Mądrość i cnota złym zdaje się zdrożna,
Gnój pachnie gnojkom
William Shakespeare

Pod koniec wczorajszego dnia P. Jędrzejewski, odwołując się do formy i treści najnowszego numeru piśmidła "NIE", postawił dwa dramatyczne pytania. Na oba odpowiedź jest prosta. J. Urban nie zostanie zalany oceanem krytyki, gdyż z przyczyn historycznych i politycznych posiada pancerny immunitet. Głupie to, ale prawdziwe. Przy okazji bloger FŻP podzielił się z czytelnikami interesującą refleksją: "A wydawało się, że kto jak kto, ale Jerzy Urban jako naczelny "Nie" będzie miał kłopoty z zejściem poniżej dna, jakie już wiele lat temu osiągnął." To nietrafna diagnoza. Z jakiej przyczyny?
Wbrew opinii panującej w naszym kraju J. Urban nie jest globalnym geniuszem propagandy i szogunem cynizmu. To co najwyżej lokalny "Goebbels stanu wojennego", który chociaż dni największej chwały ma już za sobą, to przed opuszczeniem ziemskiego padołu zapewne postara się przypomnieć o sobie. Czy będzie to odejście z przytupem? Być może. Z pewnością jednak nie będzie to nic oryginalnego. Na to zarówno J. Urban, jak i jego akolici są zbyt ciency. Mają jednak całą cuchnącą górę wzorców, o których istnieniu wie bardzo małe grono Polaków. Wypchnięcie ich przed oczy obywateli Rzeczpospolitej, prócz konsternacji i - czasem - obrzydzenia, wywołuje również zaskoczenie i przekonanie o monstrualnych pokładach urbanowej inwencji. Prawdę powiedziawszy to tylko pozór. "Goebbels stanu wojennego" w zawodach polegających na kąpaniu się w szambie miał wielu nieszablonowych poprzedników.
Wśród nich wysoką pozycję zajęli twórcy popularnych w powojennym Izraelu tzw. Stalagów, czyli bogato ilustrowanych i tanich powieści pornograficznych osadzonych w realiach III Rzeszy. Nazwa gatunku pochodziła od niemieckiego słowa "Stammlager", oznaczającego w okresie II wojny światowej hitlerowski obóz jeniecki dla szeregowców i podoficerów. Swych czytelników tzw. Stalagi kusiły nie tylko przykuwającą wzrok jaskrawą kolorystyką okładek, ale także ukazanymi na nich scenami o erotyczno-sadystycznym zabarwieniu, czytelnymi i jednoznacznymi w swej wymowie. Bohaterami książeczek byli z reguły alianccy jeńcy wojenni oraz nadzorujący ich naziści płci obojga. Fabuła nie była zbyt wyrafinowana i ograniczała się zwykle do opisów tortur i gwałtów zadawanych przez hitlerowców nieszczęsnym jeńcom i odwrotnie. Jeden z wydawców piśmideł bez ogródek wyjaśnił, że "wzięliśmy kobietę, która jest zazwyczaj symbolem poddania, symbolem ofiary gwałtu i zamieniliśmy ją we władczynię. Dodaliśmy jej poddanych w postaci oficerów amerykańskich, przeważnie pilotów, którzy byli uosobieniem męskości, zeszmaciliśmy ich i zgwałciliśmy..." Produkt znajdował wielu nabywców. Każdą z książeczek wydawano w nakładzie 25 000 egzemplarzy. Biorąc pod uwagę fakt, że Izrael zamieszkiwało ówcześnie (przełom lat 50/60-tych) ok. 2 miliony mieszkańców, to tak jakby w dzisiejszej Polsce nakład osiągał bez mała 500 000 egzemplarzy!
Choć tzw. Stalagi opisywały najczęściej perypetie brytyjskich i amerykańskich wojskowych, praktycznie każdy ich czytelnik wiedział, że jest to sprytny kamuflaż, a książeczki te dotyczą Holokaustu i przeżyć tych, którzy go przetrwali. Według P. Zychowicza ("Żydzi 2." - pozycja warta osobnej notki) "duchowym ojcem "Stalagów" był popularny izraelski pisarz Jechiel De-Nur. Był to polski Żyd z Sosnowca, który dwa lata przesiedział w Auschwitz. Po wojnie wyjechał do Palestyny, gdzie zrobił zawrotną karierę literacką. Napisał tam szereg wspomnieniowych książek pod pseudonimem Kacetnik 135633..." Wolumeny Jechiela De-Nura (np. "Dom lalek" czy "Piepel") rozchodziły się niczym ciepłe bułeczki i w rozumieniu wielu Żydów stały się sztandarowymi pozycjami opisującymi tragiczne doświadczenia reprezentantów ich narodu. Po latach okazało się jednak, iż są one tak naprawdę produktami... konfabulacji autora. Tego co poszło w świat nie dało się już jednak cofnąć. Twórcy, wydawcy i dystrybutorzy zaszokowali, ale także nieźle zarobili. I to niemało!
Widać wyraźnie, że dla niektórych nie ma żadnego tabu. Nie istnieje kwestia, wydarzenie, nieszczęście czy człowiek, którego dla sławy i pieniędzy nie dałoby się z pornograficzną satysfakcją wywlec, obnażyć, spotwarzyć i zohydzić. Zatem zdziwienie P. Jędrzejewskiego, jako człowieka doświadczonego i żyjącego na tym świecie już ładnych parę lat, musi właśnie zadziwiać. Jedynym pozytywem w tej plugawej sytuacji jest to, iż "Goebbels stanu wojennego" nie ma zdolności aby wymyślić coś oryginalnego i niżej dna osiągniętego przez autorów "Stalagów" nie zejdzie. Nawet wtedy, gdyby wziął "pigułkę poronną, żeby wyskrobać z siebie debila"*.
*Słowa samego J. Urbana ( Pigułka poronna, youtube.com, 29 kwietnia 2016)
Linki:
http://artthreat.net/2008/04/israels-nazi-porn-perversion/
https://www.youtube.com/watch?v=9k6-i2Ivxm4
Inne tematy w dziale Kultura