W zasadzie, w napisanych notkach nie pojawiło się jednoznaczne wyjaśnienie dlaczego życie jest grzechem.
Oczywiście – dotyczy to dominującej „Cywilizacji Zachodu”, gdzie za „święte” uznaje się na równi pisma Starego i Nowego Testamentu, a które to pisma łącznie określane są jako Biblia.
Sprawa jest jasna: nasz życie jest obciążone grzechem, czyli sprzeciwem wobec Stwórcy, którego symbolicznym aktem było zjedzenie owocu z drzewa Wiadomości Dobrego i Złego, a za co ludzkość została wypędzona z raju.
Warto zauważyć pewne kwestie wynikające z takiego ujęcia:
1. Ludzie są pewnego rodzaju produktem obarczonym obowiązkiem posłuszeństwa; nie są zatem „dziećmi bożymi”, które zastały obdarzone życiem w wyniku Bożej Miłości.
2. Czy w tej sytuacji chrzest może niwelować skutki grzechu pierworodnego? Wydaje się, że tylko jako następstwo skazy urodzenia, ale nie zmienia statusu człowieka – nie ma „mocy” nadania mu statusu „dziecka bożego”.
3. Rozwój, dostosowywanie się do nowych okoliczności życia jest obciążeniem wynikającym z „grzeszności”.
4. Żydzi nie są uwolnieni od grzechu pierworodnego, a jedynie nadany zostaje im specjalny status pozwalający na własną drogę rozwojową, który to status został pobłogosławiony przez Boga po zmaganiach z Jakubem. Dostają jednak specjalne prawo, które ich obowiązuje.
Tyle dość jednoznacznych konstatacji. I jeśli teraz, przez tą perspektywę spojrzymy na naukę Jezusa, to już sama modlitwa „Ojcze nasz…” podważa biblijne ujęcie, gdyż mówi o tym, że ludzie są dziećmi bożymi – istnieją dzięki Bożej Miłości.
Czyli już to powoduje odrzucenie Biblii jako „słowa bożego”. Wszystko z tego wynika. I oczywiście – za takie podważenie doktryny Sanchedryn musiał skazać Chrystusa na śmierć.
Jeszcze jedno. Przesłanie Chrystusa było skierowane wyłącznie do żydów, gdyż to oni dokonali manipulacji. Oczywiście, przyjmując naukę Chrystusa – można ją było głosić wszystkim, gdyż przecież stwierdzenie , że Bóg z miłości stworzył ludzi dotyczy wszystkich. Można też dodać, że owocem Miłości Bożej jest wszelkie stworzenie.
Przechodząc do pytania jakie postawiłem w tej notce, czyli „czy warto być żydem?”.
Warto rozpatrzeć kwestię bez negatywnych skojarzeń – zwykle kojarzonych z antysemityzmem. Jeśli nawet patrzymy przez pryzmat stanu obecnego i oceniamy negatywnie judaistów, to zauważmy też, że żyjemy w najbardziej komfortowych warunkach na przestrzeni dziejów. Nie ma głodu (piszę tu o sferze „Cywilizacji Zachodu”), zagrożeń jest niewiele, a co by nie mówił – istnieją bardzo duże, chociaż ograniczone, możliwości samorealizacji.
Patrząc na sytuację w Polsce – mamy do czynienia z Judeopolonią, gdzie żydzi zajmują wszystkie newralgiczne stanowiska decyzyjne.
W ich rękach są finanse, sądownictwo, nauka (zdecydowanie uniwersytety), środowisko artystyczne i media. Chyba to jest oczywiste. Przecież nawet przy potrąceniu na pasach staruszki okazuje się, że sąd dopatrzył się jej winy, a nie sprawcy wypadku. Podobnie w przypadku kradzieży, gdy Polak „za batonik” idzie do więzienia, a ewidentna kradzież jest usprawiedliwiona.
Tak jest we wszystkich dziedzinach. Najcenniejsze jest jednak poczucie bezpieczeństwa i możliwości samorealizacji. Tu każdy związany ze środowiskiem żydowskim dostaje poparcie jeśli tylko wykazuje jakieś możliwości kreacyjne.
Obserwując inne kraje – podobne, czy zbliżone relacje są też i tam. Amerykański „deep state” to jeden z przykładów, ale w Anglii mamy bardzo podobne sytuacje. Trudno wątpić, aby w innych krajach nie było podobnie.
Pytanie : czy warto być żydem – wydaje się być tylko retorycznym zwrotem, gdyż korzyści wydają się być ewidentne.
Ale na sprawę można też spojrzeć od strony jaką zaprezentował nasz rodak – Dmowski. To kwestia, że aby być Polakiem, trzeba wykonywać polskie obowiązki.
Genialne stwierdzenie. Jeśli je odnieść do żydów (konsekwentnie używam tu małej litery, gdyż odnoszę się do przynależności cywilizacyjnej, a nie narodowej), to konieczne jest rozpatrzenie zakresu obowiązków jakie oni muszą wypełniać. No i dostrzec, że przecież nie zawsze żydzi mieli tak uprzywilejowaną pozycję – bywali też represjonowani.
Wcześniej napisałem, że podlegają specjalnemu prawu. Z zasady – nie są też „dziećmi bożymi”, mogą więc jedynie liczyć na Miłosierdzie Boże, ale nie na Bożą Miłość.
Własna droga rozwojowa powoduje, że ZAWSZE są w konflikcie z wszelkimi sytuacjami , które noszą znamiona boskiego porządku. Zawsze więc będą wprowadzać różne formy rozgardiaszu, nierównowagi, konfliktów. Są do tego wręcz zobligowani. Ich zadaniem jest ciągła zmiana – nie dla lepszej stabilności stosunków, ale przeciwnie – aby zapobiec stabilizacji, a ważną, wręcz podstawową rolą jest uzyskanie statusu kontrolera – decydenta. Czyli jest to ciągła walka z otoczeniem celem podporządkowania go sobie w warunkach chaosu.
Żydzi – „ciągle siedzą na walizkach”, nie mają poczucia stabilizacji, bo muszą podejmować kolejne wyzwania.
Nasuwa się pytanie, czy jest to cecha żydowska, czy generalnie semicka, a tylko w judaizmie znajdująca religijne uzasadnienie?
Ciekawą konstatacją są słowa arabskiego poety (przytaczam z pamięci): żyjemy po to, aby napadać na naszych wrogów, z ich braku na sąsiadów, a jak i tych nie ma – na naszych braci.
Wracając do tytułowego pytania: czy warto być żydem.
Cóż, każdy sam musi wybrać jaki model życia jest mu odpowiedni. Czy warto być zawsze niezadowolonym, czy też cieszyć się radością życia?