na zdjęciu: Konferencja Lewicy. fot. PAP/Jerzy Muszyński
na zdjęciu: Konferencja Lewicy. fot. PAP/Jerzy Muszyński

Mistrzowie samooszukiwania

Rafał Woś Rafał Woś Lewica Obserwuj temat Obserwuj notkę 67
To już chyba pewne, że Lewica zaliczy w tych wyborach katastrofalną porażkę. Znowu usłyszymy od Czarzastego i spółki, że winni są wszyscy wokoło.

Fuzja miała odrodzić potęgę Lewicy

W 2019 Czarzasty, Zandberg i Biedroń zjednoczyli swoje małe księstewka tworząc jedno większe. To było obiecujące. To miał być początek budowy czegoś większego. Z 49 mandatów w roku 2019 miało zrobić się 100 w następnych wyborach. A kiedyś może i 150 czy 200, kto wie? 

Tymczasem po październikowych wyborach klub parlamentarny Lewicy stopnieje (wedle sondażowej arytmetyki) do niecałych 30 mandatów. Rozpoznawalni liderzy Lewicy (Czarzasty, Żukowska, Zandberg i reszta „zakonu Razem” czy Śmieszek) dostali dobre miejsca w najmocniejszych okręgach i do Sejmu raczej wejdą. Ale przy takim spadku liczby mandatów cudów być nie może. Kilka znanych twarzy lewicy jednak odpadnie i zniknie ze sceny politycznej. 

Ale to jeszcze nie byłoby takie najgorsze. W końcu nadchodzącą wyborczą porażkę dałoby się przekuć w sukces i ufryzować na wielkie zwycięstwo. Do tego konieczne jest jednak wejście Lewicy do rządu. Za którą szłyby dwie kluczowe i wymierne korzyści: uzyskanie (wreszcie!) jakiegoś realnego wpływu na rządzenie krajem. Oraz (co też ważne) zapisanie się w historii jako część wielkiego antyPiSowskiego przewrotu i wielkiego dzieła odebrania władzy Kaczyńskiemu. 


Z ręką w nocniku

Tylko, że tu pojawia się problem. Spory problem. Bo na dziś wygląda to tak, że szanse na realizację scenariusza z Lewicą wchodzącą do koalicji rządowej zbliżają się w szybkim tempie w kierunku zera. Wariant „klasycznego antyPiSu” (KO plus TD plus Lewica) stracił większość po tym jak Donald Tusk zaczął pałaszowanie przystawek (czyli Hołowni i Lewicy właśnie) w przygotowaniu swojego przełomowego marszu 4 czerwca. I od tamtej pory wszystkie sondaże pokazują, że takiej większości nie ma. Jej powrót byłby cudem natury porównywalnym do śnieżycy w środku lata. 

W tej sytuacji zostaje - modny ostatnio w otoczeniu Donalda Tuska - wariant "Nocnej Zmiany 2”. To znaczy „antyPiSu poszerzonego”. Poszerzonego oczywiście o - mniej lub bardziej oficjalne - poparcie Konfederacji. Na plotki i przymiarki do tej opcji Lewica zareagowała jednak uderzając w dzwony na trwogę. Ogłoszono wszem i wobec, że Lewica (słowa przewodniczącego Czarzastego) nie będzie „stać, siedzieć ani leżeć” w żadnej koalicji z Konfederacją. Jest to ze strony Czarzaka i spółki deklaracja - owszem - podniosła. Ale politycznie oznaczająca de facto usunięcie samych siebie z przyszłych targów koalicyjnych. Bo Donald Tusk jest rasowym politykiem. I umie też dodawać. Wie, że sumując poparcie KO, TD i Konfederacji uda się najpewniej zrobić rząd większościowy. A skoro Lewica nie chce w tym projekcie uczestniczyć, to… wolny kraj! Nikt jej siłą nie będzie do tego zmuszał. 

W ten sposób Lewica Czarzastego, Zandberga i Biedronia obudzi się po tych wyborach z przysłowiową ręką w nocniku. A może i z obiema rękami. Lewą i prawą. Jak ich znam, to pewnie uznają, że to wina całego świata. Złych PiSorów, złych liberałów, złych faszystów i złej polaryzacji. Będzie pewnie dużo samopocieszanie się, że przynajmniej „zachowali się przyzwoicie”. Albo, że „do polityki nie idzie się dla władzy”. 

Niewielu na Lewicy będzie pewnie chciało zmierzyć się z bolesną prawdą. A przydałoby się. Warto bowiem, by stanęła wreszcie w prawdzie i odpowiedziała sobie czy kroczenie dotychczasową drogą jest kierunkiem słusznym? Czy to ma sens? Czy to prowadzi ich formację do jakiejkolwiek zmiany na lepsze?


Jak w bańce

Obecna Lewica lubi myśleć o sobie, że w swoim politycznym przesłaniu stoi na dwóch równoważnych nogach. Jedną nogą jest nadbudowa czyli lewicowość obyczajowa - tzw. prawa reprodukcyjne (aborcja), świeckie państwo (niezbyt skrywany antyklerykalizm) oraz prawa mniejszości (tęczowa rewolucja i podpięcie pod modny na Zachodzie „wokizm”). Druga noga Lewicy to teoretycznie baza. Czyli sprawy pracownicze (głównie pracowników budżetówki), państwo dobrobytu, bieda i wykluczenie. Kierownictwo Lewicy jest przekonane, że w ich programie, praktyce i przekazie obie te nogi są równie mocno dociążone. Tymczasem to nieprawda. Wygodne samooszukiwanie. Bo w praktyce noga pierwsza (nadbudowa) dominuje w sposób zdecydowany. To ta tematyka grzeje działaczy i oddaje nastroje bazy wyborczej. Na każdą inicjatywę z bazy przypada pięć do dziesięciu przedsięwzięć w nadbudowie. 

To czyni Lewicę partią, która doskonale dociera ze swym przekazem do wąskiej grupy nieźle wykształconych i zamożnych przedstawicieli wyższej klasy średniej. Oraz do tych, którzy do tej grupy aspirują. Lewica wpada więc dokładnie w tę samą pułapkę, w której tkwi dziś wiele klasycznych zachodnich socjaldemokracji. Będących ulubieńcami elit opiniotwórczych i symbolicznych. Co przekłada się na te 5 do 10 proc. wyborczego poparcia. Z dawną lewicą bijącą się o pełną stawkę nie ma to oczywiście nic wspólnego. Pozostaje wspomnienie, garść symboli i marzenia. Marzenia o tym, że w końcu na pewno uda się nawiązać ponowny kontakt „ze zwykłymi ludźmi”. Z biegiem czasu te marzenia przemieniają się jednak we wściekłość. Lewica czeka na ludzi, ale ludzie nie przychodzą. Z czego lewica (nie tylko w Polsce) wyciąga wniosek, że w takim razie… z ludźmi jest coś nie tak. I zaczyna się robienie im zbiorowej psychoanalizy. Tropienia homofobii, brunatnych odruchów, mizoginii, trans-uprzedzeń, zaściankowości, nacjonalizmu. Mam wymieniać dalej?  

Niestety kierownictwo Lewicy bardzo nie lubi słuchać takiej krytyki. A każdy, kto ośmiela się ją podnosić jest w ich mniemaniu przeciwko nim. Ktoś powinien z tym wreszcie skończyć. I zacząć proces wyprowadzania lewicy z wygodnego samooszukiwania. Łatwe to niestety nie będzie. Ale jest konieczne. 

Czytaj dalej:



Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka