Od kiedy pamiętam obserwowanie sportowych zmagań było jednym z moich ulubionych zajęć. Przyznam bez bicia, iż to zamiłowanie nie raz i nie dwa bywało powodem domowych zawieruch w konfiguracji "ja" vs "reszta domowników". Cóż począć, wszak każdy ma jakieś słabości...
Tegoroczny Mundial śledzę z uwagą i wbrew wielu opiniom uważam go za jeden z ciekawszych. Poza aspektem sportowym niezwykle interesującymi są dla mnie chwile przed samym spotkaniem. Lubię, gdy każda z drużyn wraz ze swymi kibicami podczas grania hymnów prawie unosi się ponad boisko i trybuny. Ten moment wydaje się tak wzniosły, że aż magiczny. Trudno się zresztą temu dziwić, bo dla każdej nacji jest on jakby odzwierciedleniem narodowych doświadczeń, pragnień i nadziei, a ponadto stanowi niezastąpiony przekaz motywacyjny. Krótko mówiąc: to coś pięknego! Nie mniej za każdym razem zaskakują mnie niektóre melodie pieśni państwowych rywalizujących ze sobą zespołów. Zachodzę wtedy w głowę jak czułbym się gdyby przed meczem mojej reprezentacji odgrywano jeden z utworów, którego linia melodyczna to takie titi riti, titi riti, tatata...
Jestem jak najdalszy od postponowania czy wyśmiewania świętości innych ludzi, ale odnoszę wrażenie, że właśnie w hymnach jakoś tam przejawiają się charaktery poszczególnych narodów. Z jednej strony mamy hymny marsowe i pompatyczne, z drugiej stonowane i miłe dla ucha, a z trzeciej jakby żywcem wyjęte z nie najwyższych lotów operetki. Więcej nawet! Są i takie (jak np. hiszpański "bezsłowny" Marsz królewski), które stanowią wyraz skomplikowanej struktury etnicznej państwa, poprawności politycznej (np. brytyjski Boże chroń królową, w którym pomija się anty-szkocką czwartą zwrotkę), czy też zaszłości historycznych (przy okazji odgrywania Pieśni Niemiec śpiewa się tylko trzecią strofę). Z kolei niektóre reprezentacje na dobrą sprawę mogłyby wybierać i w zależności od miejsca, czasu czy powagi wydarzenia wysłuchać i wyśpiewać albo pieśń królewską albo pieśń narodową (np. Nowa Zelandia, Norwegia, Kanada, Tuvalu...). Jeszcze inne mogłyby posłużyć się hymnem jako bronią zwalającą przeciwnika z nóg już przed meczem. Nie do wiary? To proszę sobie wyobrazić sytuację, w której grecka reprezentacja oraz jej fani, molestują rywali wszystkimi 158 zwrotkami (!) swego hymnu. No dobrze, a jak zatem oceniam naszą pieśń państwową?
Przyjmowanym jest powszechnie, że Józef Wybicki zainspirowany karierą Marsylianki napisał słowa naszego hymnu w połowie lipca 1797 r. podczas pobytu w Republice Cisalpińskiej, gdy tworzyły się polskie oddziały zwane Legionami. Melodię zaczerpnął ze skarbnicy ludowej tradycji i tak uzbrojony w tekst oraz melodię, samodzielnie odśpiewał nową pieśń podczas jednego z politycznych mitingów polskich emigrantów. Pomysł "chwycił" i w ciągu kolejnych lat jego dzieło stało się pieśnią - jak byśmy dziś powiedzieli - kultową. Powszechne uznanie Mazurek Dąbrowskiego zdobył w czasie Powstania Listopadowego, kiedy to w bitwie pod Grochowem (26.02.1831 r.) wojska polskie ruszyły na przeciwników z tą właśnie pieśnią na ustach. Po odzyskaniu niepodległości przez kilka lat Rzeczpospolita nie posiadała oficjalnego hymnu państwowego (w Konstytucji Marcowej o hymnie nie wspomniano). Dopiero 26 lutego 1927 roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oficjalnie ogłosiło Mazurka Dąbrowskiego hymnem narodowym. Po okresie II Wojny Światowej powrócono do poprzednich rozwiązań i do tej pory podczas uroczystości państwowych lub innych ważnych wydarzeń można wsłuchiwać się w dzieło J. Wybickiego.
Trzeba zaznaczyć, że Mazurek Dąbrowskiego wcale nie musiał uzyskać takiego statusu jaki ma dzisiaj. Jeszcze przed odrodzeniem państwowości całkiem poważnie rozważano, który z powszechnie znanych i akceptowanych utworów winien być naszym hymnem. Brano pod uwagę m.in. Chorał K. Ujejskiego i Rotę M. Konopnickiej. Wydaje się, że ten pierwszy (powstały w latach 40tych XIX stulecia) był - nawet jak na nasze warunki - zbyt przygnębiający, cierpiętniczy i pozbawiony dynamiki. Dzieło M. Konopnickiej zawierało natomiast - w pojęciu ówczesnych decydentów; często o socjalistycznych poglądach - nieco za dużo odwołań do Istoty Najwyższej i nie uwzględniało doświadczeń zebranych w trakcie zmagań ze Wschodem. Ostatecznie zadecydowała władza polityczna, której źródło po maju 1926 r. biło w wojskowych koszarach, wybierając Mazurka Dąbrowskiego. W końcu Legiony Piłsudskiego uznawały się za spadkobierców tradycji Legionów Dąbrowskiego.
Sądzę, że był to niezły wybór. Chociaż jestem ciekawy jakie wrażenia dałoby nam odśpiewanie na pełnym Stadionie Narodowym Bogurodzicy, która jako hymn mogłaby swą starożytnością z powodzeniem rywalizować z hymnem Cesarstwa Japonii (X w.)... Ale tego już się pewnie nie dowiemy.
PS Wzrusza...
https://www.youtube.com/watch?v=hr0jptlpmHc
Inne tematy w dziale Społeczeństwo