n/z: Mecenas Roman Giertych. fot. PAP/Tomasz Gzell
n/z: Mecenas Roman Giertych. fot. PAP/Tomasz Gzell

Wczoraj wróg demokracji, dziś jej ostatni obrońca. Czy Giertych w KO się sprawdzi?

Rafał Woś Rafał Woś Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 63
I tak oto „obóz demokratyczny” poszerzył się o polityka, który jeszcze wczoraj był w kwintesencją „skrajnie prawicowego antydemokratyzmu”. Jeszcze jakieś pytania?

Roman Giertych na liście KO do Sejmu

Dokonało się. Roman Giertych dopiął swego. Będzie kandydował do Sejmu z list Koalicji Obywatelskiej. Stało się to pomimo donośnych jęków niezadowolenia (a momentami nawet przerażenia) napływających ze środka i obrzeży obozu liberalnego. Tak chętnie nazywającego się „prodemokratycznym”.

Ale Donald Tusk się uparł i zarządził wciągnięcie „Konia” na listy. I tak oto Pan Roman - niegdyś wskrzesiciel Młodzieży Wszechpolskiej, lider arcykonserwatywnej Ligi Polskich Rodzin i były minister edukacji w pierwszym rządzie PiS (przy którym - jak powiedział Robert Biedroń - „Czarnek to mały pikuś” - tenże Giertych jest już oficjalnie na pokładzie „obozu demokratycznego”. Polityk, który jeszcze nie tak dawno temu miał uosabiać najgorsze neoendeckie, neofaszystowskie i autorytarne tradycje polskiej polityki i którym „Gazeta Wyborcza”, TVN i TOK FM dniem i nocą straszyły polskie dzieci oraz ich zatroskanych rodziców. Ten sam człowiek - tyle że kilkanaście lat starszy - będzie teraz pomagał w słusznym dziele obrony liberalnej demokracji i przywrócenia obecności Polski w sercu zjednoczonej Europy. Czegoś tu drodzy zatroskani losem polskiej demokracji nie rozumiecie? Jakieś pytania ze strony tych, co uważają, że PiS wiedzie Polskę w kierunku autorytarnej neofaszystowskiej dyktatury? 


Decyzja Tuska w sprawie Giertycha to dowód na jedno

Ale mówiąc już zupełnie serio i bez zbędnych złośliwości. Ta decyzja Tuska mówi nam (a w zasadzie przypomina) o kilku rzeczach. Po pierwsze o tym, że antyPiS jest - w gruncie rzeczy projektem politycznym - zarządzanym w sposób jednoznacznie wodzowski. Niejeden psioczył w KO na Giertycha i niejedna odgrażała się, że „tym człowiekiem nigdy w życiu na jednej liście”. I co? I nic. Popsioczyli, powyrzekali i… ucichli. Życie toczy się dalej. Tusk kazał dopisać Giertycha więc Giertych dopisany został. Roma locuta - causa finita. A podyskutować to sobie można na Campusie Polska. Pod warunkiem, że dyskusja nie będzie wykraczała poza ściśle określone ramy „prodemokratyczności”. 

Po drugie, kolejny raz mamy żywy dowód tego, że między Tuskiem a Giertychem jest rodzaj jakiejś niezwykle silnej relacji. Chyba najtrafniej wyraziła to Paulina Henning-Kloska z Polski 2050 mówiąc, że „zobowiązania wobec niego (Giertycha - red.) miał zawsze Donald Tusk i rozumiem, że te zobowiązania wczoraj wypełnił”. Dla każdego interesującego się polityką nieco dłużej ta ciągnąca się już od paru lat relacja Tuska z Giertychem jest faktem oczywistym. Jakie są jej głębsze przyczyny? Czemu obaj Panowie tak bardzo przypadli sobie do gustu? Dlaczego ze wszystkich gwiazd polskiej palestry akurat mecenas Giertych reprezentował Tuska juniora w jego sporach sądowych z tabloidami? Czemu Tuskowi tak bardzo zależy na tym, by mieć Giertycha po swojej stronie, choć nie ma on za sobą żadnej notowanej w sondażach organizacji politycznej, a nawet może stanowić dla KO wizerunkowe obciążenie. Nikt dotąd nie potrafił na te pytania przekonująco odpowiedzieć. I - jak znam liberalne media - nikt na nie w najbliższym czasie raczej nie odpowie. W sumie - szkoda wielka. 


Przyjaciół trzymaj blisko, wrogów jeszcze bliżej

Po trzecie, przypadek Romana G. to kolejny z długaśnej listy przykładów funkcjonowania polityki wedle zasady „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. Niby wiadomo było od zawsze, że tak to działa. Niektórzy sądzili jednak, że nawet w ramach tej logiki istnieją jakieś przypadki graniczne. I że Giertych będzie jednym z nich. Zdawać by się mogło, że nie da się z „diabła wcielonego” zostać „aniołem”. Z wroga demokracji, Europy i postępu przeistoczyć się w tych wartości stróża i obrońcę. A jednak. Wszystko można. 

Pewnie nawet działa to sposób paradoksalnie dziwaczny. Im więcej jest w polskiej polityce odwołań do „wielkich wartości” i „demokratycznych pryncypiów”, im więcej straszenia „faszyzmem” i „populizmem”, tym bardziej właśnie… można wszystko. W imię tychże „wielkich wartości”.  

Czytaj dalej:

Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka