pixabay.com
pixabay.com
alamira alamira
1021
BLOG

Co naprawdę jedzą bogacze ?

alamira alamira Gotowanie Obserwuj temat Obserwuj notkę 18

Patrzę na rzeźbę Buddy Szczęśliwego stojącą u mnie w tzw. żółtej ubikacji na parapecie okna i zastanawiam się nad symboliką szczęścia i obfitości. Budda został ustawiony rękami mojej małżonki bo pasował tam kolorystycznie. Ilekroć siadam tam na wiadomym urządzeniu Budda ze swym wypływającym poza szaty brzuchem i kijkiem przewieszonym przez ramię z tobołkiem wypełnionym wszystkim tym co niezbędne do szczęścia, ukazuje mi co myśleli ludzie kształtując Buddę jako grubasa. Tak im się szczęście wyobrażało. W moich medytacjach mijam Buddę w drodze z Białego Krzyża na Malinowską Skałę. Mówimy sobie dzień dobry i kiedy mnie mija czuję zapach wędzonki dobywający się z jego tobołka. Idąc w górę zastanawiam się czy miał boczek wędzony i jakie kiełbasy? A obok kiełbas czy miał krupnioka i żymloka? A salceson? Bo pasztetowa na szlaku to przecież oczywistość.  Schodząc w dół przypominają mi się słowa przewodnika w Bangkoku o tym że Budda Szczęśliwy nosił w tobołku owoce. Przecież w góry nikt by nie wspinał się z arbuzem? To wykluczone. W dole w knajpce na Białym Krzyżu zamawiam żur w chlebie. Jedząc go jestem pewien, że w tobołku był też ten żytni na zakwasie. Jego zapach dopełnia się z wędzonką jak mąż i żona.  Kiedy żur się kończy łamię w rękach pachnące mąką z młyna ściany naczynia a potem dno przesiąknięte od góry kwasowością żuru i chrupiące od spodu. Czuję się błogo wypełniony i szczęśliwy, jak Budda.


Tyle medytacji a co dziś?  Dziś jest odwrotnie. Barbie i Ken, ten modelowy związek dla naszych dzieci,  jest prawie jak małżeństwo anorektyków. I obserwacja rzeczywistości jest podobna. Nadwaga i otyłość przynależy większości ludzi. Bogacze zachwycają nas umiarem. Jeśli już - jak Tramp - też mają coś na brzuchu to w ich rodzinnym otoczeniu dominują chudzielcy.

Co się stało, że przeszliśmy jako ludzie od jednej skrajności w drugą? Czy bogacze dziś przeszli jakąś duchową przemianę, stali się ascetami? Odmawiają sobie przyjemności bo dyscyplina zarabiania pieniędzy wymaga dziś innych umiejętności? Żadnych tam posiłków o północy, wypalanych cygar i dopijanych w klubach kieliszków z koniakami X.O.? 

Nie. Bogacze się nie zmienili. My też się nie zmieniliśmy. To żywność się zmieniła. Ten ziemniak, ta marchewka i ten kurczak nie ma nic wspólnego z tym co jedli nasi pradziadowie. Pszenica i żyto z której wypiekamy nasze pieczywo też jest zupełnie inna. Schab nabywany w markecie nie ma już wiele wspólnego ze schabem ze świnki sprzed stu lat. Ale to tylko pierwsza, powierzchowna refleksja. Druga jest mroczna i spychana na obrzeża. Jest zbyt niebezpieczna dla nas samych: wraz z dzisiejszym jedzeniem dostarczamy sobie nowe, nieznane wcześniej związki chemiczne i - co może ważniejsze - nie dostarczamy tych, które od zawsze nam towarzyszyły. Powoduje to występowanie różnych dolegliwości. Ponieważ mechanizmy powstawania tych dolegliwości nie są do końca znane nie mamy metod by się przed nimi bronić. Mamy więc dłuższe, "szczęśliwsze" życie ale wypełnione większym bólem i cierpieniem.

Chcieliśmy aby wszyscy byli najedzeni i szczęśliwi? Chcieliśmy. No to mamy. Jak zwykle po dojściu do celu okazało się, że to nie to. Iść trzeba dalej. Tylko dokąd? Posłuchajcie tego:

Kilka razy w roku jadę na sobotni targ do małej miejscowości w woj. Świętokrzyskim. Przyjeżdżam w piątek wieczorem do wsi nieopodal gdzie nocuję. Nocuję w miejscowym pałacu. Pałac to zbyt duże słowo, ale miejscowi tak mówią o tym typowym polskim dworze. Wybudowany na przełomie XVII I XVIII wieku, znacznie rozbudowany w latach trzydziestych ubiegłego wieku dzięki mariażowi polskiego szlachcica z kapitałem amerykańskim. Kapitał amerykański miał postać pięknej kobiety i wyobraźnię opartą na klasycznych wzorcach. Dzięki temu dobudowano dwie oficyny po bokach i podwyższono dwór a wszystko w oparciu o takie proporcje, że dziś dwór wygląda jak mały pałac rzymskiego patrycjusza gdzieś w Lacjum.

W te piątkowe wieczory, korzystając z tej samej znajomości z dzisiejszym gospodarzem tego miejsca, spotkałem się nie raz z obywatelem amerykańskim, którego pradziad "gdzieś z tych okolic" wyjechał za chlebem za ocean. Gość ten gotuje w prywatnym klubie w Bostonie i zna osobiście przynajmniej dwie osoby z pierwszej setki najbogatszych ludzi świata. Dla nich gotuje, a właściwie odpowiada za zaopatrzenie. W klubie stołuje się niewiele osób, jest on oczywiście zamknięty dla gawiedzi. Ląduje prywatnym samolotem w Krakowie w piątek i po sobotnim targu odlatuje z powrotem. Po co przylatuje? Po to samo co ja.

Sobotni targ w małej świętokrzyskiej miejscowości trwa od rana do rana.  Latem już po szóstej pojawiają się pierwsi klienci a zimą przed ósmą, tak o dziesiątej najważniejsze targi się odbyły i tylko stoiska warzywne i z obuwniczo - tekstylną tandetą są otwarte jeszcze godzinę po południu. Co można kupić do dziesiątej? Mięso i nabiał. Najbardziej świeże mięso to króliki w klatkach. Jak ktoś woli te "bite z rana" i oskubane to kurki, kogutki , te większe rosołowe a czasami też kaczuszki leżą z nieoskubanymi łapkami w rzędach na ziemi. Taki wiejski pokot. Po barwie tłuszczu i zapachu można wybrać te najlepsze. Potem nabiał. Jajka i mleko w plastikowych butelkach po mineralnej. I przede wszystkim gomółki sera. Potem w okolicznym sklepiku kupuję masło i śmietanę z małej, miejscowej mleczarni. Pod koniec czerwca kupuję masło na zimę i zamrażam. W tym czasie mleko jest już w pełni ze słońca, z pierwszego siana i z nieprzekwitniętych ziół. Niestety ceny na targu są wysokie, znacznie wyższe niż w markecie. Te za mięso i nabiał bo warzywa są znacznie tańsze. Po zakupach białkowych czas na węglowodanowe. Dziewięciokilowy chleb nie trzeba kupować w całości. Warzywa wybieram te najbardziej pachnące, te najlepsze to te brudne i poskręcane, nieregularne i małe, z urody podobne do dzwonnika z Notre Dame. Za główkę kapusty płacę 50 groszy. Warzywne zakupy poprawiają budżet całości. Mój kolega z zza oceanu macha mi ręką na pożegnanie. Nie znam jego budżetu. Odjeżdża starym dostawczym volkswagenem pilotowanym przez Wojtka z pałacu prosto na lotnisko w Balicach. Wojtek dba o pięciohektarowy park wokół pałacu i jest w nieokreślonym wieku. Znam go od ponad dwudziestu lat i zawsze był w nieokreślonym wieku.

Tyle moja opowieść. Czy ona jest prawdziwa? Sami oceńcie. Ja bym nie uwierzył.


P.S. To ostatnia trzecia część, jak ktoś jest zainteresowany wcześniejszymi dwoma to odsyłam:


https://www.salon24.pl/u/alamira/843280,przyprawy

https://www.salon24.pl/u/alamira/845290,co-jedza-bogacze











alamira
O mnie alamira

Ślązak od zawsze, studiował Ekonomię na UE w Katowicach, Psychologię i Nauki Polityczne na UŚ w Katowicach, Pisanie scenariuszy w PWSzFTviT w Łodzi. Pisze felietony kulinarne do tygodnika "Nowe Info". Jest prywatnym przedsiębiorcą.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości