Bazyli1969 Bazyli1969
359
BLOG

Norman Davies i promocja polskiej historii.

Bazyli1969 Bazyli1969 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Nie ma co udawać, że Polska jest pępkiem świata. Oczywiście - nie jest. Nie mniej w przeszłości bywało, iż każde poważniejsze przedsięwzięcie podejmowane przez europejskie monarchie konsultowano z Krakowem, a później z Warszawą. Ba! To nasi przodkowie (szczególnie w XV, XVI i XVII w.) inicjowali sporą ilość procesów, których konsekwencje Europa odczuwa do dziś. No ale kto o tym dziś pamięta? Nieliczna grupa zawodowych badaczy dziejów, nieco większa uczniów oraz studentów, i podobnie liczebne środowisko pasjonatów. O przepraszam! Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać do wymienionych, całkiem dobrze zorientowanych w tych sprawach historyków zagranicznych. Jest to jednak małe grono składające się głównie z reprezentantów nacji współtworzących onegdaj I Rzeczpospolitą, Rosjan i Niemców. Niestety, w kręgu kultury anglosaskiej, czyli obecnym centrum politycznym, gospodarczym i militarnym świata, wiedza o przeszłości naszej Ojczyzny jest praktycznie żadna. A wielka szkoda bo parafrazując stwierdzenie Carla von Clausewitza należy orzec, że przy pomocy polityki historycznej można wygrać niejedną bitwę. Obecne wydarzenia związane ze sporami dot. II WŚ potwierdzają takie przypuszczenie. Jak sądzę z powodu wspomnianej mizerii wielu moich rodaków popada w ekstazę dowiadując się o kolejnej książce dot. Polski napisanej przez Amerykanina, Brytyjczyka czy Australijczyka. Takie wzmożenie nastąpiło, gdy na naszym rynku ukazała się praca autorstwa Normana Daviesa i Rogera Moorhousea, pt. "Mikrokosmos. Portret miasta środkowoeuropejskiego". Minęło już wprawdzie kilka lat, ale warto poświęcić temu wydarzeniu nieco uwagi.

Nie da się zaprzeczyć, że prof. Davies lubi Polskę. Czy lubi też wszystkich Polaków? Tu mam wielkie wątpliwości. Każdy chętny bez trudu znajdzie wypowiedzi historyka o jego polskich przyjaźniach i antypatiach. Zdawać by się mogło, że to szczegół, ale... Z kim przystajesz, takim się stajesz - głosi polskie przysłowie i - co tu kryć - o jego prawdziwości przekonuje się czytelnik podczas lektury wspomnianej pracy. Pomijam rażące błędy faktograficzne szczególnie  licznie występujące w początkowej części "Mikrokosmosu" i dziwna manierę obdarowywania Wrocławia już to mianem "Wrotizla", już to "Wretslaw" czy "Presslaw", ponieważ nie tu pies został pogrzebany.  Dużo bardziej szkodliwymi (tak, nie boję się użyć tego określenia) są przelane na papier uwagi Autora dotyczące procesów politycznych i społecznych zachodzących w ciągu wieków na Dolnym Śląsku i w tytułowym Wrocławiu ("Mikrokosmosie"). W nich to bowiem Polacy jawią się jako sympatyczni, trochę niezgułowaci, nieco naiwni  i doświadczani smutno przez los tubylcy. Co prawda pokazują pazury ale dopiero wespół z Armią Czerwoną mszcząc się, gwałcąc  i okradając resztki "rdzennych breslauerów" w okresie tużpowojennym. A tak przez bez mała tysiąc lat stoją jakby z boku, bez aktywności, z jakimś słowiańskim fatalizmem w głowach i oczach. Zajęcie Dolnego Śląska przez Czechów, Habsburgów a następnie Prusaków odbywa się w ich obecności lecz bez ich udziału. Ot, tak się dzieje i już. Mało tego! Profesor Davies - być może bez złych intencji - opisuje przybyszy (przede wszystkim Niemców, choć Czechów i Żydów  również) -  jako niemalże prometejskich emisariuszy niosących kaganek wiedzy i kultury do tej pogrążonej w polskim bezwładzie krainy. Co więcej stara się przekonać czytelników o gładkim i bezkonfliktowym przebiegu germanizacji polskiej ludności Dolnego Śląska i Wrocławia. Nawet Fryderyk Wielki został przedstawiony jako liberał w kwestiach narodowościowych, choć w jednym z pierwszych dekretów wydanych po zajęciu tej krainy (1764 r.) napisał: "Ponieważ usilnie pragniemy, aby w tych okolicach i miejscowościach, gdzie poddani władają tylko językiem polskim, język niemiecki coraz więcej się rozpowszechniał, wobec czego polskim proboszczom polecono w przeciągu roku w języku niemieckim się wydoskonalić, ponieważ polscy nauczyciele mają być usunięci, a ich posady objąć ludzie, którzy rozumieją po niemiecku i po polsku i młodzież w języku niemieckim uczyć".  Podobnie w "Mikrokosmosie" nie znajdziemy wielu informacji o zabiegach władców polskich o odzyskanie dzielnicy nad średnią Odrą. O Łokietku niewiele, jego synu wcale, Kazimierzu Jagiellończyku nic... O dalszych losach miejscowej  ludności polskiej głównie w tonie XIX wiecznego wiersza "Polski żebrak".  I tak dalej, i tym podobnie.

Mam głębokie przekonanie, że anglojęzyczni czytelnicy "Mikrokosmosu" po zapoznaniu się z tą książką mogli odnieść wrażenie, że Polacy to taki naród bez właściwości. Wokół dzieją się rzeczy wiekopomne a Polak stoi z - pardon! - rozdziawioną gębą i patrzy. Jakiekolwiek działanie skłonny jest podjąć wyłącznie pod wpływem obcych. I to nie zawsze. Dziwimy się potem, że zarówno na zamorskich politycznych salonach jak i w prowincjonalnych walijskich pubach, temat Polski i Polaków podejmowany jest przy okazji opowieści o cieknącej rurze lub strzeleniu przez R. Lewandowskiego pięciu goli w jednym meczu. Gdy rozprawy dotyczą tematów naprawdę poważnych, to o Polsce nikt nie wspomina. Czy do takiego postrzegania nas przyczyniają się tylko historycy i pisarze, którzy śladem Galla Anonima zawędrowali (przez przypadek?) nad zagubiona w przepastnych borach Wisłę? Niestety nie. I w naszych szeregach pojawiają się osoby słuchające z większą uwagą cudzoziemców niźli swych rodaków. A przecież wystarczy by bez uprzedzeń otworzyć księgę dziejów i zagłębić się w naprawdę nie przynoszące ujmy losy polskiego narodu. Potem podzielić się tą wiedzą z innymi. Szczególnie z tymi, którzy mają najwięcej do powiedzenia we współczesnym świecie. Trzeba jednak chcieć...




Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura