wrażliwy” i nie widzieć jak bardzo pod wpływem 500+ i innych elementów polityki PiS zmniejszyły się w Polsce nierówności i jak wielu Polkom i Polakom przywrócona została godność. 

To trzeba umieć docenić. A nie tylko ględzić, że Kaczyński to jest taki sam neoliberał jak Tusk. I że w zasadzie to „nic nie zrobił”. A na dodatek to dyktator większy od Mussoliniego. Oczywiście, że za mówienie takich rzeczy pochwali Morozowski w TVNie, zaprosi na debatę Fundacja Batorego i doceni Wielowieyska w TOK FM. Ale ludzie nie są głupi. Gdy słyszą, że ktoś mówi takie rzeczy to zadają dwa pytania: a co wy - kochani lewicowcy - zrobiliście dla nas przez te wszystkie lata? I na czym mamy budować pewność, że bez strachu przed PiSem zrobilibyście w koalicji z waszymi kochanymi liberałami choćby połowę tego co zrobił dla nas Kaczyński? 

Na te dwa pytania Lewica nie ma odpowiedzi. I właśnie dlatego jest taka wyalienowana od wyborców, których chciałaby PiS-owi odebrać. Pryncypialny antyPiSizm Czarzastego i spółki odstrasza. A jedyne, co Lewica ma PiSowskiemu wyborcy do zaproponowania to mieszkanka zawstydzania i wpędzania w poczucie winy. Za to, że „głosują na dyktatora”, „dali się kupić za socjał” i „nie dbają o wolne sądy”. A wiecie co? - myśli sobie o takiej Lewicy wyborach PiS. A pocałujcie nas kochani lewicowcy w d…”. 

Lewicy fundamentalistycznie antyPiSowskiej zostaje więc bicie się o wyborców antyPiSowskich. To logiczne. Taki był zdaje się plan Czarzastego na te wybory. Usadowić się wygodnie w roli koalicjanta Tuska. Bez którego KO nie zrobi rządu. Ale Tusk go ograł jak dziecko! I właśnie wali się kluczowy filar tego planu. Kochany Donald, na którego postawił Włodek na jego oczach dokonuje… rozbioru opozycji. I jeszcze kilka marszów we Wrocławiu, Poznaniu i Gdańsku i jeszcze trochę jednolistowej histerii Gazety Wyborczej i TVNu a z Lewicy zostanie tylko ogryzek.  

A posłowie Gdula, Zandberg i posłanki Żukowska i Zawisza mogą się tylko temu przyglądać. Póki jeszcze w ogóle są w parlamencie.  

I co, nadal myślicie, że Lewica ma przed sobą świetlaną przyszłość?

zdjęcie: Posłowie Lewicy Joanna Scheuring-Wielgus (L) i Włodzimierz Czarzasty (P) podczas prezentacji "Raportu o Stanie Państwa" przygotowanego przez Lewicę, 18 bm. w Warszawie. (ad) fot. PAP/Tomasz Gzell/edycja: canva.com

Czytaj dalej:

Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka