Bazyli1969 Bazyli1969
1216
BLOG

Burowie: białe plemię z Czarnego Kontynentu

Bazyli1969 Bazyli1969 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

Są ludy, co dojrzały do śmierci z rąk ludów niedojrzałych do życia...
Jacek Kaczmarski

image

W lipcu 1676 r., po ponad studniowym rejsie statkiem „Wapen van Zierikzee”,  do  Kolonii  Przylądkowej przybył Jerzy Botkiewicz rodem z Warszawy. Był bodaj pierwszym Polakiem zarejestrowanym przez źródła, który dotarł do regionu Afryki będącego własnością holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej i osiadł w nim na stałe. W kolejnych latach w Afryce Południowej pojawiali się następni Polacy oraz mieszkańcy Rzeczpospolitej innych narodowości. W opinii genealogów i historyków, z  ok. 3 milionów populacji burskiej mniej więcej 1% ma wśród swych przodków osoby polskiego pochodzenia. Knoop, Drotsky, Kroll, Kube, Jankowitz, Troskie, Ankiewicz, Henfling, Liss, Schukala, Waberski, Zowitsky, Kitshoff, Kolesky, Latsky, Masureik, Lepinski, Mantej, Czapiewski, Zalewski, Rewitzki, Jewaskiewitz, Beirowski, Barensky to nazwiska szeroko rozgałęzionych rodów afrykanerskich zamieszkujących obszar od Namibii, poprzez RPA do Zimbabwe. Obecnie tylko niewielu z nich pamięta o swoich korzeniach, gdyż w pełni  i  bez reszty wtopili się w wyjątkową społeczność. Niestety, ten wciąż istniejący lud,  dni chwały ma już raczej za sobą.

Wszystko zaczęło się w 1652  r. kiedy trzy niderlandzkie okręty z urzędnikami oraz wojakami zatrudnionymi przez Kampanię Wschodnioindyjską  przybiły do brzegu Kraju Przylądkowego. Dowódca ekspedycji, Jan van Riebeeck, był człowiekiem czynu. W niedługim czasie pobudowano fortecę, port, koszary dla żołnierzy i maleńki szpital. Założono też sady oraz ogrody warzywne. W niewielkiej odległości od osady poczęto uprawiać zboże i winną latorośl. Dla wzmocnienia potencjału nowego osiedla w latach 1653-1707 sprowadzono z Europy kilkuset kolonistów. Zdecydowana większość z nich pochodziła z Niderlandów (ok. 40%). Pozostali przybyli z ziem niemieckich, Francji, krajów skandynawskich, Portugalii i Polski. Ta niewielka  społeczność powoli zwiększała swoją liczebność. W roku 1740 kolonia liczyła 4 000 osadników, w 1778 r. już 10 000, a w 1793 r. prawie 14 000. Wraz ze wzrostem ludności rosło zapotrzebowanie na ziemię. Wspomniana potrzeba wynikała z charakteru działalności gospodarczej przybyszów. Część z nich - podobnie jak w dalekich ojczyznach - zajmowała się uprawą roli. Prócz tego do sporego znaczenia doszła hodowla bydła. Aby zapewnić utrzymanie olbrzymim stadom, pionierzy wyprawiali się coraz to dalej w głąb nieznanego terytorium. Jedna z pierwszych wypraw rozpoczęła się w marcu 1702 roku. W grupie kierowniczej ekspedycji znalazło się aż trzech migrantów z Rzeczpospolitej, a wsławiła się ona tym, że otworzyła drogę ku żyznym obszarom interioru oraz tym, iż podczas jej trwania miała miejsce najwcześniejsza potyczka z przedstawicielami ludów Bantu. Przy okazji warto podkreślić, że biali, którzy pojawili się w okolicach dzisiejszego Kapsztadu zajmowali tak naprawdę bezludny kraj. Wędrujący nieustannie Buszmeni, jako lud zbieracko-łowiecki, tylko sporadycznie i na krótki czas zapędzali się w te okolice, a Hotentoci żyli w znacznym oddaleniu od kolonii. Ludy Bantu (w tym plemię Xhosa, spośród którego wywodził się Nelson Mandela) były de facto najeźdźcami na wspomnianym obszarze i to późniejszymi od Europejczyków.

Wojny napoleońskie odcisnęły piętno również na życiu mieszkańców Kraju Przylądkowego. Po raz pierwszy skonfliktowani z Niderlandami (Republiką Batawską) Anglicy zajęli kolonię w 1795 r. Jedenaście lat później flota brytyjska - z prawie siedmioma tysiącami żołnierzy na pokładach -  znów pojawiła się w Kapsztadzie. Tym razem Brytyjczycy "zarzucili kotwicę" w Zatoce Stołowej na długie dziesięciolecia. Nowa administracja praktycznie z marszu przeprowadziła rewolucję ustrojową. Dawne prawo zwyczajowe uznano za przeżytek, odsunięto przedstawicieli Burów od uczestnictwa w sprawowaniu władzy, podniesiono podatki, zmniejszono wydatki na cele publiczne i - co szczególnie doskwierało - zadekretowano angielski jako jedyny język urzędowy.  Ponadto poczęto ograniczać niewolnictwo. Opór niezadowolonych łamano przy pomocy oddziałów Hotentotów przebranych w... brytyjskie mundury. Dla tych, którzy utracili niewolnych przewidziano finansową rekompensatę do odebrania w Londynie! Dla większości Afrykanerów ww. przemiany  okazały się trudnymi do zaakceptowania. Trzeba bowiem pamiętać, że była to społeczność mocno osobliwa. Ukształtowana przecież została na podglebiu religijnym. Jej zbiorową psychika zawładnęła nauka ojców protestantyzmu (głównie Kalwina) o predestynacji. Ta zaś wpłynęła bezpośrednio na życie duchowe, wyznawane wartości, praktykę życia codziennego i postrzeganie ludzi spoza grona współwyznawców. Ponadto Afrykanerzy, szczególnie ci zajmujący się hodowlą,  hartowali charaktery w ciągłych zmaganiach z przyrodą i w odizolowaniu od  pokus świata zewnętrznego. Cenili tradycję oraz  swobodę ograniczoną jedynie przykazaniami zawartymi w Biblii. Ta - nota bene - była dla nich katechizmem, zbiorem wskazówek postępowania i podręcznikiem, w oparciu o który uczyło się pisać i czytać każde młode pokolenie. Stąd też zderzenie Burów z angielskimi porządkami musiało spowodować poważne konsekwencje.
image

Wielki Trek

Już w roku 1834 małe grupy Burów, dając wyraz swemu niezadowoleniu, pociągnęły ku północnemu-wschodowi, czyli tam gdzie nie sięgała władza Brytyjczyków. Za nimi ruszyli kolejni. Z punktu widzenia Londynu takie zachowania jawiły się jako nieporządane, gdyż wolność wolnością, ale ktoś musi płacić podatki.  Aby przeciwdziałać masowym wędrówkom Afrykanerów, Izba Gmin uchwaliła w  1836 roku tzw. Cape of Good Hope Punishment Act, przyznający  sądom  Kolonii  prawo  karania  przestępstw popełnionych przez  brytyjskich  poddanych  aż  do  25  równoleżnika. Ustawodawcom wydawało się, że w ten sposób uzyskają podstawy prawne do utrzymywania niepokornych poddanych w zależności i przy okazji napędzą im strachu. Okazało się, że  i na taką restrykcję Burowie znaleźli rozwiązanie. Ni mniej ni więcej tylko powędrowali poza wspomniany równoleżnik.

Po przemierzeniu setek kilometrów osiągali upragniony cel. Zwykle zawierali z miejscowymi plemionami porozumienia o odsprzedaży lub odstąpieniu określonego areału ziemi. Nie zawsze jednak natrafiali na pokojowo usposobionych tuziemców. Wymownym przykładem był przypadek liczącej ok. 5 000 osób grupy, która pod przywództwem  Pietera Retiefa postanowiła osiąść w pobliżu dzisiejszego miasta Bloemfontein.  Przybysze w zamian zasługi wyświadczone miejscowym Zulusom otrzymać mieli spore terytorium, a szczegółowe postanowienia zawarto w pisemnej umowie. "Przypieczętować ją miała wyznaczona na 6 lutego 1838 uczta, na którą zaproszono Rietiefa wraz z towarzyszami. Postawiono jeden warunek -  zaproszeni  przybyć  mieli  bez  broni,  co  motywowano  miejscowymi zwyczajami. Retief przystał na to. W  wyznaczonym  dniu  burski  przywódca  i jego  68 - osobowy  orszak zasiedli w królewskim “kraalu”. Wokoło tłoczyły się szeregi uzbrojonych po zęby  Zulusów.  Gdy  Retief poprosił  o  głos,  król,  wskazując  na  białych wykrzyknął: “Zabijcie czarowników!”. Na ten sygnał kolumny wojowników szybko złamały opór bezbronnych Burów, pojmały ich - po wprowadzeniu na służące do egzekucji wzgórze za osadą, zwane Hlomo - amabutu, zakłuły włóczniami. Natomiast potem wojownicy ruszyli ku  obozowisku voortrekkerôw, którzy, uspokojeni pokojowym dotychczas  przebiegiem wypadków,  nie  zachowali  należytych  środków  ostrożności.  Poszczególne grupy obozowały osobno, w znacznym od siebie oddaleniu, nie wystawiono straży, broń odłożono. Skutki były tragiczne. W rzezi, w jaką przerodził się zuluski atak, zabito około 500 kobiet, mężczyzn i dzieci. Zulusi zagarnęli też ok. 20 tysięcy sztuk bydła." Napływ kolejnych grup Afrykanerów przechylił z czasem szalę zwycięstwa na korzyść przybyszy. Zbudowani powodzeniem przedsięwzięcia, Burowie powołali do życia kilka organizmów państwowych, spośród których najważniejszymi były Republika Transwalu i Wolne Państwo Oranje.

image

Londyńska centrala nie zasypiała gruszek w popiele. Najpierw w 1845 r. dokonała aneksji Natalu. W grudniu 1880 r. podjęła próbę zawładnięcia bardziej odległymi republikami. Bardzo istotną rolę w próbach podporządkowania Anglii terytoriów burskich odegrał C. Rhodes. Ten sprawny i bezlitosny przedsiębiorca po odkryciu w granicach Transwalu olbrzymich złóż metali i kamieni szlachetnych, wykorzystał swoje londyńskie koneksje aby zmonopolizować wydobycie bogactw naturalnych. W zamian za pomoc obiecał londyńskim decydentom wymierne korzyści. Pierwsze podejście okazało się wszakże nieudane. W dwóch bitwach brytyjskie wojska  poniosły klęski. Cios zadany Anglikom był tym bardziej bolesny, że w trakcie jednego ze starć  (na wzgórzu Majuba) zginął generał Colley. Konflikt zakończony został porozumieniem przewidującym utrzymanie przez Burów niezależności za wyjątkiem polityki zagranicznej, która została przekazana gestii władz brytyjskich. Spokój nie trwał długo. Londyn dla uzasadnienia interwencji powołał się na rzekome złe traktowanie Anglików żyjących w republikach burskich. Jak napisali autorzy wydanej w Warszawie "Historii dyplomacji" : "Z kwestii praw wyborczych dla tej kategorii osób dyplomacja angielska uczyniła casus belli: przecież nie można było otwarcie powiedzieć społeczeństwu, że Anglii wysyła ludzi na śmierć w imię zysków pana Rhodesa i domu bankowego Rothschildów!"

Naprzeciw siebie stanęły dwie, jakże odmienne, armie. Wojska brytyjskie złożone ze zdyscyplinowanych i obytych w boju żołnierzy, liczyły ponad 200 000 ludzi (180 tys. piechoty i ponad 50 tys. konnicy). Afrykanerzy wystawili ok. 40 000 armię skompletowaną głównie z farmerów, hodowców bydła i rzemieślników. Ta dysproporcja oraz informacje o bezwzględności Brytyjczyków wobec broniących niepodległości Burów spowodowały, iż z wielu stron świata do szeregów afrykanerskie napływały liczne grupy ochotników. Byli to m.in. Francuzi, Niemcy, Rosjanie i Polacy. Podobnie jak podczas pierwszej wojny Burowie początkowo odnosili poważne sukcesy. Np. w efekcie wygranej w wąwozie Zwartbrojskop wzięli do niewoli 870 brytyjskich oficerów i żołnierzy oraz spore ilości broni, amunicji i wszelkiego rodzaju zaopatrzenia.

image

Bitwa bursko-angielska

Wobec przytłaczającej przewagi Imperium zorganizowana walka nie mogła jednak trwać długo. Gdy siły interwencyjne rozbiły regularne formacje Burów i zajęły główne ośrodki oporu, ci drudzy przeszli do działań partyzanckich. Lotne oddziały w sile kilkunastu lub kilkudziesięciu ludzi atakowały posterunki brytyjskie, patrole i mniejsze garnizony.  "Londyn" nie mógł czuć się bezpiecznie. W związku z tym postanowiono zastosować nowatorskie metody sparaliżowania sprzeciwu polegające na umieszczeniu rodzin (i nie tylko!) bojowników w obozach koncentracyjnych. Internowano w nich ok. 115 000 - 130 000  osób. Na skutek głodu, chorób i nieludzkiego traktowania zmarła 1/4, z tego samych dzieci ponad 20 000 tys. Trudno zaprzeczyć, że okrucieństwa pojawiały się po obu stronach. Niemniej w zakresie skali i natężenia prym wiedli synowie Albionu. O odmiennym niż brytyjskie podejściu Burów do jeńców świadczą listy W. Churchilla, który brał udział w tej wojnie. A pisał tak: "Najdroższa mamo parę słów tylko o tym, że 15 listopada dostałem się w ręce Burów w pociągu pancernym. [...] Nie wyobrażam sobie aby mogli zatrzymać mnie dłużej, bo przecież nie miałem przy sobie broni... [...] Proszę zatem nie niepokoić się o mnie, ale tez dołożyć wszelkich starań, aby mnie zwolniono. Ostatecznie  to tylko nowe doświadczenie..."

image

Cmentarz w pobliżu jednego z obozów koncentracyjnych

Po II wojnie burskiej miejscowi biali otrzymali szeroki wachlarz uprawnień samorządowych. Niektórzy nie pogodzeni z wynikiem zmagań ponownie wyemigrowali. Tym razem na terytorium dzisiejszej Namibii, Zimbabwe, Botswany i Mozambiku. Osiem lat po zakończeniu działań wojennych, czyli w roku 1910, z Kraju Przylądkowego, Transwalu i Oranje utworzono Związek Południowej Afryki. W roku 1961 kraj zerwał prawie wszystkie więzy formalne z Wielką Brytanią i proklamowano powstanie Republiki Południowej Afryki. W międzyczasie wygrały wybory: Partia Afrykanerska i Partia Nacjonalistyczna (połączone w 1951 r. w jedną Partię Narodową), które w roku 1949 wprowadziły zasady segregacji rasowej zwane apartheid-em. Dotyczyły one m.in. zakazu małżeństw mieszanych, rozdzielenia stref zamieszkania, praw politycznych na poziomie krajowym. W efekcie biali, "kolorowi" i czarni żyli nie z sobą, ale obok siebie. Chociaż nie tak do końca. Już w latach pięćdziesiątych ludność pochodzenia azjatyckiego zrównano pod względem prawnym z białymi. Najpierw status "Honorowej Rasy Białej" nadano Japończykom, a następnie Chińczykom, Koreańczykom i Tajwańczykom. Warto podkreślić, że państwo postulujące segregację rasową praktycznie od samego początku korzystało z czarnych urzędników, w domach białych (zarówno Burów jak i Anglików) pracowały czarne sprzątaczki i mamki. Ciemnoskórzy oficerowie służyli w oddziałach południowoafrykańskiej armii (w oddziałach specjalnych RPA nie obowiązywały nigdy przepisy apartheidu) walczącej przeciwko komunistycznej partyzantce w Angoli czy Lesotho. Do elity państwa dopuszczono także sporą grupę bogatej i dobrze wykształconej czarnej burżuazji.

System apartheidu od połowy ubiegłego stulecia znalazł się pod ostrzałem międzynarodowej krytyki.  Początkowo najostrzej przeciw RPA występowały państwa tzw. demokracji ludowej, a niebawem do tegoż chóru dołączyli reprezentanci konkurencyjnego obozu. Gromy rzucane przez ww. były swoistą ironią losu, bo tak jak w krajach uzależnionych od Moskwy demokracja bez przymiotnikowa była towarem deficytowym, tak w "wolnym świecie" ludność kolorowa podlegała różnopostaciowej dyskryminacji. Pamiętać bowiem należy, że rasistowskie  tezy Josepha Arthura de Gobineau (Francuza) i Houstona Stewarta Chamberlaina (Anglika) cieszyły się sporym poparciem np. w USA, gdzie do lat sześćdziesiątych XX w. obowiązywały takie np. prawa:

1. "Małżeństwo lub konkubinat pomiędzy osobami różnych ras są zabronione." - Arkansas.
2. "Szkoły dla białych dzieci i dla czarnych dzieci powinny być prowadzone oddzielnie." - Floryda.
3. "Głoszenie idei równouprawnienia dla Murzynów, przez drukowanie, publikowanie, lub wprowadzanie w obieg, jest zabronione i grozi grzywną do 500 dolarów lub pozbawieniem wolności do 6 miesięcy." - Missisipi.
4. "Zakazuje się wymiany podręczników pomiędzy przedstawicielami różnych ras." - Karolina Północna.

Na skutek krytyki międzynarodowej, sankcji polityczno-gospodarczych oraz nacisku czarnej ludności, władze RPA najpierw poluzowały obostrzenia, a następnie doprowadziły do likwidacji zasad apartheidu. Krytycy zmian twierdzą, iż "w RPA miał miejsce południowoafrykański „Okrągły Stół”. Czerwoni (głównie Murzyni), dogadali się z różowymi (liberałami), a nawet z ugodową częścią apartheidowców." Ostatecznie w roku 1994 napisano nową konstytucję, a pierwszym prezydentem po zmianach ustrojowych został długoletni więzień polityczny N. Mandela. Nieco wcześniej biali utracili władzę w państwach sąsiadujących z RPA. Należy podkreślić, że tak naprawdę głównej przyczyny transformacji w południowej Afryce należy upatrywać w demografii. Oto np. pierwszy spis w 1911 r. wykazał, że biali stanowili 22% populacji ZPA (RPA), w roku 1980  ich procentowy udział spadł do 16%, by obecnie (2017 r.) wynosić ledwie 8,4%. Spośród nich tylko 2/3 stanowią Burowie.

Jak dziś miewają się potomkowie dumnych voortrekkerów? Różnie, lecz zwykle nie najlepiej. Samo zaakceptowania zmiany polegającej na rezygnacji z bycia grupą panującą  z pewnością nie było przyjemne. Z lektur opisujących obecną kondycję Afrykanerów, można przekonać się, że  byliby by w stanie zaakceptować nową rolę, ale znacznej części z nich nie jest to dane. Przykładowo rząd Zimbabwe, w którym do niedawna dyktatorską władzę sprawował R. Mugabe, usprawiedliwienia kłopotów gospodarczych szuka wśród nielicznej społeczności burskiej.  Ostatnie kalkulacje wykazały, iż inflacja w tym kraju utrzymywała się na poziomie 13,2 miliarda procent miesięcznie, co stanowi 516 trylionów (516 000 000 000 000 000 000) procent w stosunku rocznym! Kto jest temu winien? Oczywiście afrykanerscy rolnicy i hodowcy, którym odbiera się nie tylko ziemię (bez odszkodowań), ale także niejednokrotnie  życie. Żyjący w RPA były  lider młodzieżówki Afrykańskiego Kongresu Narodowego (grupującego czarną ludność z różnych plemion), Julius  Malema, pochwalił  wypędzenie białych farmerów z Zimbabwe, a akcje przeciwko nim określił jako „odważne i dobrze zorganizowane”.  Sytuacja w RPA wcale nie jest lepsza. Otóż od roku 1995 zamordowano już 3770 białych farmerów. Kobiety z zaatakowanych gospodarstw w większości przypadków były przed zamordowaniem gwałcone (często na oczach mężów). Mężczyzn poddawano wielogodzinnym, wymyślnym torturom, m.in. przypalaniu gorącym żelazkiem, wlewaniu gorącej wody do gardła, a nawet paleniu żywcem. Odnotowano również przypadki obdzierania małych dzieci ze skóry. W całym kraju w ciągu ostatnich 25 lat z przyczyn o podłożu kryminalnym, jak również politycznym i rasowym życie straciło blisko 70 tys. Burów (głównie w miastach). Względnie przyzwoita sytuacja panuje za to w Namibii oraz Botswanie, czyli w państwach, w których sytuacja gospodarcza - jak na warunki afrykańskie -  jawi się jako w miarę stabilna.

Cóż zatem pozostaje Burom? Pisała już o tym nieco - w jednej z notek - blogerka @Aleksandra. Ze swej strony uzupełnię, że początkowo starali się dojść do porozumienia z siłami obecnie kierującymi wspomnianymi państwami. Apelowali o poszanowanie majątków, tradycji i zasad. W odpowiedzi na to władze w 2003 r. zdelegalizowały i rozbroiły firmy zajmujące się ochroną farm, a białe społeczności rolników i hodowców obłożyły nowymi podatkami. Pewna grupa białych zareagowała wyjazdem do Australii, Nowej Zelandii lub Holandii. Niektórzy Burowie, nie chcący opuszczać swej ojczyzny, lecz  doprowadzeni  na skraj wytrzymałości, nie ograniczyli się do lokalnych działań. Poczęli wykorzystywać zdobycze technologii, tworząc w sieci strony poświęcone dotykającym ich nieszczęściom. Dodam, że z niektórymi z nich winni zapoznawać się  tylko dorośli, gdyż porażają drastycznymi obrazami. Mimo to odzew świata na wołanie Afrykanerów wydaje się lichy. Właściwie poza incydentalnymi protestami i tweetem D. Trumpa, cała "postępowa część ludzkości" pozostaje głucha i niema. Aha! Muszę być precyzyjny. W ubiegłym roku Gruzja i Rosja zaoferowały chętnym  przekazanie w długoletnią dzierżawę (z opcją wykupu) sporej wielkości gospodarstw. Nie mam wiedzy na temat rozwoju wydarzeń w Gruzji, ale pod koniec ubiegłego roku kilkudziesięcioosobowa delegacja białych mieszkańców RPA wizytowała  w tej sprawie Kraj Stawropolski.

Wiele wskazuje na to, że Afrykanerzy poddani presji czarnych współobywateli i pozostawieni sami sobie przez społeczność międzynarodową, w przewidywalnej przyszłości mogą podzielić los Bretończyków, Liwów czy Serbołużyczan. Dumny lud, który wprawdzie nie ustrzegł się błędów, ale (podobnie jak Polacy) wielokrotnie dawał  dowody na wielkie umiłowanie wolności, odejdzie do lamusa historii. Gdyby tak się stało, będzie to straszliwa strata i dowód na to, że coraz  mniej zależy światu na pięknie różnorodności.



PS Pieśń pt. "Zabić Bura" w wykonaniu prominentnego polityka z RPA
https://www.youtube.com/watch?v=AOaLIIxxQlQ


Linki:
http://www.ihr.org/images/jhr/v18/v18n3p14_unit.jpg
http://africancrisis.info/index.php/2018/03/14/the-boer-project-our-documentary-swedish-interest-in-boers/ 
https://stravaganzastravaganza.blogspot.com/2017/05/avoortrekker-long-and-violent-great.html
https://warfarehistorynetwork.com/daily/military-history/an-acre-of-massacre-the-second-boer-wars-battle-of-spion-kop/  
https://nzhistory.govt.nz/media/photo/south-african-concentration-camps

















Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura