"Esto bellando pacificus, ut eos, quos expugnas , ad pacis utilitatem perducas"
"Bądź w walce spokojny, abyś tym, których zwalczasz , mógł dać korzyści pokoju".
św. Augustyn
W ostatnich dniach pojawiło się sporo notek poświęconych relacjom polsko-żydowskim, a zarzewiem ich powstania stały się wydarzenia związane ze sławetną Ustawą o IPN. Zjawisko wielce budujące bo świadczące o dużym zainteresowaniu blogerów sprawami publicznymi. Wprawdzie mnogość opinii mieni się wszystkimi barwami tęczy i zdawać się może, iż wszystko już powiedziano, ale w moim przekonaniu nie zdiagnozowano właściwie przyczyn narastającego (sic!) konfliktu.
Dla jasności przekazu zaznaczę od razu, że nie powodują mną ani "antyżydowskość", ani "antyjudaizm". Zwyczajnie i po prostu za swój obowiązek - wynikający z wielu przesłanek - uważam "propolonizm". Z tej przyczyny praktykuję ogląd rzeczywistości poprzez pryzmat mieszkańca Odrowiśla, wzbogacony nauką Największego Nauczyciela i tradycją cywilizacji łacińskiej. Tylko i aż tyle. Ale ad rem...
Położenie naszego kraju determinuje losy ludności go zamieszkującej. To truizm lecz implikujący twierdzenia, że zarówno przez minione wieki, jak i dziś, nasze bezpieczeństwo, zasobność, stan kultury itd. zależą w wielkim stopniu od postawy Niemiec i Rosji. Historia uczy również, że wielokrotnie doświadczaliśmy skutków zainteresowania Polską władz berlińskich i moskiewskich. Niestety, nigdy nie wychodziło nam to na zdrowie. I nie miało znaczenia, czy na tronie niemieckim lub rosyjskim zasiadał szaleniec czy wzorcowo zdrowy realista. Całe szczęście nauka nie poszła w las i nawet ci, którzy koniunkturalnie flirtują ze wschodnim lub zachodnim sąsiadem, wiedzą że nad Sprewą i Moskwą nie żyją nasi przyjaciele. Brak przyjaznych zamiarów jest o tyle bolesny, że oba państwa dysponują zasobami i możliwościami daleko przewyższającymi nasze. Polska wrażliwość, czujność i działania są w związku z tym ukierunkowane na wschód i zachód. Zasadniczo tak być powinno ale w całym zamieszaniu zapominamy o istnieniu jeszcze jednego czynnika mającego istotne interesy w naszej części świata. Ta niefrasobliwość jest efektem kilku przyczyn, z których za najważniejszą uważam usunięcie społeczeństwu polskiemu ważnego fragmentu "kodu genetycznego" politycznych doświadczeń. Jak tego dokonano można by pisać wiele... W każdym razie trzecią siłą, którą bezwzględnie trzeba brać pod uwagę przy rozważaniu wszelkich scenariuszy jest czynnik żydowski (w tym Izrael).
Ktoś powie: "gdzie Rzym a gdzie Krym?". Inny wesoło powoła się na "tysiącletnią wspólnotę losów" albo - co gorsza! - na chrześcijańskie zasady i radośniej nadstawi drugi policzek... Jeszcze ktoś stwierdzi, że ostatnie wydarzenia to li tylko niekontrolowane rozładowanie namiętności. Tak, to - jestem o tym przekonany - naiwność granicząca z głupotą. Zaznaczyłem na wstępie, że próbując dojść do sedna sprawy nie należy przykładać zbyt wielkiej wagi do kwestii religijnych czy "godnościowych", a dyrdymały "rasowe" czym prędzej wyrzucić do śmietnika. Za to kwestie geopolityczne i ekonomiczne postawić na pierwszym planie. Tak się bowiem składa, że sytuacja państwa Izrael mocno przypomina uwarunkowania w jakich istniały organizmy polityczne założone na Bliskim Wschodzie przez krzyżowców (XI-XIII w.). Losy państewek stworzonych przez "Franków" zależały przede wszystkim od trzech czynników: demograficznego, militarnego i finansowego. Z tym pierwszym - podobnie jak dziś w Izraelu - było na ogół krucho. Po okresie początkowej ekscytacji rzeka Europejczyków zamieniła się w strumień, strugę, a następnie wyschła całkowicie. Czy zatem nawet najwaleczniejsi i najlepiej uzbrojeni - lecz nieliczni - wojownicy mogli w nieskończoność przeciwstawiać się zwiększającemu swą przewagę demograficzną światu islamu? Nie! Sytuację poprawić mogło jeszcze pozyskanie znacznych zasobów finansowych, które można by przeznaczyć na łapówki i zaciężnych, ale stosunkowo niewielka liczba mieszkańców i coraz to mniejsze zainteresowanie władców europejskich sprawami "Królestwa Niebieskiego" stały się barierami nie do przeskoczenia. Finał jest znany.
Kierownicy polityczni Izraela i diaspory żydowskiej zapewne prześledzili dzieje wspomnianego eksperymentu i wyciągnęli wnioski. Wiedzą doskonale, że nie ma szans na skupienie całej, liczącej kilkanaście milionów dusz, społeczności żydowskiej na skrawku ziemi niewiele większym niż nasze województwo zachodniopomorskie. Zresztą mało kto byłby skłonny tam się przenieść. Pozostaje jedynie zagranie va banque. Na czym ma ono polegać?
Zdestabilizowanie państw zdecydowanie wrogich Izraelowi powiodło się połowicznie. Wciąż Iran trzyma się mocno. Syria - raczej - przetrwa, a co do Jordanii czy Egiptu to na dwoje babka wróżyła. Dodatkowo godzi się uwzględnić faktor czasu, który bezapelacyjnie sprzyja przeciwnikom Izraela. Pozostaje zatem: emigrować lub walczyć, z uwzględnieniem zasady, iż najlepszą obroną jest atak. Nie ma jednak pewności co do tego kto padnie na ringu, a kto zejdzie zeń w chwale championa. Wielu obserwatorów twierdzi bowiem, że choć za Telawiwem stoi wiernie USA, okres wyraźnej przewagi państwa żydowskiego nad otoczeniem powoli przemija. Skoro zatem ostateczny wynik jawi się niczym rosyjska ruletka trzeba szukać wariantów rezerwowych. I tu dochodzimy do konkluzji.
Jak powszechnie wiadomo, jeszcze nie tak dawno temu, ziemie polskie były miejscem zamieszkania ponad trzech milionów Żydów (swego czasu nawet ponad 70% całej populacji). Żarna historii skruszyły trwający setki lat porządek i świat wygląda inaczej niż w połowie minionego wieku. Słodka stabilizacja przełomu XX i XXI stulecia to było coś! Lecz nic nie trwa wiecznie. Potężne prądy ideowe, walka o zasoby naturalne i globalizacja informacyjno-ekonomiczna tworzą konstrukt, który muszą brać pod uwagę nawet tacy mistrzowie przetrwania jak Żydzi. W razie konieczności - wzorem swych przodków - poszukają miejsc dogodnych do osiedlenia i kontynuowania życia narodowego. Obecnie Polska jak mało który kraj na świecie nadaje się do takiego transferu. Aby lądowanie nie było zbyt twarde trzeba przygotować sobie odpowiedni grunt. W tym działaniu wystarczy skorzystać z nie rozstrzygniętych zaszłości historycznych (pamięć i dobra materialne) oraz z pomocy solidnego sojusznika w postaci Stanów Zjednoczonych. Składa się bowiem tak, iż nadwiślańscy Słowianie - jak zwykle w ostatnich stuleciach, ale tym razem rozpaczliwie - szukają wsparcia pierwszej potęgi świata. Wszak sąsiedztwa Niemiec i Rosji trudno Polsce pozazdrościć. I to jest właśnie wykorzystywane! W każdym z przypadków (tj. wygranej lub przegranej Izraela) łupy materialne i zdobycze mentalne będą jak znalazł.
O terminarzu zaplanowanych wydarzeń wiedzą nieliczni. Nasz pogląd musimy opierać wyłącznie na sporadycznych medialnych przeciekach, treściach zawartych pomiędzy wierszami , doświadczeniu i logice. Osobiście przypuszczam, że decydujące starcie przygotowywane jest od kilku lat. Świadczyć o tym może m.in. przyjęte przez parlament hiszpański prawo (weszło w życie w październiku 2015 r.) umożliwiające Żydom Sefardyjskim, będącym potomkami wygnańców z roku 1492 (sic!), otrzymanie obywatelstwa hiszpańskiego*. Nie mniej proces nabiera rozpędu, co widać w działaniach dyplomatycznych Izraela i USA (rozmowy z Rosją, Japonią, Koreą Płn. itp.). Kolejnych wskazówek upatruję w zamieszaniu wokół radosnego wydawania polskich paszportów Izraelczykom, Ustawy o IPN oraz Ustawy 447. To nie są przypadki!
Mam głębokie pokłady współczucia dla wygnańców (tych potencjalnych również) i z empatią podchodzę do każdego skrzywdzonego. Jak trzeba pomogę. Nie ma jednak we mnie zgody na odgrywanie przez Polskę roli, którą napisali dla niej scenarzyści z Telawiwu i Waszyngtonu. Ewentualne przyjęcie dziesiątek tysięcy Żydów w dłuższej perspektywie będzie pod względem skutków bardziej bolesne niż wpuszczenie podobnej ilości migrantów muzułmańskich. O ile w drugim przypadku będziemy zmuszeni walczyć o wartości, o tyle w pierwszym zarówno o nie jak i nasze kamienice. Takich zmagań nie potrzebuje nikt. Kwestią czasu stanie się bowiem powtórka z Międzywojnia czyli ferment ideologiczny, wybijanie szyb, wzajemne obrzucanie się błotem i wewnętrzna gorączka państwa polskiego. Nie trudno przewidzieć, że czasem gorączka kończy się śmiercią.
Nasze relacje z Izraelem winny być traktowane równie poważnie jak te z Niemcami, Rosją i USA. Określenie "poważnie" zawiera w sobie roztropność, przenikliwość, wizjonerstwo i szacunek. Ten ostatni tak dla drugiej strony jak i przede wszystkim dla siebie. Niestety na niwie politycznej w stosunku do Żydów zachowujemy się zbyt emocjonalnie. Jedni biją przed nimi pokłony, inni darzą sztubacką miłością, kolejni mają ich niezasadnie "w nosie", a jeszcze inni zatracają się w niechęci. ONI mają swoje cele, i MY mamy swoje. W opisywanym przypadku nie są one zbieżne. Sądzę, że najrozsądniej będzie traktować ich jako rywala, który przez ponad trzy tysiąclecia nabrał niebywałej wprawy w realizowaniu swych interesów. My, choć jesteśmy dużo młodsi, wcale nie stoimy na przegranej pozycji. Musimy tylko mieć w sobie odwagę, której nie brakowało biblijnemu Dawidowi gdy stawał przeciwko Goliatowi.
Dlatego piszę o Żydach.
*http://cejsh.icm.edu.pl/cejsh/element/bwmeta1.element.hdl_11320_5671/c/Pogranicze_29_2017_J.Wyszynska_Powrot_Sefardyjczykow_O_Zydach_we_wspolczesnej_Hiszpanii.pdf
Inne tematy w dziale Polityka