Fakty bowiem to mają do siebie, że racja jest zawsze po ich stronie
S. Lem

Miałem wtedy czternaście lub piętnaście lat. Było nas sześciu i wybraliśmy się pod koniec wakacji na grzyby. „Jonasz”, bo tak zwaliśmy jednego z nas, twierdził, że ogarnia teren i możemy mu w pełni ufać. Ok, czemu nie, skoro w razie czego znamy las jak własną kieszeń (mieszkaliśmy na skraju Puszczy Bydgoskiej i często po niej hasaliśmy). Rano pobudka, zbiórka, pociąg, wysiadamy… Zaczynamy grzybowe żniwa. Gdzieś pod koniec dnia natarczywie pytamy „Jonasza”: którędy wracamy? Ten zaczął ściemniać, aż wreszcie przyznał się, iż nie wie gdzie jesteśmy. […] Kurde! W lewo? W prawo? Miotaliśmy się niczym zwierzę w klatce, bo choć nasza puszcza to nie Amazonia, ale swój gabaryt ma. Poczęło się ściemniać. Wiadra i kosze z grzybami ciążyły. Sruuu! Iść już łatwiej. Noc. Siadamy. Blisko siebie. „Zaria” zaiwanił starym fajki. Popalamy. Chłodno. Świta. Marsz. Suszy w gardle. Wokół same drzewa. I co najciekawsze jeść się chce. Jeden z nas dostrzega polanę usianą poziomkami. Zbieramy i jemy. Mało. Kiszki zaczynają grać marsza. Może zjeść jakiegoś grzyba? „Daj spokój!” Żołas ssie. I to coraz mocniej. Wreszcie, gdzieś tak późnym popołudniem, docieramy do ukrytego pośród drzew budynku. Powoli i ostrożnie podchodzimy i zaglądamy przez okno. Matko! Żołnierze. Jeden z nich wyskoczył z bronią i bez obcyndalania zrugał nas aż po same kostki. Jednak po chwili dostrzegł szóstkę zalęknionych małolatów i zapytał w czym rzecz. Opowiedzieliśmy naszą historię. Okazało się, że dotarliśmy na poligon pod Toruniem. To jakieś ponad pięćdziesiąt kilometrów… Chłopaki w mundurach postawili przed nami wielką kankę z wodą, której zawartość opróżniliśmy w jednej chwili. Jedzenie? Nie dali. A może nie mieli. Wciąż kiszki grały niczym Wiener Philharmoniker. Dowódca placówki zagnał nas do ciężarówki i dowiózł na przedmieścia Bydgoszczy. Tam czekali już rodzice. Nie muszę mówić co się działo… Wróciłem do domu z młodszym bratem i pierwsze kroki skierowałem… Tak. Ku lodówce. Nie było tam wiele (takie czasy), ale z olbrzymią przyjemnością spałaszowałem ser i - do tego momentu - nielubianą przeze mnie pasztetową. Wciąż byłem głodny… Nadal pamiętam to uczucie.
„Głód na Ukrainie bardzo wielki. Wsie liczące ongiś 5–6 tysięcy ludności, zamieszkiwane są obecnie (15 czerw.) przez 20–30 rodzin. Z powodu braku ludzi do grzebania trupów w niektórych wsiach początkowo trupy były wrzucane do piwnic opustoszałych domów, a kiedy zabrakło ludzi trudniących się wrzucaniem trupów do piwnic, trupy leżały nie chowane przez dłuższy czas w domu. Na porządku dziennym trupów nie chowało się przez 3–4 dni. W związku z tym w niektórych, wymarłych prawie zupełnie wsiach, panuje smród nie do zniesienia.” Tak opisywał w roku 1933 sytuację na Ukrainie R. Kuśnierz, Kierownik referatu „Wschód” w II Oddziale Sztabu Głównego WP RP. To jednak li tylko syntetyczne ujęcie problemu.

Plan Stalina dotyczący industrializacji Rosji Sowieckiej przewidywał zdobycie środków i technologii zachodnich w zamian za surowce oraz produkty spożywcze. O ile ropa, metale, gaz, węgiel można było uzyskiwać i eksportować poza świadomością i wolą zwykłego „człowieka radzieckiego” o tyle plony zbierane z pól południowej Rosji, północnych skrawków Kazachstanu oraz – przede wszystkim – Ukrainy trzeba było zwyczajnie i po prostu ludziom… kraść. Jeden z użytkowników naszego Forum celnie zauważył, że komunizm nie ma racji bytu, gdyż nikt nie wymyślił takiego ustroju, w którym kraść mogą wszyscy. No zwyczajnie to niemożliwe. To prawda, lecz na samym początku, kiedy istnieje pewna grupa ludzi posiadających jako taki majątek prywatny istnieje taka możliwość. W związku z tym Biuro Polityczne KPZR wpadło na genialny pomysł i zadekretowało, iż należy zwiększyć kontyngenty żywnościowe dla wszystkich tych mieszkańców wsi, którzy posiadają jeszcze jakiś majątek. Bandyci zasiadający w tym gremium uczynili to zasadniczo bez żadnych obiekcji, ponieważ wolni rolnicy pod koniec lat 20. pozostawali w całym ZSRR jedyną grupą niezależną żywnościowo od władzy komunistycznej. Ba! Mimo zachęt i gróźb nie kwapili się do wstępowania do kowchozów i sowchozów. Zatem…
Mołotow i Kaganowicz na rozkaz Stalina opracowali dekret „O ochronie mienia przedsiębiorstw państwowych, kołchozów, spółdzielni oraz wzmocnieniu własności społecznej”. Wśród ludu „radzieckiego” dekret ten został nazwany „Prawem pięciu kłosów”. Na jego mocy skazano prawie 150 tys. osób. Wiele z nich na wieloletnie więzienia, a kilka tysięcy na… kare śmierci. Wykonaną. Jaczejki bolszewickie z bezwzględnością egzekwowały przepisy Moskwy. Grupy aktywistów i komsomolców nawiedzały wsie, przysiółki i osady rekwirując nie tylko nadwyżki żywnościowe, ale nawet zboże pod zasiew i przychówek (prosiaki, cielęta, pisklęta). Protesty ludności były pacyfikowane krwawo, a kolejnym dekretem władz moskiewskich stworzono lotne patrole, które pilnowały obsianych pól, a każdego kto podjął ryzyko uszczyknięcia dojrzałego zboża (z własnego pola!) zwyczajnie zabijały. Niebawem pojawił się… głód. I to nie taki zwyczajny, wojenny, lecz znany z opisów wydarzeń mających miejsce setki lat wcześniej.
W pracy pt. „Pomór w „raju bolszewickim” R. Kuśnierz przywołuje taką historię. Jedną z wielu… „Jednym z takich przykładów jest sprawa Kseni Bołotnikowej, mieszkanki wsi Sofijówka, która z powodu głodu zaczęła puchnąć. Z powodu braku żywności, braku pomocy z jakiejkolwiek strony, mając na utrzymaniu jeszcze syna, zabiła swoją córkę, podrzynając jej gardło. Po zabójstwie położyła jej ciało na ławce, przykryła i poszła spać. Następnego dnia odcięła dziewczynce głowę i włożyła do kotła. Pozostałą część ciała pokroiła na kawałki i zakopała w gnoju.” Armagedon trwało rok 1934. Stalin i jego banda (różnokolorowa) osiągnęli swój cel. Dzięki kradzieży i cierpieniu własnych obywateli stworzyli militarnego potwora, zdolnego do marszu ku sercu Europy.
Według olbrzymiej większości badaczy Hołodomor wywołany przez sowieckie władze doprowadził śmierci kilku milionów ludzi. Najpewniej ok. 8 milionów. Na samej Ukrainie życie straciło 6 milionów osób. Zastrzelonych, pobitych, zmarłych z głodu, chorób i… zjedzonych. Trzeba dodać, że podobne modus operandi zastosowali Sowieci tuż po II Wojnie Światowej. Otóż przygotowując się do kolejnej wojny Moskwa doprowadziła do kolejnego głodu. Jak napisał prof. G. Motyka (polityk z nie mojej bajki, ale badacz godny zaufania) na Ukrainie w latach 1945-46 zmarło z niedożywienia ok. milion ludzi. Całe setki tysięcy z ziem naddnieprzańskich i wschodniej Ukrainy uciekały na dawne ziemie galicyjskie i Wołyń, gdzie metody gospodarowania wciąż przypominały te z czasów II RP. Reasumując, w wyniku bestialstwa Moskwy w latach 1932-33 i 1945-46 życie straciło jakieś 6 do 7 milionów Ukraińców. Na ich miejsce przybyły setki tysięcy i miliony ludzi radzieckich, którzy dziś stanowią rdzeń mieszkańców Donbasu, Zaporoża i Ługańszczyny. Trudno zatem dziwić się przywiązaniu tych ludzi do „ruskiego miru”.
Na koniec tego - sygnalnego przecież – wpisu warto zadać pytanie: które z europejskich państw w XX w. w taki sposób jak Moskwa traktowało swych obywateli? Dobra, odpowiem: żadne! Nawet totalitarne i zbrodnicze reżymy niemiecki i włoski nie posunęły się na to pole. A Rosja tak. Czyż nie jest to wystarczającym dowodem na to, że „ruski mir” to coś, co winno porażać każdego normalnego człowieka? I nie ma znaczenia, czy ktoś ma poglądy lewicowe, centrowe, prawicowe, czy też nie ma ich wcale. Jedno jest pewnym: Boże, chroń nas przed Chanatem Moskiewskim! Dla tych, co to wciąż się łudzą i uznają Moskowię za państwo jak każde inne, mam tylko jedną uwagę zawartą w liście do Efezjan [6:11]: „Przywdziejcie pełną zbroję Bożą, abyście mogli się ostać wobec zasadzek diabła.” Amen!





Gdyby ktoś miał chęć na więcej obrazków...
----------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Inne tematy w dziale Polityka