Bazyli1969 Bazyli1969
4485
BLOG

O honorze polskiego żołnierza, czyli Amstern i gen. F. Kleeberg

Bazyli1969 Bazyli1969 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 72

Gdy broń dymiącą z dłoni wyjmę
i grzbiet jak pręt rozgrzany stygnie,
niech mi nie kładą gwiazd na skronie
i pomnik niech nie staje przy mnie.


 Krzysztof Kamil Baczyński

Niegdyś zżymałem się okrutnie gdy zewsząd dobiegały chóralne głosy o naszym skrzywieniu polegającym na wybitnym czczeniu klęsk. Narodowy masochizm, niewolnicza mentalność, ciemnogród i takie tam... Szczególne nasilenie tego rodzaju głosów miało miejsce w okolicach września, czyli wtedy, kiedy  narodowe adorowanie przegranej zwykle sięgało zenitu. Obecnie nie reaguję już tak alergicznie bo wiem, że krytyka jest po części usprawiedliwiona. Mamy to "coś" w sobie i szlus! Niestety mało kto próbuje zgłębiać przyczyny takich zachowań, ponieważ wymaga to nieco wysiłku, odwagi i pozytywistycznej reakcji. Nie da się bowiem zaprzeczyć, że zarówno oficjalna jak i "drugoobiegowa" narracja skupiają się na podkreślaniu polskich cierpień i niesprawiedliwości dziejowej. Tak  po prostu jest łatwiej. A przecież wystarczy trochę poszperać aby nawet z żałośnie czarnej epoki wygrzebać świetlisty diament, oczyścić go, okazać i przy pomocy takiego artefaktu przekierować wektor uczuć z kierunku "wstyd" ku "dumie".


Kilkanaście dni temu jeden z aktywniejszych blogerów występujący pod nickiem Amstern, zaserwował czytelnikom taki passus: "Jeżeli przysięgał, ze żyw nie opuści bunkra, to powinien po oficersku strzelić sobie ze służbowego pistoletu w głowę. Najwidoczniej legenda potrzebuje granatu" (https://www.salon24.pl/u/amstern/893285,10-dywizja-pancerna-pod-wizna-4). Oczywiście słowa te dotyczyły kpt. Raginisa, którego ostatnie chwile, podczas obrony umocnień pod Wizną, nie są dokładnie znane. Jakie intencje kryły się za tymi słowami? Nie wiem. Jestem natomiast pewien, że  celem całej notki było wykazanie, iż wojna obronna 1939 r. (zwana też kpiąco "kampanią wrześniową") była de facto niewiele znaczącym epizodem. Mało tego! To był zwyczajny jesienny spacerek niemieckiej armii i kompromitująca wpadka Wojska Polskiego...


Zanim przejdę do wyrażenia swego poglądu na jedno z najważniejszych wydarzeń z historii Polski i wykażę, iż pogląd Amsterna i podobnych mu krytyków jest nad wyraz błędny, przywołam krótkie zestawienie obrazujące stosunek sił rywali. Bez tego nie da się zrozumieć ówczesnych realiów.
                     Niemcy               Związek Radziecki                    Słowacja                   Polska
Żołnierze    1 800000                     650 000                                 60 000                   950 000
Artyleria     10 000                          5 000                                      150                         4300
Czołgi           2 700                          4 700                                      80                            880
Samoloty     1 300                           3 300                                      10                            400


Bez czasochłonnych wyliczeń widać wyraźnie, że przewaga agresorów  w każdym aspekcie była przeogromna. Mimo to opór jaki stawiały jednostki Wojska Polskiego jest godzien podziwu. Gwoli sprawiedliwości trzeba zaznaczyć, iż największym problemem polskich sił zbrojnych w trakcie zmagań z najeźdźcami - prócz kwestii sprzętowych - była fatalna jakość łączności oraz w licznych przypadkach niski poziom dowodzenia wielkimi jednostkami.

Aby nie być gołosłownym przywołam nazwiska dowódców, którzy splamili honor oficerski poprzez tchórzliwe zachowania lub nie podołali powierzonym im zadaniom. Tak np. gen Dąb-Biernacki zbiegł pod Tomaszowem Mazowieckim z pola walki, a generałowie Fabrycy, Bończa-Uzdowski  i Rómmel zupełnie nie unieśli ciężaru odpowiedzialności i dowodzili niczym absolutni laicy. Tylko nieco lepiej radzili sobie Młot-Fijałkowski, Bortnowski oraz Piskor. Przez słabości wymienionych utraciliśmy mnóstwo krwi żołnierskiej i bezcennego czasu. Z drugiej strony przyzwoicie kierowali operacjami gen. Przedrzymirski, gen. Kutrzeba i kadm. Unrug. Z kolei na dozgonny szacunek  zasłużyli sobie  oficerowie, którzy nie tylko umiejętnie manewrowali swymi siłami i potrafili staczać zwycięskie boje z na ogół silniejszym przeciwnikiem, ale również zachowali do końca hart ducha i szacunek swych podkomendnych. Spośród nich trzeba wymienić m.in.: gen. Szyllinga, gen. Thomme, gen. Monda, gen. Czumę , gen. Podhorskiego, gen. Zulaufa, gen. Cehaka, gen. Abrahama, gen. Kowalskiego, gen. Orlik-Ruckemanna czy pułkowników: Maczka, Porwita, Dąbka... Kilku z oficerów w stopniu generalskim oddało życie na polu walki (Bołtuć, Grzmot-Skotnicki, Kustroń i Wład oraz zamordowany przez Sowietów gen. Olszyna-Wilczyński). Jednak na najwyższe uznanie zapracował gen. Franciszek Kleeberg i to on winien stać się przykładem szczerego patrioty, sprawnego dowódcy i organizatora oraz niezłomnego wojownika. Dlaczego?

image

https://pl.wikipedia.org/wiki/Franciszek_Kleeberg


Ten daleki potomek szwedzkiego wojaka z okresu "potopu" urodził się w 1888 r. w Tarnopolu. Zgodnie z rodzinną tradycją wybrał mundur i w ciągu kilkudziesięciu lat przeszedł szczeble kariery od słuchacza Technicznej Akademii Wojskowej Jego Cesarskiej Mości (1905r.) po stopień generała brygady Wojska Polskiego  (1928 r.). Wybuch II Wojny Światowej zastał go w Brześciu n/Bugiem, gdzie pełnił funkcje dowódcy Okręgu Korpusu IX.  W dniu 09.09.1939 r. rozpoczął  organizację oddziałów bojowych spośród podległych ośrodków zapasowych. Rdzeń sił stanowili wprawdzie żołnierze zawodowi i z poboru, ale większość sformowanej Samodzielnej Grupy Operacyjnej "Polesie" (SGO) tworzyli rezerwiści i ochotnicy. Jako człowiek czynu natychmiast przystąpił do działania. Pierwszym celem miało być ochranianie jednostek wycofujących się zgodnie z rozkazem Naczelnego Wodza w kierunku południowym. W efekcie ataku Sowietów (17.09.1939r.) generał zmodyfikował plan i wraz z kilkunastoma tysiącami podległych mu żołnierzy ruszył na odsiecz Warszawie. Zdaniem jednego z kleeberczyków (mjr. Tadeusza Grzeszkiewicza), sztab SGO miał wtedy okazję ewakuować się do Rumunii samolotami. Dowództwo, z Kleebergiem na czele, zdecydowało się pozostać przy żołnierzach.


Borykając się z niedostatkami w sprzęcie wydał rozkaz marszu w kierunku Dęblina, w okolicy którego zlokalizowana była Główna Składnica Uzbrojenia nr 2. W międzyczasie stoczył dwa zwycięskie starcia z oddziałami sowieckimi (Jabłoń i Milanowo). Na wieść o upadku Warszawy nie załamał rąk i nakazał oddziałom marsz ku Górom Świętokrzyskim. Jak można mniemać ufał, iż alianci mimo wszystko niebawem podejmą działania wspierające i do tego czasu miał zamiar zachować jak najwięcej sił w sprzyjającym walkom partyzanckim terenie. 2 października w rejonie Kocka na drodze wojsk generała Kleeberga stanął niemiecki XIV Korpus Zmotoryzowany w sile dwóch dywizji (13 DPZmot i 29 DPZmot), liczących razem ok. 30 000 ludzi. W owym czasie (po połączeniu z licznymi rozbitymi lub zorganizowanymi ad hoc jednostkami) generał dysponował mniej więcej 18 000 żołnierzy. Jako ciekawostkę, a zarazem dowód na zdrowy rozsądek Kleeberga, warto przypomnieć pewien mało znany fakt. Otóż, postanowił zwolnić z dalszej służby żołnierzy z mniejszości narodowych. Wojskowi medycy wydali im zaświadczenia lekarskie „o niezdolności do wykonania rozkazu”. Jednakże część Ukraińców i Białorusinów nie dała się zwolnić. Tak było np. w 3 Kompanii 84 Pułku Piechoty, gdzie około 150 żołnierzy z Polesia poprosiło o pozwolenie pozostania w szeregach i walczenia dalej.


Warto wspomnieć, że dowódca SGO "Polesie" miał wielkie szczęście do współpracowników. Pomijając fakt, iż w ostatniej fazie na poziomie szeregowych i podoficerów dowodził głównie ochotnikami, czyli osobami o wysokim morale, to wśród kadry oficerskiej wprost roiło się od zdolnych i ofiarnych ludzi. Taki stan rzeczy wpływał mobilizująco na podkomendnych oraz pozwalał utrzymać niezbędną dyscyplinę. A ta jak się okazało przydała się niezmiernie w starciu z oddziałami Gustava Antona von Wietersheim.


Zmagania zgrupowania dowodzonego przez gen. Kleeberga w rejonie Kock-Łuków-Radzyń trwały cztery dni. Bój był zażarty i krwawy. Po stronie polskiej zginęło ok. 250 żołnierzy i oficerów, a po niemieckiej nieco więcej bo ok. 350-500. Jeszcze w dniu 5 października, tj. wtedy gdy A. Hitler odbierał defiladę zwycięstwa w zdobytej Warszawie, wojska zgrupowane w SGO "Polesie" miały przewagę taktyczną nad Niemcami. 29 DPZmot została praktycznie rozbita, a 13DPZmot mocno osłabiona. Jeden z polskich meldunków brzmiał tak: "Charlejów zajęty. Jesteśmy na tyłach wroga. Nieprzyjaciel rzuca broń i rynsztunek i cofa się w popłochu." Niewiele brakowało by  zamierzenia generała udało się zrealizować. Niestety  meldunek kwatermistrza, mjr. Stawiarskiego o stanie amunicji, który wynosił 20 pocisków artyleryjskich, zero amunicji do karabinów i brak środków opatrunkowych, zmusił gen. Kleeberga do zwołania narady, podczas  której podjęto decyzję o kapitulacji. Decyzja ta początkowo wywołała niezadowolenie u części żołnierzy. Tak na przykład  gen. Podhorski zamierzał kontynuować walkę i przedzierać się w kierunku Węgier. Po namyśle zrezygnował ze śmiałego lecz straczeńczego planu i podporządkował się rozkazowi przełożonego. Niektóre pododdziały walczyły jeszcze w ciągu następnego dnia, a małe grupki ostatecznie nie złożyły broni i zostały w ciągu kolejnych dni wyłapane przez Wehrmacht.


6 października około godziny 2.00 w nocy polscy parlamentariusze przekazali uzgodniony tekst aktu kapitulacji. O 10. 00j we wsi Czarna rozpoczęło się składanie broni. "Gdy musiał układać się o kapitulację, wyszły gdzieś głęboko spod jego serca do żołnierza słowa 'Polska i honor żołnierski'. (...) On mógł użyć tych słów, miał do nich prawo każdy żołnierz jego. (...) Generał Franciszek Kleeberg był wodzem niezłomnym, wybitnym dowódcą i patriotą, pozostała po nim niezniszczalna legenda i pamięć!" - tak pisał o swoim dowódcy płk Adam Epler, stojący na czele dywizji "Kobryń", wchodzącej w skład SGO "Polesie".


Przed złożeniem broni generał odczytał swój ostatni rozkaz. Jego fragmenty przytoczono w słynnym filmie "Hubal". Całość brzmiała tak:


Żołnierze!


Z dalekiego Polesia, znad Narwi, z jednostek, które oparły sie w Kowlu demoralizacji - zebrałem Was pod swoją komendę, by walczyć do końca.
Chciałem iść najpierw na południe - gdy to się stało niemożliwe - nieść pomoc Warszawie.
Warszawa padła, nim doszliśmy. Mimo to nie straciliśmy nadziei i walczyliśmy dalej, najpierw z bolszewikami, następnie w 5-dniowej bitwie pod Serokomlą z Niemcami.
Wykazaliście hart i odwagę w czasie zwątpień i dochowaliście wierności Ojczyźnie do końca.
Dziś jesteśmy otoczeni, a amunicja i żywność są na wyczerpaniu. Dalsza walka nie rokuje nadziei, a tylko rozleje krew żołnierską, która jeszcze przydać się może.
Przywilejem dowódcy jest brać odpowiedzialność na siebie. Dziś biorę ją w tej najcięższej chwili - każąc zaprzestać dalszej bezcelowej walki, by nie przelewać krwi żołnierskiej nadaremnie. Dziękuję Wam za Wasze męstwo i Waszą Karność, wiem, że staniecie, gdy będziecie potrzebni.
Jeszcze Polska nie zginęła. I nie zginie.


Dowódca SGO "Polesie"
/-/ Kleeberg
gen. bryg.


Po zakończonej bitwie gen. Kleeberg dostał się do niewoli. W dowód uznania Niemcy pozwolili mu zachować  szablę. Przetrzymywany był w Oflagu IVB w twierdzy Koenigstein koło Drezna. Ciężko chorował na serce. Zmarł 5 kwietnia 1941 r. w szpitalu wojskowym w Weisser Hirsch. Pochowany został na cmentarzu w Neustadt w Dreźnie. W trzydziestą rocznicę bitwy pod Kockiem szczątki gen. Kleeberga przewiezione zostały do Polski i złożone na cmentarzu wojennym w Kocku. Generał odznaczony był m.in.: Orderem Virtuti Militari kl. III i V, Orderem Polonia Restituta kl. IV oraz czterokrotnie Krzyżem Walecznych. Był też jedynym dowódcą, który nie przegrał żadnego starcia w czasie obronnej 1939 r.


Przyglądając się epopei generała i jego żołnierzy widać wyraźnie, że opowieści o wojnie obronnej jako niewiele znaczącym epizodzie II WŚ oraz degrengoladzie polskich sił zbrojnych  II RP nie są warte funta kłaków. Tzw. realiści tworzą nawet konstrukcje dowodzące rzekomo, iż opór Rzeczpospolitej nie zdał się na nic.  To jednak nie jest prawdą, bo jak twierdzi prof. Tadeusz Rutkowski (historyk z Uniwersytetu Warszawskiego): "jeśli mówić o militarnym wkładzie Polaków w zwycięstwo nad Niemcami, to niewątpliwie był on największy w pierwszej fazie wojny, mam tu na myśli kampanię wrześniową, która wyczerpała armię niemiecką, dając aliantom czas na ofensywę (która jednak nie nastąpiła)..."


Aby zrozumieć postawę i wysiłek włożony w obronę kraju przez WP najlepiej użyć obrazowych porównań, nie kwestionowanych nawet przez niedowiarków. Gdy uzmysłowimy sobie, że na chwilę przed podjęciem przez Niemców ofensywy na zachodzie (1940 r.) stosunek sił wyglądał następująco:
                   Niemcy  Francja
żołnierze   1,17             1
samoloty   1,76             1
działa         1                 2
czołgi         1                 1,3
a liczba Niemców zabitych przez statystycznego wojaka francuskiego wyniosła 0,015  (wobec 0,017 w naszej wojnie obronnej) i średnia prędkość „poddawania” francuskiego terytorium wyniosła 12813 km kw. na dobę (wobec naszego 11114 km kw. na dobę), to dopiero wtedy będziemy potrafili docenić bohaterstwo naszych przodków.


Czasu nie da się cofnąć. Mam jednak nadzieję, że ze skarbca naszych dziejów będziemy sięgać nie tylko po przykłady martyrologii, ale coraz częściej po wydarzenia i postacie, które winny stanowić pozytywne wzorce dla kolejnych pokoleń Polaków, jak i  dla nas i tych co bezrefleksyjnie kpią.


http://www.krzysztofkopec.pl/podstrony/historia/straty.html



Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura