"...w sprawach stanu, gdzie idzie o los całego narodu na wieki, nie wolno rządzić się sercem, do czego my, Polacy, zanadto skłonni byliśmy i podobno jeszcze jesteśmy. Tam najzimniejsza tylko rozwaga i rozsądek przewodniczyć powinny, a rzeczywisty pożytek główną, jeśli nie wyłączną sprężyną do działania być powinien".
Generał I. Prądzyński, Pamiętnik.
Gdy coraz donośniej rozlegają się głosy szkalujące polskich bohaterów to nie wolno milczeć. Nie jest bowiem prawdą , że czas zatarł wszystkie ślady i zagoił wszelkie rany. Są one bowiem wciąż widoczne i nieustannie doskwierają. Szczególnie wtedy, gdy ktoś próbuje je rozdrapywać. I to z zacięciem głupka-sadysty. Ta notka nie jest opisem zmagań naszych przodków. Jej ideą jest li tylko ukazanie dylematu wobec jakiego stawali nasi ojcowie i dziadowie wtedy, gdy dwa potworne systemy zwarły się niczym barbarzyńscy zapaśnicy w śmiertelnym i bezpardonowym uścisku, a pośrodku placu boju znaleźli się Polacy.
Brygada Świętokrzyska. Wielka jednostka partyzancka (NSZ-ZJ) pozostająca poza głównym nurtem sił zbrojnych Polski Podziemnej. Sformowana latem 1944 roku na terytorium Kielecczyzny, pod koniec tego roku osiągnęła imponujący stan osobowy ok. 1200 oficerów, podoficerów i żołnierzy. Swój szlak bojowy rozpoczęła w czerwcu 1944, by zakończyć go jedenaście miesięcy później w okolicach czeskiego Pilzna.W tym czasie stoczyła kilkadziesiąt mniejszych oraz kilkanaście większych potyczek. Z Niemcami, Sowietami, oddziałami AL a nawet z Czechami. Wyzwoliła też setki i tysiące ludzi konwojowanych w kolumnach marszowych i zgromadzonych w obozach przez hitlerowców. Zwykle na pewną śmierć. Przez komunistów jej żołnierze zostali uznani za największych wrogów "Polski Ludowej". Przyczepiono im łatkę zdrajców, morderców, antysemitów i - co najbardziej bolesne - kolaborantów. Ha! Tę łatkę co niektórzy starają się dziś odświeżyć. Według nich utrzymywanie jakichkolwiek relacji z Niemcami w czasie II Wojny Światowej to zbrodnia nad zbrodniami. I w tę pułapkę pokrętnej logiki wpada niejeden zdroworozsądkowy człowiek. Bo przecież...
Wielu z nas znane są inne polskie wielkie formacje partyzanckie. Spośród nich wystarczy wymienić 27 Wołyńską Dywizję Piechoty AK czy tzw. Zgrupowanie Stołpeckie. Obie jednostki powstały na Kresach w celu walki o wolną Ojczyznę. Ale nie tylko... Byłoby nieuczciwością nie zaznaczyć, iż wielu ich członków znalazło się w lasach nie z powodu szlachetnych idei ale na skutek zwykłego barbarzyństwa prezentowanego przez obu okupantów, szowinistów ukraińskich lub białoruskich, jak również z potrzeby zabezpieczenia swych bliskich przed zwykłym bandytyzmem. W przeciwieństwie do Brygady Świętokrzyskiej wojacy z Nowogródczyzny i Wołynia nie prezentowali w swej masie jakiejś konkretnej politycznej wizji. Chcieli walczyć i - jak Bóg da - przeżyć. Kiedy sowiecki walec zbliżył się do przedwojennych granic Rzeczypospolitej dowódcy obu jednostek podjęli dramatyczne decyzje. Starcie z wojenną machiną Moskwy nie wchodziło w grę. Byłoby to nad wyraz bezmyślne i wcale nie piękne samobójstwo.Tym bardziej, że partyzanci obu formacji mieli już na koncie doświadczenia z reprezentantami najlepszego na świecie modelu ustrojowego. Jak Sowieci "cenili" współpracę z polską partyzantką na wschodnich ziemiach dawnej RP dobrze ilustruje poniższy dokument:
"Tow. „Dubow”. Operację przeprowadziliście doskonale. To bardzo dobrze. Oczekiwałem, że nie uda się jej wykonać bez wielkiego przelewu krwi (…). Wziąć Polaków do oddziałów i trzymać ich grupami (na razie bez broni) pod kierownictwem naszych dowódców. Część należy zwerbować i puścić do domu. Łajdaków, szczególnie policjantów, ziemian, osadników, strzelać, ale po cichu, żeby nikt nie wiedział ".
Fragment listu sowieckiego gen. „Płatona” do płk. „Dubowa” z 1–2 grudnia 1943.
Co pozostawało? Przebijać się na zachód. Aby osiągnąć cel nie wystarczało jednak zakrzyknąć "naprzód!" i zginąć od kul wciąż groźnej armii niemieckiej.Tu potrzebny był rozum. Oczywiście wrogów było kilku lecz w owym czasie ten ze wschodu był groźniejszy. Nie obeszło się zatem bez sporadycznych, niejawnych rozmów polskich oficerów z dowódcami lokalnych niemieckich garnizonów i jednostek polowych. W efekcie niektórzy Niemcy z posterunków strzegących przepraw czy skrzyżowań dróg, na widok wyłaniających się z lasów uzbrojonych Polaków z rozkazu swych przełożonych odwracali głowy licząc na to, że mają oto przed sobą nie tyle potencjalnych "sojuszników" co wyłącznie wrogów Rosjan. Jak bardzo się pomylili dowodzą dalsze losy Wołyniaków i Nowogródczan, którzy i w lubelskiem, i pod Warszawą dali się we znaki jednostkom Wehrmachtu, SS, żandarmerii... Niestety, oba zgrupowania zostały rozbite. Jedno w zaciętych walkach z Niemcami, drugie (27WDPAK) otoczono i rozbrojono przez Armię Czerwoną. Żołnierzy tej ostatniej grupy partyzanckiej spotkał dużo sroższy los bo wielu z nich zostało zmasakrowanych nie w walce, ale w tzw. obozach filtracyjnych (np. Kąkolewnicy i Skrobowie). Ci co uniknęli masakr przeprowadzanych przez NKWD i Smiersz zakończyli swój żywot nad Leną i na płw. Kolskim.
Trzeba zatem zadać sobie następujące pytania:
1. Czy współpraca z Sowietami na zasadach partnerstwa miała szansę powodzenia i czy gwarantowała honorowe potraktowanie polskich żołnierzy jako towarzyszy broni?
2. Czy istniało jakieś rozwiązanie umożliwiające minimalizację strat ludzkich i zachowanie kadr w gotowości do kolejnego - jak się wydawało nieuniknionego - starcia pomiędzy Zachodem a Sowietami, którego jednym z celów miała być wolna Polska?
Z dzisiejszej perspektywy odpowiedzi jawią się prosto:
Ad. 1. Absolutnie nie.
Ad. 2 Tak, istniało. W życie wcielili je żołnierze Brygady Świętokrzyskiej.
Ktoś może się teraz oburzyć ale realna polityka rządzi się twardymi prawami. Spośród wojaków tzw. Zgrupowania Stołpeckiego i 27 DPAK roku 1948 doczekało kilkanaście procent. Ci z Brygady Świętokrzyskiej przeżyli w większości. Zapłacili sporą cenę (propaganda!) ale dotrwali by w przyszłości stanąć na wezwanie i dać świadectwo. Nikt nie może odebrać im poświęcenia i odwagi, a postponowanie ich działań świadczy tylko o braku wyobraźni i wybitnej ignorancji. Jak bowiem nazwać nawoływania do przewartościowania polskiej polityki by była ona wreszcie realną a nie ułańską, gdy na jednym wydechu oskarża się ludzi postępujących wypisz-wymaluj niczym synowie Albionu, co to nie mają przyjaciół a tylko interesy? Jak w tym kontekście ocenić postępowanie Anglików, którzy nigdy nie przestali zwalczać hitlerowskich Niemiec a potrafili uratować na przełomie maja i czerwca 1940 roku ponad 300 tysięcy okrążonych wojaków? To nie kolaboracja? Trzeba tak to nazwać, bo łudzenie się, iż Hitler wstał któregoś dnia prawą nogą i w przypływie radości zatrzymał pod Dunkierką pancerne dywizje rwące się by zmiażdżyć znienawidzonych Brytoli, jest już - pardon! - głupotą do kwadratu.Powody jego decyzji były z pewnością inne. A w jej podjęciu najpewniej maczał palce Londyn...
Z tych przyczyn przywódcom politycznym i wojskowym Brygad Świętokrzyskiej należą się słowa uznania. I choć sam nie wiem jak zachowałbym się w tym okrutnym czasie, to dziś jestem pewien, że Oni postąpili prawidłowo.
Inne tematy w dziale Polityka