Robert Bogdański Robert Bogdański
3244
BLOG

Jak wyjść z komory gazowej - na marginesie filmu "Syn Szawła"

Robert Bogdański Robert Bogdański Kultura Obserwuj notkę 18

Kiedy 12 lat temu do kin wszedł film „Pasja” Mela Gibsona, wielu sądziło, że jest on zbyt dosłowny. Zwłaszcza scena biczowania Chrystusa wzbudzała niesmak estetów. Uważali oni, że sama symbolika wystarczy, aby „wyrobiony widz” był w stanie wczuć się w tę historię.

„Syn Szawła” to film, który powinien zadowolić estetów. Nie jest dosłowny. Poza twarzami głównego bohatera i jego najbliższych towarzyszy, może jeszcze paru esesmanów, wszystko jest lekko  nieostre, wyszarzone. Być może jest to zabieg artystyczny, a być może czysto praktyczny, bo można się było spodziewać, że normalny widz nie wytrzymałby technicoloru we wnętrzu komory gazowej i krematorium.

Nie widzimy dokładnie trupów, nie czujemy zapachu śmierci, nie krztusimy się pyłem prochów powstałych po spaleniu ciał. Można powiedzieć, że zostaliśmy przez twórców filmu potraktowani ulgowo. Jako „wyrobionym widzom” pozostaje nam wczuwać się w opowieść i starać się odnaleźć w niej sens. Zaiste komfortowa sytuacja, ale  zadanie okazuje się niełatwe.

Reakcja organizmu jest „niewyrobiona”. Strach, nienawiść, gniew, chęć odwetu, rezygnacja, ucieczka, myśl o samobójstwie jako jedynym wyjściu, dojmujące poczucie bezsensu. Pośpiech nagich ludzi spieszących do  łaźni, obojętność tych, którzy wiedzą, co się za chwilę stanie, bo stawało się już na ich oczach dziesiątki razy, szczęk stalowych drzwi, krzyk setek gardeł i bezsilne uderzenia setek pięści, potem praca nad przygotowaniem sceny do następnego spektaklu: usuwanie ubrań, rewidowanie w poszukiwaniu walorów, wyciąganie „sztuk” do rozgrzanego już krematorium i mycie łaźni, aby nikt z następnej grupy nie zorientował się, dokąd przyszedł. To wszystko wraca za każdym zamknięciem oczu, za każdym gestem, który jest jakkolwiek podobny do obejrzanego na ekranie. Wyjść z kina łatwo, ale wyjść z komory gazowej nie sposób przez wiele godzin, może dni.

Aby się uwolnić sięgam po Viktora Frankla, choć czynię to bez specjalnej nadziei. Owszem, Frankl nadaje się jak mało kto do tego, aby mówić poważnie o obozowej rzeczywistości. Psychiatra, psychoterapeuta, neurolog, Żyd, więzień Auschwitz i Dachau. Przeżył, nie przeżyła jego młoda żona. W rok po wojnie wydał książkę „Człowiek w poszukiwaniu sensu”.

Tylko, że – mówię sobie - Frankl opisuje rzeczywistość obozu koncentracyjnego, a opisanie rzeczywistości obozu zagłady jest niemożliwe jakby ex definitione, bo nie można się zeń wydostać. „Sens” w obozie zagłady? Niemożliwe! Może w obozie koncentracyjnym, bo tam szansa przeżycia jednak istnieje.  Ale sens tam, gdzie można tylko biec pospiesznie ku śmierci, albo pomagać w tym innym, aby samemu zostać później zamordowanym mając na rękach krew swoich współbraci? Jaki sens?

Frankl oczywiście nie usiłuje doszukiwać się sensu w demonicznej rzeczywistości komór gazowych i krematoriów. Obserwuje ludzi, obserwuje siebie. Opisuje. Wyciąga wnioski jako doświadczony lekarz. Jedna z umierających kobiet opowiada mu o swoich rozmowach z drzewem, które widzi przez okno: - „Powiedziało do mnie: jestem tutaj, jestem tutaj i mam w sobie życie, życie wieczne.”

Szaweł tuż przed swoją śmiercią widzi małego wiejskiego chłopca, który trwożnie zagląda do szopy, w której ukryli się zbiegowie z obozu. Jego twarz, przez cały film obojętną, czujną i stężałą, powoli rozświetla uśmiech, jakby wypływający ze świadomości, że istnieje życie, życie wieczne…

„Człowiekowi można odebrać wszystko z wyjątkiem jednego – pisze Frankl – ostatniej z ludzkich swobód: swobody wyboru swojego postępowania w konkretnych okolicznościach, swobody wyboru własnej drogi.” Szaweł taką drogę odnajduje. Widz jest nią zdumiony, podobnie jak zdumieni są obozowi towarzysze. Jest może bezsensowna, ale kto w demonicznym świecie śmierci odważy się powiedzieć, że inna droga ma więcej sensu?

Czytając Frankla ze zdziwieniem odkryłem, że moje reakcje doskonale mieściły się w logice, z którą on w obozie zwalczał, w logice „szukania sensu życia”, tak zresztą powszechnej współcześnie. „Moja egzystencja tutaj nie ma sensu” – mówili więźniowie, którzy zamierzali popełnić samobójstwo – „nie mam już czego oczekiwać od życia”.

Słuchając takich ludzi i próbując im pomóc, Frankl musiał niejako odwrócić bieguny ludzkiego myślenia: „Sami musieliśmy się uczyć, a następnie przekazywać zrozpaczonym towarzyszom, że nie liczy się to, czego my oczekujemy od życia, ale czego życie oczekuje od nas. Musieliśmy przestać zadawać sobie pytania o sens naszej egzystencji, a w zamian nauczyć się myśleć o sobie jak o ludziach poddawanych przez życie – w każdej godzinie dnia – nieustannemu egzaminowi.”

To jest całkowita zmiana optyki. Sens nie jest mi już narzucony, uśredniony niejako i wspólny wszystkim. Staje się sensem własnym, o którym ja decyduję, ja go determinuję, niezależnym od sytuacji zewnętrznej. Dzięki temu moja egzystencja ma sens, niezależnie od tego, ile jeszcze minut życia mi pozostało i w jak strasznej opresji się znajduję.

Dzięki tej refleksji wiedeńskiego Żyda, który ocalał z Auschwitz, udało mi się wyjść z komory gazowej obsługiwanej przez Sonderkomando, w którym pracował węgierski Żyd, Szaweł Auslander. Jeżeli ktoś wybiera się na ten film, to dobrze byłoby, aby zabrał ze sobą niewielką książeczkę Viktora Frankla. Bez niej można tam zostać.

Robert Bogdański

Nie lubię stadności myślenia, więc będę przebywał raz po jednej, raz po drugiej stronie barykady.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura