Bazyli1969 Bazyli1969
1379
BLOG

Dżuma XXI wieku, czyli kolejny podarunek „Made in China”

Bazyli1969 Bazyli1969 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 51

Od powietrza, głodu, ognia i wojny
Zachowaj nas Panie!

hymn Święty Boże

image

Jan Długosz w swoich Rocznikach zanotował (pod rokiem 1348): „Wielka zaraza morowa, która się wdarła do Królestwa Polskiego, dotknęła okropnym morem nie tylko Polskę, ale i Węgry, Czechy, Danię, Francję, Niemcy i niemal wszystkie królestwa  chrześcijańskie i barbarzyńskie, siejąc  wszędzie straszną śmierć.” Zanim jednak plaga dotarła na nasze ziemie dała się mocno we znaki innym społecznościom.

W 1347 r. mongolska armia Jani Bega oblegała krymską Kaffę. Jako że zamieszkującą to emporium Italczycy bronili się dzielnie, przebiegli Azjaci postanowili złamać opór oblężonych metodą niekonwencjonalną. Polegała ona na tym, że za pomocą katapult przerzucili za mury miasta… zwłoki. Co ważne, były to ciała żołnierzy mongolskich zmarłych na skutek pomoru panującego w szeregach najeźdźców. Wobec takiego obrotu spraw, znaczna część obrońców straciła zapał do walki i na kilkunastu okrętach odpłynęła ku płw. Apenińskiemu. Po drodze uciekinierzy zatrzymali się na Sycylii i z tej właśnie wyspy dotarły do nas pierwsze informacje o ofiarach choroby przywleczonej z Kaffy. Nie trzeba było długo czekać aby fala śmierci rozlała się po całym kontynencie. Wśród jednych z pierwszych ofiar znaleźli się Wenecjanie i Genueńczycy. Potem jęki konających i łkania bliskich słychać było od Lizbony, przez Paryż, Rotterdam, Londyn, Hamburg, Belgrad, Oslo, Nowogród Wielki aż po Konstantynopol. Według współczesnych opisów w niektórych ośrodkach umierało po kilkadziesiąt, a nawet kilkaset, osób dziennie. Taki Londyn stracił prawie połowę populacji, niektóre miasta niemieckie nawet więcej, a będący ówczesną stolicą papiestwa Awinion – praktycznie całą. W mękach odchodzili przedstawiciele wszystkich stanów. Książęta, arystokracja, duchowni, kupcy, rzemieślnicy, szlachta i chłopi. Tylko nieliczni spośród dotkniętych chorobą wracali do zdrowia. Większa część odchodziła z ziemskiego padołu w cierpieniach i osamotnieniu. Jak się szacuje pierwsza fala zarazy uśmierciła od ¼ do 1/3  mieszkańców naszego kontynentu. Na domiar złego epidemia powtórzyła się jeszcze dwukrotnie, a podczas jej ostatniego nawrotu marły głównie dzieci i młodzież. W ciągu kilku lat (1347-53) świat zmienił się nie do poznania. Wyludnione miasta, opuszczone sioła, zapuszczone pola, nie skoszone łąki, szkielety martwych ludzi i zwierząt…

Jeszcze do niedawna sądzono, że ziemie nad Wisłą zostały właściwie oszczędzone przez morowe powietrze. Dziś, na skutek badań mediewistów, demografów i historyków medycyny, wiemy, że to błędny pogląd. I nas dotknęło jedno z największych nieszczęść w dziejach Europy, ale… Dowiedziono również, że śmierć nie zebrała żniwa równomiernie na całym kontynencie. Okazało się bowiem, iż w niektórych okolicach zachorowało i zmarło znacząco mniej ludzi niż na obszarach sąsiednich, oddalonych zaledwie o kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów. Takie przypadki zanotowano na Wyspach Brytyjskich, w Niderlandach, w Lombardii i… w Polsce. Rzecz jasna i u nas nie obyło się bez ofiar, lecz było ich stosunkowo niewiele. Z miejsca pojawia się pytanie: dlaczego? Nikt jeszcze na nie nie odpowiedział prawidłowo, ale pewne przesłanki pozwalają na ostrożne wnioski.

image

Swego czasu na jednym z kanałów popularnonaukowych pojawił się program poświęcony „Czarnej Śmierci”. Jego autorzy starali się przekonać widzów, że za niewielką śmiertelnością pewnej angielskiej społeczności nie stała łaskawość kostuchy, lecz geny mieszkańców. Krótko mówiąc: miał ich uratować specyficzny kod genetyczny. Czy tak było w istocie? Na potwierdzenie lub zaprzeczenie hipotezie przyjdzie nam jeszcze poczekać.  Nie mniej pozostają inne warianty. Pomińmy tutaj założenie podnoszone przez pewnych badaczy tematu, iż w okolicach przez które nie przebiegały uczęszczane szlaki handlowe, ryzyko zarażenia ulegało znaczącemu obniżeniu. To po części prawa. Nie zmienia to jednak faktu, iż ofiarę z życia złożyli wtedy także ludzie mieszkający w regionach odludnych i słabo zaludnionych. Np. we Finlandii, księstwie Moskiewskim czy Pirenejach. Z drugiej strony, niewielka śmiertelność w Królestwie Polskim nie mogła wynikać z tej przyczyny, gdyż przez jego ziemie przebiegały liczne szlaki handlowe, a miast (będących wszak rozsadnikami epidemii) także nie brakowało. W takim razie…

Z wielu źródeł historycznych wynika, że w zakresie higieny Słowianie nie należeli do outsiderów. Ba! W oczach przybyszów jawili się jako wyjątkowo dbali o czystość. Sławetne sauny od najdawniejszych czasów zadziwiały nie przywykłych do takich ekstrawagancji obcokrajowców. Znany podróżnik o imieniu Ibrahim ibn Jakub (X w.) pisał nawet o tym bardzo szczegółowo: „Nie mają oni łaźni, lecz posługują się domkami z drzewa. Zatykają szpary w nich czymś, co bywa na ich drzewach, podobnym do wodorostów, a co oni nazywają: meh. Służy to zamiast smoły do ich statków. Budują piece z kamienia w jednym rogu i wycinają w górze na wprost niego okienko dla ujścia dymu. A gdy się piec rozgrzeje, zatykają owo okienko i zamykają drzwi domku. Wewnątrz znajdują się zbiorniki na wodę. Wodę tę leją na rozpalony piec i podnoszą się kłęby pary. Każdy z nich ma wiecheć z trawy, którym porusza powietrze i przyciąga je ku siebie. Wówczas otwierają się im pory i wychodzą zbędne substancje z ich ciał. Płyną z nich strugi [potu] i nie zostaje na żadnym z nich śladu świerzbu czy strupa. Domek ten nazywają oni: al-istba." Podobnie częste kąpiele, bielenie wapnem ścian budynków czy stosowanie do prania odzieży różnych roztworów z zawartością popiołu… Dodajmy do tego fakt, iż w codziennym i powszechnym użyciu mieszkańców średniowiecznej Polski (i okolic) znajdowały się takie – skutecznie działające przeciw insektom – zioła jak: mniszek lekarski, łubin, pokrzywa, krwawnik czy wrotycz pospolity, to wydaje się, iż nasi przodkowie nieświadomie, albo dokładniej - nie w pełni świadomie, minimalizowali efektywność  zarazy. Obecnie wiemy, że za „Czarną Śmierć” odpowiada Yersinia pestis (pałeczka dżumy), przenoszona przez pchły pasożytujące na gryzoniach. Oznacza to, że nie wystarcza zamienić się w szczurołapa by pokonać plagę. Trzeba również stwarzać barierę ochronną przed żyjącymi na gryzoniach owadami. Tak też postępowali nasi antenaci…

W porządku, ale co do tego mają Chiny? Wydaje się, że sporo. Tak się bowiem składa, że wyniki badań naukowców pozwalają przyjąć, iż „pacjent 0” dotknięty XIV wieczną dżumą pojawił się w… Chinach. A dokładnie w prowincji Yunan. Stamtąd Jedwabnym Szlakiem, czyli ówczesną międzykontynentalna autostradą, Yersinia pestis wyruszyła w daleki świat. Jeden z kronikarzy z rozpaczą opisywał skutki peregrynacji zabójczej bakterii: „Indie były wyludnione, Tartaria, Mezopotamia, Syria, Armenia zakryte trupami”. Któż jednak jest w stanie przekonać bakterie aby przestały się wygłupiać i popełniły seppuku? Oczywiście – nikt. Z podobną – rzecz jasna w pewnym sensie – sytuacją mamy do czynienia dziś. Wszak bez mała siedem wieków temu, nasz region również intensywnie handlował z Państwem Środka. Dla europejskich kupców i „światowego” handlu, Chiny stanowiły źródło bogactwa i  nie było wielu chętnych na zerwanie z nimi kontaktów. Tak samo jest i teraz. Tym bardziej, że dżuma i koronawirus to nie jedyne i nie najbardziej pożądane chińskie towary eksportowe. Dlatego podchodźmy mądrze do sprawy na wzór naszych przodków. Oznacza to, że prócz wyśpiewywania hymnu „Święty Boże” po prostu często i dokładnie myjmy raczki. A będzie dobrze.


Link:
https://commons.wikimedia.org/wiki/File:13461353_spread_of_the_Black_Death_in_Europe_map.svg








Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura