Powszechnie znanym jest fakt, iż tzw. antysemityzm stanowi „narzędzie” wykorzystywane bardzo często przez niektóre środowiska żydowskie do poprawy ich sytuacji materialnej. Prawdziwość tego stwierdzenie potwierdzają nie tylko codzienne obserwacje zdarzeń opisywanych w massmediach ale również poważne publikacje. Kropka. Rzadko kiedy zwraca się jednak uwagę na drugą – moim zdaniem istotniejszą – funkcję tzw. antysemityzmu. Jaką? Najpierw krótka retrospekcja.
Gdy zagłębimy się w najstarsze świadectwa dotyczące dziejów ludności żydowskiej zauważymy szczególny rys. Otóż Biblia, Tacyt, Gajusz Swetoniusz Trankwiliusz, tzw. Historycy Cesarstwa Rzymskiego a nawet Józef Flawiusz dostarczają niezliczonych przykładów obrazujących nieustanny ferment panujący wśród społeczności wyznających mozaizm. Spiski, morderstwa, rzezie, krwawe spory, wyklinania, eksterminacje… Historie mrożące krew w żyłach! Ani krzty wyjątkowego humanizmu, dobroci, tolerancji, szacunku dla odmienności. Krew, wnętrzności i nienawiść. Wystarczyło jednak aby jakiś nie-mozaistyczny lud stanął na ich drodze to Żydzi natychmiast - w przygniatającej większości - łączyli się pod jednym sztandarem. Spoiwem była wiara (i prawo).
Z upływem stuleci wpływy zewnętrzne doprowadziły do tego, że w judaizmie pojawiły się liczne, często bardzo odległe od siebie prądy umysłowe. Taki swoisty protestantyzm. Karaimi, chasydzi, judaizm reformowany, Falasze, judaizm rekonstrukcjonistyczny… Ufff! Na domiar złego wystąpił Baruch Spinoza negujący wyjątkowość i wybraństwo narodu żydowskiego, a niewiele później pojawili się Żydzi ateiści.
Na przełomie XIX i XX w. na umysły wielu z nich nie działały już apele odwołujące się do wspólnoty religii. Cóż bowiem łączyło amsterdamskiego chasyda, nowojorskiego postępowca i sowieckiego komunistę? Wiara? Nie! Poglądy? Nie! Miejsce zamieszkania? Nie! A co? Pochodzenie.
W związku z powyższym ktoś bystry zauważył, iż w dobie kryzysu wiary należy - a nawet trzeba -znaleźć wspólny mianownik, który pozwoli na zintegrowanie synów Izraela. Wybór padł na tzw. antysemityzm. Trzeba zaznaczyć, że wybór celny. Bo przecież poglądy można mieć odmienne, tak jak miejsce zamieszkania i umocowanie w lokalnej społeczności ale pochodzenia czyli dziedzictwa krwi sfałszować czy tez odrzucić nie sposób. Tak więc zamach na synagogę we Francji, zasztyletowanie ortodoksa w Austrii lub nabazgranie na murze koślawej gwiazdy Dawida w Polsce, to wszystko sygnały, że żaden Izraelita, ateista czy wierny, nie może czuć się bezpiecznie. Swoiste zarządzanie przez strach. I to działa!
Jest zatem wielce prawdopodobnym, że nawet gdyby tzw. antysemityzm nie istniał to zostałby wynaleziony. Czy można mieć o to pretensje do Żydów? A aa, to już inna historia.
Inne tematy w dziale Kultura