- Wania, a ty boga widieł?
- Niet, tawariszcz lejtnant!
- Wot znaczyt’ jewo niet.
Taki „humor” krążył wśród radzieckich liberałów (Rosja radziecka była u zarania swego powstania określana jako państwo liberalne). Byli oni ojcami naszych współczesnych postmodernistów. Uważają oni – ci postmoderniści - że fakt pojawienia się w cywilizacji ludzkiej komputera oraz smartfona zmienia całkowicie człowieka. Czyni z niego odwieczne pragnienie postmodernistów wszystkich czasów: Nowego Człowieka. Kilka dekad temu uważali oni, że piorunochron czyni człowieka zupełnie niezależnym od Boga. Uważali również, że podobnie może być prądem elektrycznym (władza radziecka + elektryfikacja kraju = komunizm). A jeszcze duuużo wcześniej jakiś jaskiniowiec postmodernista przywiązawszy ostrego kawałek ostrego krzemienia do końca kija mógł pewnie uważać, że oto stał się absolutnym panem swego losu bo udaje mu się częściej upolować zwierza. Postmoderniści wszystkich czasów jednoczą się w jednej wspólnej myśli: człowiek jest ostatecznym sędzią samego siebie i ruguje ze swego życia pojęcia zaszyte przez Boga od początku świata w jego umyśle, duszy i sumieniu.
No właśnie. Czy ktoś widział kiedykolwiek umysł? Nikt nie widział umysłu na własne oczy? Ale przecież się mówi potocznie: „jaki wielki to jest umysł”. No to może ktoś widział duszę? Też nie? A przecież od zarania ludzkości człowiek o śmierci innego człowieka mówi, że „oddał ducha”. To może chociaż sumienie. Też nikt nie widział nikt? No co za postmodernistyczne rozczarowanie. To o czym jest to całe gadanie? O rzeczach, których nikt nie widział na oczy. A przecież wielkie umysły tworzą, piękne dusze czynią świat znośniejszym, a czyste sumienia są nadzieją na sprawiedliwy świat. I to wszystko razem buduje cywilizację od wieków. Głupota, bezduszność i bezprawie zawsze ściągają na świat zagładę.
I w tym wszystkim znajduje się odchodzący w niepamięć prezydent Komorowski. Który niczym zasłyszany dowcip powtarza: „nie jestem prezydentem waszych sumień”. Rozszerzył jednak to słynne powiedzenie o frazę „a obywateli”. W wyniku tego wyszło jak zwykle komicznie. Bo to by wprost świadczyło, że sumienia to jest jakaś grupa odrębna od wyborców a jeszcze na dodatek pozbawiona czynnego prawa wyborczego. A zatem nie należy zabiegać o jej względy. W tym ujęciu sumienie to jest coś co się zakłada lub zdejmuje (w zależności od okoliczności łagodzących). Katoliku Komorowski! Swięty Jan Paweł II nawoływał o ludzi sumienia. Ciebie deklaratywny katoliku Komorowski to nie dotyczy?
Ale z tego powiedzenia odchodzącego w niepamięć prezydenta mogłoby wynikać również, że to całe prawo to można jednym ruchem ręki spuścić do sedesu bo wydawać się może, że każdy może powiedzieć iż ono go nie obowiązuje. Nic bardziej błędnego. Ci którzy chcą na przykład dokonać aborcji to mogą jej dokonać ale jeżeli istnieje szpital sióstr zakonnych to one z mocy tego prawa będą musiały dokonywać jej na czyjeś żądanie. Wbrew swemu ich sumieniu lub z sądowym zakazem prowadzenia działalności szpitalnej, który mają zapisane w swojej formule zakonnej jako niesienie pomocy chorym. Proste? Niemożliwe? To jest praktyka, którą już dziś można spotkać w USA. I taka jest praktyka tego radzieckiego liberalizmu, w którym można było bezkarnie zabić kułaka ale nie można było opowiadać dowcipów politycznych o radzieckiej władzy pod karą śmierci.
Ten co napisałem powyżej jest wstępem do postawienia sobie zasadniczych pytań.
Dlaczego nie jestem za in vitro? Dlatego, że jest nie ekologiczna. Dlatego, że odbywa się przy pomocy gwałtu zadanemu jajeczku przy pomocy bagnetu. Naturalnie odbywa się tak, że to jajeczko otwiera się na wybrane plemniki i wtedy właśnie następuje naturalny dobór. Dlaczego tak się dzieje? Mądrzy naukowcy badający te zjawiska rozkładają ręce i mówią, że następuje to wręcz na poziomie kwantowej komunikacji, o której nie mają wcale pojęcia. Felczerzy od in vitro nie zadają sobie takich pytań.
Nie jestem za in vitro dlatego, że każdy kto dąży do własnego szczęścia za wszelką cenę ostatecznie nie osiąga go i powoduje spustoszenie. Myśl o zamrożonych na lata poczętych osobnikach ludzkich przyprowadza na myśl zesłańców do mroźnych syberyjskich gułagów. Niewidocznych dla oka ludzkiego. Ale prawdziwie istniejących.
Jestem przeciwko in vitro dlatego, że stwarza medialne przekonanie, że jest jedyną metodą leczenia niepłodności i co za tym idzie domaga się kasy z budżetu państwowego. Nic bardziej fałszywego. To tylko wynik siły lobby medycznego dążącego do maksymalizacji zysku. Jest jeszcze przecież naprotechnologia, o której media milczą. A ta metoda jest nieinwazyjna i szuka przyczyn niepłodności w człowieku, stawia diagnozy i szuka metod naturalnego wyjścia z sytuacji. Co najciekawsze w tym, że jest w praktyce stosowana przez lekarza, który pod wpływem religijnego wstrząsu porzucił metodę in vitro i z powodzeniem od lat stosuje naprotechnologię. O tym, że przyczyna niepłodności jest usuwalna może świadczyć przypadek, o którym się ostatnio dowiedziałem, że niepłodne małżeństwo przyjęło do siebie w adopcję dwójkę dzieci. Ten fakt w niezrozumiały dla medycyny odblokował ich tak, że w jakiś czas po tym fakcie stali się płodni i urodziło im się dziecko.
Jestem przeciwko in vitro dlatego, że tak naprawdę to jest technologia skierowane głównie do środowisk homoseksualnych, które nie są w stanie osiągnąć potomstwa w sposób naturalny. I to te lobby homoseksualne jest głównym motorem wprowadzenia tej technologii burząc naturalny porządek rzeczy gdy rodzina składa się z ojca oraz matki.
W tej mojej notce cały czas przewija się niewidoczność dla oczu. Ale to oczywiście nie znaczy, że to coś nie istnieje. Najlepiej to ujął Antoine de Saint-Exupéry: „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Tak tak, panie Komorowski.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo