pierwsza część felietonu
https://www.salon24.pl/u/bratdamian/1440782,pontyfikat-rabanu
Króliki i carowie
Ojciec Federico Lombardi, rzecznik prasowy Watykanu i szef Radia Watykańskiego (czyli mój szef), według włoskiego zwyczaju szybko pije na stojąco kawę w refektarzu jezuickiej wspólnoty Canisio i biegnie na drugą stronę Via Conciliazione do Sala Stampa gasić kolejny „pożar”. Znowu będzie musiał tłumaczyć dziennikarzom, że Franciszek chciał powiedzieć dokładnie coś innego niż powiedział i myśli zupełnie coś innego, niż zrozumieli dziennikarze. Po czującym wielką odpowiedzialność za słowa Benedykcie nastąpił czas improwizacji i chaosu, wyjaśnień i dementi, niespotykane zjawisko w ciągu ostatnich pontyfikatów. Jednym z pierwszych były króliki. Lecąc w samolocie z Manili do Rzymu papież stwierdził, że: „Niektórzy uważają, że aby być dobrym katolikiem, musimy zachowywać się jak króliki.” - w taki sposób papież odniósł się do kwestii katolików posiadających więcej niż troje dzieci. Ile potem Ojciec Lombardi musiał się natłumaczyć o kontekście wypowiedzi, intencji papieża itd. Sam papież tym razem, jak i wieloma następnymi, tłumaczył, rakiem się wycofywał, lub mówił o słabej pamięci. A problem polegał między innymi na tym, że JPII rozpoczął te minikonferencje w samolocie, jako niezobowiązujące wypowiedzi o różnych wrażeniach z pielgrzymki, natomiast Franciszek pozwalał sobie na roztrząsania na stojąco między krzesłami samolotowymi poważnych problemów i pytań. Typowo latynoamerykańskie podejście do odpowiedzialności za słowa: o jednej i tej samej rzeczy Anglik powie 3 słowa, Niemiec zdanie, Francuz akapit, a latynoamerykaniec kilka stron. Ale co robić kiedy pleciugą jest papież, którego słowa ludzie przyjmują jako oficjalne stanowisko Kościoła?
Sekretarki dyrekcji Radia Watykańskiego biegną po długich korytarzach, by osobiście przekazać do ponad 40 redakcji językowych decyzję dyrekcji o zakazie puszczenia przemówienia Franciszka do zgromadzenia przewodniczących episkopatów Europy. To ważne zadanie, pewnie przyszło z samego Sekretariatu Stanu. Chodzi o to, że słowa papieża z różnego rodzaju spotkań trafiają do komputerów watykańskich dziennikarzy w trybie bieżącym. Papież coś mówi, za chwilę dźwięk jest na linii montażowej, parę chwil później już jest gotowy tekst pisany w języku włoskim. Dodatkowo tekst ważniejszych przemówień redakcje językowe dostają pod embargo wcześniej, więc mogą „do przodu” przygotować tłumaczenie. Ten system działa autonomicznie i żeby być pewnym, że wszystkie redakcje wstrzymają się z publikacją danego nagrania najlepiej się po nich przejść i przekazać informacje temu, kto w danym momencie jest na dyżurze. Sekretarki biegną zziajane po korytarza ogromnego gmaszyska, które znajduje się nad samym Tybrem na wprost od Zamku Anioła, czyli mauzoleum cesarza Hadriana. Co się stało?
Tekst na każde spotkanie przygotowuje papieżowi odpowiednie dykasterium, w tym wypadku sam Sekretariat Stanu, łączący rolę rządu, ministerstwa spraw zagranicznych i osobistego sekretariatu papieża. Zdarza się jednak, że papież dodaje coś od siebie, albo nawet odkłada kartkę na bok i zaczyna mówić spontanicznie. Tak właśnie stało się tym razem. Papież powiedział arcybiskupom, wskazując na kartkę z nudnym tekstem o niczym napisanym watykańską nowomową, że przeczytają sobie to później i walnął z grubej rury. Że Europa to bezzębna, zrzędząca starucha, która chce pouczać wszystkich, że nie ma dzieci, a jeszcze zabija w łonach matek te, co się mają narodzić i przerabia je kosmetyki. Tekst rzeczywiście mocny i to bynajmniej nie w duchu liberalnego dialogowania. Sęk w tym, że za trzy tygodnie papież ma wystąpić w Strasburgu przed Parlamentem Europejskim, a tam już się szykują tęczowi deputowani z odpowiednimi transparentami – ci ludzie są tak głupi, że nawet nie wiedzą, że Franciszka można traktować jako sojusznika. Monsiniorowie w Sekretariacie zadrżeli i ktoś bardzo, bardzo ważny udał się do papieża, aby go przekonać, że to przemówienie nie może pójść w świat. Watykan nie lubi skandali, kontrowersji, kłótni – wszystko ma iść według planu, żadnej spontaniczności, żadnych problemów, wszystko ma być cacy, a papież kochany i szanowany. Papież dał się przekonać, że tak ostre przemówienie nie może pójść w przededniu tak ważnej wizyty. A dalej wiemy – sekretarki lecą po korytarzach. Życie jednak płata figle: szef sekcji czeskiej, jezuita, Ojciec Milan Glazer, był akurat w ubikacji i spokojnie puścił bojowy tekst Franciszka przeciw zdemoralizowanej Europy w eter. Wyszło jak w śmiesznej czeskiej komedii.
W tym wypadku sytuacja jeszcze była pod kontrolą, bo przemówienie było dla wąskiej grupy ludzi, których łatwo przekonać, żeby nabrali wody w usta. Co zrobić jednak, kiedy Franciszek przez telełącza satelitarne w słuchanym na całym świecie przemówieniu do rosyjskiej, katolickiej młodzieży, zebranej w Petersburgu po napaści Rosji na Ukrainę, radzi ku zdumieniu tej młodzieży, aby podążała za swoim wspaniałymi przodkami, czyli za … carem Piotrem i Katarzyną. Tak się składa, że zebrana przed ekranem młodzież w zdecydowanej większości jest przeciw inwazji i dobrze wie, że ten car i caryca to jedni z twórców rosyjskiego imperializmu i totalitaryzmu. Tu sekretarki nie mogły polecieć po korytarzach, Ojciec Lombardi już na emeryturze (co charakterystyczne po ustąpieniu został prezesem … „Fundacji Watykańskiej Joseph Ratzinger – Benedykt XVI”), więc papież sam wytłumaczył, że tak go uczyli w jego argentyńskiej szkole. A co jeśli papież wykazuje się swoją argentyńską wiedzą w sprawach wiary i moralności? Pytam się jednego z naszych profesorów Gregoriany co sądzi o przemówieniu Franciszka do wykładowców tej najznamienitszej katolickiej uczelni na świecie. Papież jak zwykle krytykował teologów oderwanych od życia, siedzących w swoich gabinetach i produkujących jakieś teologiczne systemy. „Główny problem współczesnej teologii, to brak systemowego ujęcia intelektualnej odpowiedzi Kościoła na wyzwania współczesnego świata i zmiany, które w nim następują”, czyli chodzi o to, że żadnego systemu nie ma, a bardzo by się przydało, aby był. Ale papież gorąco krytykuje system, którego … nie ma i daje nie pierwszy raz upust swoim antyintelektualnym uprzedzeniom.
Bergoglio to typowy duszpasterz, a wiadomo, że każdy proboszcz ma dużą potrzebę wypowiedzenia swoich myśli do czego wykorzystuje niedzielne kazanie. Tymczasem papież zazwyczaj czyta to, co mu sekretarz podaje. Franciszek szybko znalazł rozwiązanie: zaczął głosić codziennie kazania w kaplicy domu św. Marty. I tutaj zaraz zaczęły się problemy. Jak to jest w zwyczaju te kazania były na żywo przekazywane dziennikarzom Radia Watykańskiego i puszczane w eter. Ich treść zaczęła budzić zdziwienie, zdumienie, a potem nawet niepokój. Co papież myślał z rana, to i od razu powiedział. Delikatnie mówiąc z punktu widzenia kościelnej wrażliwości i poprawności teologicznej te myśli były czasami mocno nieuczesane. Ale i tutaj mój wierny papieżowi współbrat, O. Federico Lombardi, dyrektor Radia Watykańskiego i Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, znalazł genialne rozwiązanie: „Co do homilii, nie są one wypowiadane na podstawie tekstu pisanego, ale spontanicznie w języku włoskim, języku, którym Papież włada bardzo dobrze, lecz nie jest to jego język ojczysty. Publikacja «integralna» musiałaby oznaczać dosłowne spisanie tekstu i jego powtórne zredagowanie w wielu punktach, ponieważ forma pisemna jest inna od ustnej, którą Ojciec Święty wybrał celowo. Krótko mówiąc, taki tekst musiałby być skontrolowany przez samego Papieża, a w rezultacie powstałoby coś innego”. Nieco trudno ten wywód zrozumieć, ale sens jest taki, że O. Lombardi zabronił bezpośredniej transmisji kazań papieskich, posadził jednego dziennikarza, który codziennie i niezmiennie wybierał trzy bardziej strawne fragmenty kazań, a do tego tak odredagowane, żeby nikogo nie denerwować. Dzięki temu zabiegowi kazania ze św. Marty szybko też straciły na popularności, bo papież już nie mówił to co mówił, tylko to, co powinien powiedzieć. I tutaj trzeba wspomnieć o specyfice tego pontyfikatu, kiedy zaczęło się odróżniać ujęcie duszpasterskie i dogmatyczne jakiegoś problemu. Miało się wrażenie, że ujęcie teologiczne jest jakąś abstrakcją żyjącą swoim oddzielnym życie, a praktyka duszpasterska powinna się kierować jakimiś innymi kryteriami. No właśnie jakimi? Miłosierdziem, wyrozumiałością, otwartością itp. W takim razie po co w ogóle nam dogmatyka i teologia? I z czego wypływają te kryteria podejścia duszpasterskiego? Kontekstu danej kultury, indywidualnego rozumienia treści Ewangelii?
Selfie i mury
Papież wykonywał wiele niekonwencjonalnych gestów, był bezpośredni, wesoły facet z sąsiedztwa, z którym każdy może zrobić selfie. I pięknie. Ale trzeba zauważyć, że prekursorem takich gestów był JPII. Tu ja nic nowego nie widziałem. Po prostu polski papież był pod koniec schorowany i elementarnie nie miał już sił oraz możliwości na żarty (a i selfie wtedy nie było), potem był sztywny i skromny Benedykt, no i po latach chudych zachowanie Franciszka wydało się innowacją, powiewem świeżego powietrza w Kościele. Zwróćmy jeszcze uwagę na niektóre z gestów, te bardziej znane.
Mycie nóg w Wielki Czwartek. Pięknie, tylko co by to miało znaczyć, że papież myje nogi kobietom i muzułmanom? Otóż w kontekście liturgii to jakiś dziwoląg. Jezus nie myje podczas Ostatniej Wieczerzy nóg biednym, odrzuconym, Samarytanom czy więźniom, tylko jako rabbi, mistrz, nauczyciel myje jak niewolnik nogi swoim uczniom i podwładnym. Jest to gest ściśle wewnątrz kościelnej wspólnoty i dotyczy tylko apostołów oraz uczniów pokazując im na czym ma polegać władza w Kościele: ma polegać na służbie, pokorze i uniżeniu. Natomiast Jezus wykonał wiele innych gestów wobec grzeszników, biednych, odtrąconych, ale obrzęd umycia nóg jest inną nauką. Ale wielu księżom spodobała się idea Franciszka i czasami myją już nogi tylko kobietom. I można to zrozumieć – to milsze niż nogi staruchów.
Franciszek powtórzył przy Ścianie Płaczu gest JPII, potem jednak spontanicznie (lub nie) zatrzymał się i dotknął muru otaczającego Autonomię Palestyńską. Co to jest za mur? Otóż przy całym szacunku dla cierpień Palestyńczyków, to nie jest mur nowego getta, w którym żydzi ich zamknęli, aby poddać eksterminacji. Ten mur został postawiony, aby uniemożliwić palestyńskim terrorystom mordowanie żydów. Niestety okazał się za słaby jak to nam wszystkim udowodnił 7 października 2023. W takim razie co miał oznaczać gest papieża? Czyżby przeczuł on masakrę, która miała nastąpić za kilka lat? Co chcę powiedzieć? Takie symboliczne gesty mogą być pełne treści i przemawiające do ludzi, ale mogę też robić zamieszanie jeśli ich znaczenie nie jest dobrze przemyślane. I tak też było w przypadku wielu gestów Franciszka, że przyciągały uwagę, ale też ich znaczenie było nie zawsze adekwatne do zamiaru autora.
Prekursor
Do Franciszka przylgnęło wiele określeń np. papież miłosierdzia, ale jeśli się temu bliżej przyjrzymy, to zaraz zobaczymy, że nic w tym nowego. Bo np. papieżem miłosierdzia to był Wojtyła. To on ogłosił jako jedną z pierwszych encyklikę Dives in misericordia, propagował kult Bożego Miłosierdzia, odwiedzał sanktuarium na Łagiewnikach, wyniósł na ołtarze Faustynę i ks. Sopoćko. Franciszek był niewątpliwie kontynuatorem JPII (i drugich papieży) w tej i w wielu innych kwestiach. To co mówił lub robił było już zazwyczaj powiedziane. I nie chodzi mi o to, żeby deprecjonować Franciszka, a wychwalać JPII, tylko aby bardziej realnie przyjmować medialne, bezrefleksyjne. powierzchowne zachwyty. Franciszek ogłosił Rok Miłosierdzia w 2016 roku, ale co było jego główną treścią? Rozesłanie misjonarzy miłosierdzia, którzy mieli specjalne pełnomocnictwa w kwestii sakramentu spowiedzi. Ale czy naprawdę specjalne? Takimi byłyby w latach 40tych lub 50tych XX wieku, a nie na początku XXI, ponieważ zasadniczo takie same ma już dawno każdy proboszcz i nie tylko (np. w sprawie aborcji). Pamiętam, że dokumentów ogłaszających ten rok nie chciał komentować żaden ze znanych w Rzymie prawników kościelnych, tak wiele było tam nieścisłości i niejasności, co zresztą jest charakterystyczne dla tego pontyfikatu. Problem Kościoła obecnie nie jest, że jest on za mało miłosierny, tylko że jest za mało wymagający, zgadza się na wszystko i wszystkiemu przytakuje, bojaźliwie rezygnuje z obrony prawdy. Problemem Kościoła nie są okrutni kapłani w konfesjonałach, lecz to, że te konfesjonały są puste: ani księża, ani świeccy nie chcą tam chodzić. Bergoglio jakby żył mentalnie w epoce przedsoborowej tego wszystkiego nie zauważał i kręcił się wokół kwestii, które są już mocno zakurzone.
Jest 2014. Wsiadam do taksówki na lotnisku Fumicino i jadę w kierunku Watykanu. Taksówkarz zorientował się, że jestem osoba duchowną. Komplementuje nowego papieża, że zniósł te przykazania, które już dawno są przestarzałe. Z ciekawością dopytuje się jakie? „No rozwody, aborcja, prezerwatywy, geje – teraz to normalna rzecz i dobrze, że papież zrozumiał, iż nie ma co już ludziom takich spraw narzucać.” Można się pośmiać z wiedzy teologicznej rzymskiego taksówkarza, ale taki był odbiór Franciszka wśród ludzi stojących dalej od kościelnej kruchty. Media bardzo lubiły Franciszka i wielu mu wybaczały, jak żadnemu papieżowi, ale i Franciszek wydaje się, że lubił media i starał się być dla nich lekkostrawny. Moje zasadnicze wrażenie jest takie, że Bergoglio prezentował chrześcijaństwo light, niekontrowersyjne, przyjazne wszystkim, nie kłócące się o sprawy zasadnicze, lekkostrawne i sprawnie płynące w mainstreamie. Ekologia, uchodźcy, bezrobocie, pokój, walka z kapitalizmem – to bezpieczne tematy wałkowane przez wszystkie portale świata i w tym chórze głos papieża ładnie się wpisywał. W takim duchu po części są napisane Fratelli tutti i Laudato si. Pod nimi mogą się podpisać bojownicy Greenpeace, BLM i „occupy wall street”. Tylko czy taka „wersja” Ewangelii przekładała się realnie na to, że ci do których docierała, ci którzy kościoły rzadko, albo w ogóle nie odwiedzają, zaczęli do nich ciągnąć? Nie, myślę, że raczej uspokoili się, że u nich wszystko w porządku i że Kościół razem z całym światem kroczy w kierunku świetlanej przyszłości.
Czy Papież wprowadził jakieś istotne zmiany w nauczaniu Kościoła? Co dotyczy kwestii fundamentalnych na całe szczęście nie. Wydaje się, że mimo swoich mainstrimowych słabości w momencie decyzji papież obawiał się popełnić niewybaczalny błąd i w końcu wycofywał się na zachowawcze pozycje. Np. tak było w kwestii, kiedy w kręgach kościelnych zaczęło krążyć idea diakonatu kobiet, a papież jak zwykle wypowiadał się niewyraźnie w tej kwestii, by w końcu powiedzieć „nie”, zarazem otwierając furtkę dla czegoś w rodzaju „diakonatu niesakramentalnego”. „Synod o synodalności” jak można się było spodziewać pogłębił liberalne tendencje w kościołach niemieckojęzycznych (małżeństwo dla LGBT, komunia dla rozwiedzionych, kapłaństwo dla kobiet, dalsze ograniczenie władzy biskupa), a także różnice północ-południe. I mądrzy ludzie to przewidywali, ale chyba ich głosy do Watykanu nie docierały. Pod koniec synodu mój współbrat kard. Hollerich z Luksemburgu już nawet zaczął w wywiadach opowiadać, że na koniec nastąpił długi oczekiwany moment „otwarcia” Kościoła. Ale znowu Franciszek jakoś się wyśliznął z zapadni, którą sam na siebie postawił – nadzieje kardynała się nie spełniły, a przynajmniej nie w tym zakresie w jakim miał na to nadzieję. Kiedy pytam się moich współbraci jaką realną i jednoznaczną zmianę w nauczaniu Kościoła wprowadził Franciszek, to wskazują oni na zmianę Katechizmu wprowadzającą niedopuszczalność kary śmierci w każdym możliwym wypadku. Argumentacja tej zmiany jest bardzo wątpliwa, pomija kwestię sprawiedliwości, trwałe nauczanie Kościoła w tej kwestii (państwo ma prawo wymierzać tę karę, choć jak twierdził JPII w duchu Ewangelii życia, powinno z niej rezygnować), a także sytuacje nadzwyczajne (np. wojna). Ta zmiana nauczania Kościoła to typowy przykład przymilania się mainstrimowej ideologii i obiegowym opiniom.
Pontyfikat Franciszka można by podsumować słowem „raban”, czyli rodzaj bałaganu, tylko w moim odczuciu nie twórczego, tylko destrukcyjnego i rozbijającego jedność Kościoła. Właśnie raban, zamieszanie, chaos, nieodpowiedzialność to według mnie najlepsze słowa dla charakterystyki negatywnych aspektów ostatniego pontyfikatu.
Zaplecze intelektualne
Przypatrzmy się doradcom lub współpracownikom Franciszka, z których niektórych miałem okazję dosyć dobrze poznać. Ojciec Antonio Spodaro (podsekretarz Dykasterii ds. Kultury i Edukacji, konsultor Papieskiej Rady ds. Kultury), jezuita, redaktor kiedyś znamienitego La Civiltà Cattolica, dobry człowiek, mało rozumiejący współczesny świat, ale przekonany o swojej głębokiej wiedzy na temat polityki. To on doradzał papieżowi np. w sprawach Ukrainy i przyrównywał konserwatywnych amerykańskich katolików do ISIS, a ich bliskość do ewangelikalnych protestantów nazywał „ekumenizmem konfliktu i nienawiści”, islamofobią, tak że nawet abp. Chaput z Philadelphii nazwał go „świadomym ignorantem”. Z obecnym kardynałem Michalem Czernym (prefektem Dykasterii ds. Integralnego Rozwoju Człowieka – z swojej natury jednej z najbardziej „postępowych” dykasterii w Watykanie) żyłem w jednej wspólnocie w Rzymie, kiedy pomagał papieżowi pisać „ekologiczną” encyklikę „Laudato si” – człowiek wielkiej dobroci, a zarazem naiwności. Od zawsze zaangażowany we wszelkie lewicowe projekty w Kościele. To on wkręcił Franciszka w spotkania z tzw. ruchami ludowymi. Drugie spotkanie miało miejsce w Boliwii w 2015, kiedy okazało się, że Franciszek wziął udział w spotkaniu ze zbieraniną neotrockistów i neomaiostów mając przed sobą morze czerwonych flag z sierpem i młotem. Później, aby uniknąć tego typu ekscesów organizowano już spotkania w wąskim gronie, gdzie można było wszystko wziąć pod kontrolę i uniknąć skandali.
Na koniec tejże wizyty w Boliwii prezydent Evo Morales lider Ruchu na rzecz Socjalizmy (oskarżony później o pedofilię i handel ludźmi), który z kadencji na kadencję przejawiał coraz większe skłonności do autorytaryzmu wręczył Franciszkowi pasyjkę ojca Espinal, jezuity zamordowanego przez prawicowe szwadrony śmierci. Szkopuł w tym, że Jezus wisi nie na krzyżu tylko na … sierpie i młocie. Można by to tłumaczyć, że Jezus został umęczony na tym symbolu marksizmu i komunizmu, ale nie takie było przesłanie tego symbolu – Ojciec Espinal był gorącym zwolennikiem teologii wyzwolenia i marksizmu. Ku zdziwieniu wielu Franciszek stwierdził, że ten „krzyż” nie wzbudza jego sprzeciwu i zabiera go ze sobą do Watykany. Tylko co by na ten symbol powiedzieli udręczeni mieszkańcy Kuby i miliony ludzi, w tym wierzących, którzy zostali pod tym znakiem zamordowani? Np. abp Eduard Profittlich, ordynariusz Estonii, jezuita zamordowany przez NKWD, który niedługo będzie beatyfikowany … za zgodą Franciszka. Widzimy tutaj typową dla Franciszka niespójność, a czasami wręcz relatywizację prawdy: jedna jest dla Boliwii, druga dla Estonii. A co by Franciszek powiedział, jeśliby mu np. w Urugwaju wręczono Jezusa wiszącego na swastyce? Czy jednak by się nie okazało, że papież ma serce z lewej strony i swastyka, by mu się nie spodobała?
Wróćmy do współpracowników argentyńskiego papieża. Kard. Fernández z Argentyny jest prefektem Kongregacji Nauki Wiary, najważniejszego urzędu w Watykanie, które pomaga papieżowi strzec czystości wiary i „utwierdzać braci swoich”. Od samego początku wątpliwości budziła sama jego nominacja, człowieka, który nie miał nigdy autorytetu w dziedzinie teologii, a jego kariera chyba przede wszystkim opierała się na paszporcie. Wcześniej zasłynął on swoją kompromitującą wypowiedzią, że papież mógłby rezydować w Buenos Aires i kierować kościołem przy pomocy faksów. Chodzi o to, że nie ma innego argumentu na prymat papieża, jak to że jest on biskupem Rzymu, a to znaczy następcą św. Piotra. Papież mianując argentyńskiego purpurata nie wspominał o jego zadaniu strzeżenia depozytu wiary tylko skupił się na dialogu, teologicznej ewolucji i nie stosowaniu … brutalnych metod inkwizycji. Wspominanie inkwizycji czy innych podobnych słabości Kościoła na początku XXI wieku, wieku wszystkodozwolności, teologicznego pluralizmu, przymilania się „postępowym tendencjom” i infiltracji Kościoła przez wszelakie pokusy „tego świata”, to wyraz ogromnego oderwania od realnych problemów Kościoła. Południowoamerykański teolog wziął się szybko do pracy wciągając Franciszka w wątpliwej wartości awantury.
Fernández jest autorem obszernych fragmentów niektórych sygnowanych imieniem Franciszka encyklik i adhortacji (m.in. Evangelii gaudium oraz Amoris laetitia), a przede wszystkim Fiducia supplicans wprowadzającej błogosławieństwo dla gejowskich par i jednym z największych promotorów „otwarcia” na LGBT w Kościele. Ten ostatni dokument stał się jedną z największych kontrowersji argentyńskiego pontyfikatu. Kard. Ambongo z Kongo przywiózł Franciszkowi oświadczenie wszystkich episkopatów Afryki i tak je skomentował: „Wszyscy są jednomyślni w potwierdzeniu swej komunii z Papieżem Franciszkiem jako czynnikiem komunii i jedności w Kościele; wszyscy są jednomyślni w uznaniu, że dokument ten wywołał frustrację i niepokój wśród wiernych i duszpasterzy; wszyscy uważają, że nie ma możliwości zastosowania tej części Fiducia supplicans, która dotyczy błogosławienia par homoseksualnych”. Papież i kardynał Fernández nie mieli wyjścia, to już nie było dubio kilku emerytowanych kardynałów, to głos najbardziej dynamicznie rozwijającego się Kościoła. I tak, jak to zwykle w pontyfikacie Franciszka, przyjęto decyzję, że prawda leży po środku: tzn. w Afryce błogosławieństwa gejów nie będzie, ale w innych krajach będzie. Tu już nie chodzi o jakieś różnice poglądów, tylko o rodzaj schizmy, kiedy w różnych częściach Kościoła będą istnieć różne moralności.
Podobne zamieszanie było spowodowane już wcześniej przez Amoris laetitia, który zajmował się między innymi kwestią związków niesakramentalnych i przyjmowania przez nie komunii. Tekst niezwykle mętny i niejednoznaczny pozostawił dla miejscowych episkopatów ogromną swobodę w interpretacji, co doprowadziło w jednym Kościele do zupełnie przeciwstawnych praktyk. W niektórych diecezjach we Francji pojawiły się dyrektywy biskupów o tym, jak towarzyszyć parom niesakramentalnym: proponuje się rozeznanie wewnętrzne i zewnętrzne, i są wyznaczone osoby im towarzyszące. „Skutkuje to tym, że niektórzy dochodzą do przekonania, i jest to potwierdzone przekonanie, że nie żyją w grzechu śmiertelnym i mogą przystąpić do sakramentu pojednania i sakramentu eucharystii.” – stwierdził jeden z biskupów francuskich na spotkaniu z polskimi biskupami. Czyli jakaś para niesakramentalna przy udziale świeckiej osoby decyduje, co jest grzech, a co nie, i konsekwentnie idą potem do komunii, a proboszcz nie ma tu nic do gadania. Pracowałem wiele lat w więzieniach i jestem przekonany, że gdybym potowarzyszył mordercom w rozeznaniu, czy ich morderstwa są grzechem, to byśmy razem stwierdzili, że oczywiście nie są. Tak samo ze złodziejami, gwałcicielami itd. Zawsze są jakieś indywidulane okoliczności i wytłumaczenia. Jest to absolutna herezja, że indywidualne sumienia może decydować o tym co jest, a co nie jest grzechem, a potem podejmować wiążące decyzje co do dyscypliny sakramentów. Niestety w swojej nieroztropności ostatni papież doprowadził do takiego rabanu, który trudno będzie uporządkować. No, ale to nie pierwszy raz kiedy nauka Jezusa o małżeństwie wzbudza sprzeciw u apostołów (w tym pewnie Piotra): „A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę - chyba w wypadku nierządu - a bierze inną, popełnia cudzołóstwo. Kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo». Rzekli Mu uczniowie: «Jeśli tak ma się sprawa człowieka z żoną, to nie warto się żenić»”. (Mt 19, 9-10).
Franciszek Benedykt I
Ostatnie ważne spotkanie Franciszka stało się pewnym symbolem końca jego pontyfikatu. Oto stary papież, głęboko osadzony historią swojego życia w konflikcie między „postępowym” i „konserwatywnym” katolicyzmem, który w czasie swojego pontyfikatu nie jeden raz dawał sygnały, że bliższa mu jest lewicowa wizja świata (choć dawał i przeciwne) spotyka się z młodym wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych, typowym przedstawicielem nowego, „rewolucyjnego”, katolickiego „konserwatyzmu” (Vance jest konwertytą). Spotkanie nie dwóch generacji, lecz dwóch epok w historii Kościoła. Można by wyliczyć wiele spraw oprócz wieku, które tych dwóch ludzi różni. Choć spotkanie było oczywiście miłe, to można by z pewną przesadą powiedzieć, że Bergoglio i Vance łączy tylko to, że są katolikami. Zmarły pontyfik mógłby się bardziej podpisać pod programem super liberalnego katolika Bidena, a nawet pod myślami Kamali, którą zresztą popierała zdecydowana większość amerykańskich jezuitów, kiedy równocześnie wielu zaangażowanych katolików świeckich w Stanach z dystansem podchodziło do przesłania Franciszka. Ale nie o politykę mi chodzi.
Kim był Bergoglio jako człowiek? Porównajmy z poprzednimi papieżami. Wojtyła był człowiekiem niezwykle zintegrowanym i spójnym, można go było nie lubić, ale trudno mu było odmówić tego, że był papieżem z powołania. Dlatego też był nim do końca. Papiestwo go nie męczyło, a raczej niosło na skrzydłach. Kochał być z ludźmi, miał niezwykły dar pierwszego kontaktu i fenomenalną pamięć. Mnie osobiście dopóki żył niezbyt interesował – papież wiadomo jest taki jaki powinien być, i to przyjmowałem jako pewną oczywistość, o którą nie trzeba się martwić. Był bardziej proboszczem świata niż głową Kościoła, która egzekwuje porządek i podejmuje decyzje – czego zresztą żałował w swojej książce „Dar i tajemnica”. W pewnym momencie rządzenie Kościołem zaczął przekazywać Don Stanislao i innym ludziom, którzy byli jego współpracownikami, co niestety prowadziło do samowoli i bezwładu. Był raczej prorokiem niż praktykiem. Benedykt od samego początku był zmęczony papiestwem, skromny i wstydliwy, męczyły go tłumy, nowe twarze, ale miał swoje grono wiernych przyjaciół. Pewnie najszczęśliwszy okres jego życia to dobrowolne wygnanie w Ogrodach Watykańskich po abdykacji. Bez wątpienia człowiek delikatny, ale też konsekwentny w działaniu. A Franciszek? Dla mnie pozostaje jakąś tajemnicą. Na samym początku postanowił zamieszkać w domu św. Marty, bo nie chciał apartamentów Pałacu Apostolskiego zaznaczając swój dystans do Watykanu, Kurii Rzymskiej. To podobne trochę do tego, co u niemieckich teologów, krytykujących bez końca każdego papieża, nazwano „antirömische Affekt” – uczucie antyrzymskie. Nie chciał nawet być pochowanym w Watykanie. Na początku twierdził, że papieżem będzie najwyżej 3 lata, bo widać było, że ta rola go męczy, ale potem jednak chyba mu się spodobało. Mimo powszechnej opinii człowieka kontaktowego to samotnik – w domu św. Marty była niepisana zasada, że Ojcu Świętemu nie zakłóca się samotności podczas posiłków, kiedy u Wojtyły za stołem w Pałacu Apostolskim było zawsze tłumnie i gwarnie. Ciekawe, że jako papież ani nie pojechał do Argentyny, ani nie spotkał nigdy swojej siostry. Najtrudniej odpowiedzieć jaki był jego krąg przyjaciół? Czy miał ludzi, którzy znali jego tajemnice, kogoś więcej niż współpracowników? Jego nowa autobiografia, jak się spodziewałem, nie odsłania wiele z jego tajemnicy. 20 lat życia w zakonie, najbardziej dramatyczny okres życia 1973-1992, kwituje jednym zdaniem: „Zrobiłem wiele złego. I wiele się nauczyłem na własnych błędach.” W innym miejscu wspomina, że jego stan w tym okresie był tak zły, że w ciągu jednego roku korzystał nawet z pomocy psychiatry.
Franciszek miał duże wahania nastrojów i przeciwstawne reakcje. Pamiętam jak zganił grupę pielgrzymów z Chile, którzy informowali go podczas audiencji generalnej o tym, że bp Juan Barros Madrid przykrywał księdza, seryjnego pedofila. Papież grupie świeckich ostro powiedział, że „to lewacka prowokacja”. Mimo wielotysięcznych demonstracji, protestów parlamentarzystów, i przede wszystkim mimo swoich bezkompromisowych wypowiedzi o pedofilii w Kościele, mianował Barrosa ordynariuszem Osorno, by później „batożyć” za to cały chilijski episkopat, który w rezultacie podał się do dymisji – wyjątkowa sytuacja w historii Kościoła. Trudno sobie takie sprawy, które mnożyły się w tym pontyfikacie, w głowie poukładać. Przyczyny jego dwubiegunowości są dla mnie ciągle niezrozumiałe. Czy papież może być źle poinformowany? Czy może ciągle zmieniać poglądy? Czy może aż tak zależeć od chwilowych nastrojów? Czy może mieć kiepskie wykształcenie teologiczne?
I tak zbliża się konklawe. Franciszek robiąc selfie nie zauważył, że łódka się kolibie, napełnia wodą, a nawet są dziury w poszyciu. Dobrze że papież chce być blisko ludzi, ale też dobrze, żeby nie płacił za to pewną „nieuwagą” wobec swojej zasadniczej funkcji czyli umacniania braci w wierze. W dzisiejszym świecie, który tak subtelnie atakuje Ewangelię katolicy oczekują jasnych sygnałów od Rzymu, co jest częścią wiary chrześcijańskiej, a co jest jej rozmywaniem. Pięknie, że był sympatyczną twarzą Kościoła dla tych, którzy są na jego peryferiach, ale miałem czasami wrażenie, że mniej się troszczył o to, czego potrzebują ci, którzy są jego rdzeniem. Więc byłoby idealnie, gdyby nowy papież był kontynuatorem tak Benedykta, jak i Franciszka. Po 500 latach znowu jesteśmy w obliczu herezji i znowu rośnie ona w Niemczech. Wtedy były to herezje dotyczące dogmatyki, struktury Kościoła, a papieże Renesansu choć sami nie zawsze stali na wysokim poziomie moralnym, to w sprawach wiary trzymali właściwy kurs. Teraz herezja dotyczy przede wszystkim moralności, i boję się, aby następni papieże jak Franciszek, nie byli ludźmi co prawda dobrymi i świętobliwymi, ale chwiejnymi w sprawach wiary. Ostatnie 200 lat bardzo nas rozpieściły co do papieży i trochę przywykliśmy, że są zawsze wspaniali i wzorcowi. Módlmy się więc o papieża, który będzie miał odpowiednie dary by rozeznać stan łódki, a potem ją wyremontować.
br. Damian TJ. Urodzony 1968 Lublin, uczęszczał do liceum Zamoyskiego. Należał do związanego z „Solidarnością” Niezależnego Ruchu Harcerskiego, potem do podziemnego Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego „Zawisza”. W 1987 wstąpił do nowicjatu Towarzystwa Jezusowego w Gdyni. Zakończył filozofię w Krakowie na Wydziale Filozoficznym TJ (specjalizacja „kultura, estetyka, mass-media, kino”). Praca dyplomowa u bp. Jana Chrapka. Od 1991 pracował w TVP, jako dziennikarz i producent. Przechodzi szkolenie telewizyjne w Kuangchi Program Service – Tajwan. W 1996 wyjechał na Syberię, gdzie organizuje Studio Telewizyjne „Kana” w Nowosybirsku. Korespondent TVP i Radia Watykańskiego. Pomaga w szkolenia dziennikarzy z Europy Wschodniej w „European Center for Communication and Culture” w Falenicy. W 1999 rozpoczyna studia podyplomowe w szkole filmowej w Moskwie. W tym samym roku składa śluby wieczyste. Studia kończy w 2004 filmem dyplomowym „Wybacz mi Siergiej”, który uzyskał liczne nagrody na międzynarodowych festiwalach http://www.forgivemesergei.com. Wyjeżdża do Kirgizji - praca charytatywna Kościoła Katolickiego (więzienia, domy inwalidów) i prowadzi Klub Filmowy przy Ambasadzie Watykanu w Biszkeku. W 2006 wyjeżdża na południe Kirgizji, pomaga przy zakładaniu nowych parafii w Dżalalabadzie i Oszu www.kyrgyzstan-sj.org . Buduje i kieruje Domem Rekolekcyjnym nad jeziorem Issyk Kul, gdzie co roku przebywa ponad 1000 dzieci (sieroty, inwalidzi, dzieci z ubogich rodzin, dzieci i młodzież katolicka, studenci muzułmańscy) www.issykcenter.kg . Zakłada Fundacje Charytatywną “Meerim Bulak – Źródło Miłosierdzia” i społeczną „Meerim nuru”. Kapelan więzienia - w tym zajęcia w grupie AA. 2012 w Pawłodarze (Kazachstan). 2012-13 w Domu rekolekcyjnym w Gdyni i w portalu Deon w Krakowie. 2013-14 w Moskwie – odpowiada za sprawy finansowe, prawne, organizacyjne i budowlane Instytutu Teologicznego św. Tomasza. Od 2014 pracuje w Radiu Watykańskim w Rzymie. Od IV 2016 pracuje w TVP przy przygotowaniu transmisji z ŚDM. Współpracował z różnymi stacjami telewizyjnymi i redakcjami jako reżyser i dziennikarz. Pisze artykuły między innymi do „Poznaj Świat”, „Góry”, „Gość niedzielny”, Alateia i „Opoka”. 2017-2023 ekonom Apostolskiej Administratury w Kirgistanie, dyrektor kurii, ekonom jezuitów w Kirgistanie, ekonom Fundacji "Meerim Nuru" i Centrum Dziecięcego nad j. Issyk-kul, budowniczy katedry. Obecnie pracuje w Kolegium jezuitów w Gdyni i pomaga Ignacjańskim Centrum Formacji Duchowej. Przewodnik wysokogórski: organizował wyprawy w Ałtaj, Sajany, Tuwę, Chakasję, na Bajkał, Zabajkale, Jakucję, Kamczatkę, Ałaj, Pamir i Tienszan, Półwysep Kolski. www.tienszan.jezuici.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo