fot. PAP/Marcin Obara
fot. PAP/Marcin Obara

Moraliści i frustraci. Czyli antyPiS na minutę przed twardym lądowaniem

Rafał Woś Rafał Woś Rząd Obserwuj temat Obserwuj notkę 312
Popatrzcie sobie jeszcze ostatni raz na moralistów z szerokiej koalicji antyPiSowskiej w pełnej krasie ich politycznej niewinności. Popatrzcie z tkliwością, bo już bardzo niedługo czeka ich bolesne zderzenie z twardą rzeczywistością. Część zapuści szpony, wyszczerzy zęby, wyłączy autorefleksję i jakoś sobie poradzi. Ale wielu ostro się pokiereszuje i odpadnie z gry.

Grzech antydemokratyzmu

Nie ulega dla mnie większej wątpliwości, że wybory z października 2023 rozegrały się w sferze nadbudowy. Cały plan opozycji antyPiSowskiej składał się w jakichś 90-procentach z argumentacji moralnej. Tusk, Hołownia-Kamysz i Czarzasty już dawno temu zdecydowali, że aby wygrać z PiSem muszą przekonać większość Polek i Polaków, by NIE GŁOSOWALI zgodnie z własnym ekonomiczno-bytowym interesem. By nie porównywali swojego poziomu zamożności, stopnia wykluczenia społecznego i poziomu opiekuńczości państwa wobec obywatela z tym, co było przed rokiem 2015.

AntyPiS wiedział, że w takich zawodach nie ma szans. I że musi nakłonić ludzi do tego, by uwierzyli, że gra toczy się o sprawy bardziej górnolotne: o wolność, demokrację i walkę z populizmem oraz dyktaturą. Służyć temu celowi miało wszystko. Od powtarzania samozwańczej nazwy „opozycja demokratyczna” po mobilizację elit symboliczno-celebryckich po stronie antyPiSu. Chodziło o wywołanie wrażenia, że w Polsce - choć obiektywnie rzecz biorąc żyje się większości ludzi trochę lepiej i bezpieczniej niż przed rokiem 2015 - tak naprawdę dzieją się rzeczy złe i straszne. A każdy, kto pozostaje wobec nich obojętny popełnia grzech antydemokratyzmu. Grzech był trudny do ścisłego zdefiniowania, ale przecież nie w definicji leżało sedno tego planu. Tylko w wyrzutach sumienia i niepokoju, w który Polak i Polka mieli popaść.


Wiele się nie zmieni

Wyborczy wynik pokazuje, że plan wypalił i większość faktycznie opowiedziała się po stronie tej moralizatorskiej argumentacji. Oczywiście nie wszyscy funkcjonariusze antyPiSu robili to „na zimno”. Cześć z nich na prawdę uwierzyła w swój własny polityczny spin. Wielu polityków, komentatorów, dziennikarzy, celebrytów i sympatyków to poczucie bycia „po jasnej stronie mocy” autentycznie napędzało. I napędza nadal.

Niestety - takie oparcie kampanii o moralizatorstwo będzie miało wiele praktycznych konsekwencji. Jedna z nich to nieuchronne zderzenie z bolesną rzeczywistością rządzenia, która czeka niejednego antyPiSowca po wygranych wyborach. Zacznie się od odkrycia, że wiele rzeczy, które - gdy robili to PiSowcy - uchodziło za ostateczny dowód na „autorytaryzm tej władzy”, tak naprawdę nie będzie przez nową władzę zmieniane. Raz z powodu trudności w dogadaniu się wewnątrz „bardzo wielkiej koalicji”. A dwa dlatego, że nie bardzo będzie pomysł jak działać inaczej. Jeśli więc ktoś oczekuje, że - na przykład - jakoś zasadniczo zmienią się po wyborach realia na granicy polsko-białoruskiej. Albo, że nagle pracownicy sfery budżetowej przestaną domagać się podwyżek tylko dlatego, że na czele resortu stanie „fajna” Agnieszka Dziemianowicz-Bąk a nie „złowrogi” Przemysław Czarnek. Jeśli ktoś tak myśli, to jest oczywiście w błędzie.

Przetrwają ci, co będą z "plasteliny"

Oczywiście ci bardziej bezwzględni odnajdą się w nowej sytuacji jak ryba w wodzie. Politycy- zawodowcy szybko przeskoczą do modelu, w którym „jak tamci to robili, to był skandal, ale jak robimy to samo my, to jest troska o dobro wspólne i odpowiedzialność”. Ale wielu bardziej refleksyjnych ludzi antyPiSowskiej opozycji czeka szok. Będzie im trudno pogodzić się z tym, że „teraz k… my”. Albo, że swoich ludzi, którzy pracowali ciężko w kampanii należy wynagrodzić. Albo, że pomysły opozycji - choć sensowne - będą z pluskiem spuszczane w toalecie tylko dlatego, że pochodzą od opozycji. I tak dalej. Będą próbowali to racjonalizować, zagłuszać albo wypierać. Ale gdzieś tam, spędzając kolejną długą i samotną godzinę w nowym, ale złowrogo pustym gmachu Kancelarii Premiera, albo tego czy owego ministerstwa, powróci natrętna refleksja „czy my się naprawdę w czymkolwiek różnimy od tamtych?”.

Plus te cholerne kompromisy i rozczarowania. Przecież już dziś wiadomo, że taka na przykład Lewica zrealizować będzie mogła może z 8 procent (no w porywach 10 proc.) swoich przedwyborczych zapowiedzi. A i to w najlepszym wypadku. A w najgorszym będą musieli firmować rzeczy, które - gdyby robił to PiS - oburzałyby ich do żywego. Znów, przetrwają ci, co będą - jak to zarzucił Robert Mazurek Annie Marii Żukowskiej - „z plasteliny”. Pozostali jednak albo pękną (i się zniechęcą) albo zostaną uznani za zbyt pryncypialnych (co sfrustruje ich jeszcze bardziej).

Tak czy inaczej to się wydarzy. Spójrzcie więc jeszcze raz na panie i panów z antyPiSu. Spójrzcie z tkliwością jak na żołnierzy ze słynnych zdjęć z roku 1914, którzy uśmiechnięci jadą na front. Wielu z nich - to już dziś wiadomo - wróci stamtąd jako zupełni inni ludzie. 

Rafał Woś

Na zdjęciu Marsz Miliona Serc, fot. PAP/Marcin Obara

Czytaj także:


Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka