„No to musieli ich ci muzułmanie doprowadzić do ostateczności” – tak prześladowania Rohindżów w buddyjskiej Birmie podsumował mój pracownik, zresztą muzułmanin. Oczywiście mordowanych dzieci i kobiet mu żal, ale uważa, że to muzułmańscy terroryści sami sprowokowali prześladowania. Oczywiście zacząłem tłumaczyć, że prześladowania wyznawców Birmie mają długą historię i nieobowiązkowo zasłużyli oni na takie traktowanie. Jednak jego wypowiedź mnie zafrapowała i skłoniła do refleksji.
Otóż żyjąc sobie wśród muzułmanów staram się ciągle uzupełniać moją wiedzę na temat islamu. Czytam obecnie wywiad z jezuitą, profesorem na Instytucie Wschodnim w Rzymie, O. Samirem Khali Samir: „Islam - sto pytań”. Książkę tę uważam za jedną z lepszych na temat islamu. Spokojna, obiektywna, opartą na dogłębnej wiedzy historycznej i teologicznej autora, a także na własnym doświadczeniu chrześcijanina, który wyrósł w kraju muzułmańskim. Przede wszystkim książka pozbawiona jest politycznej poprawności, którą grzeszą inne publikacje na ten temat. Autor na podstawie Koranu, hadisów (domniemanych wypowiedzi Mahometa zebranych po oficjalnym opublikowaniu Koranu) i historii założyciela islamu udowadnia, że zabijanie niewiernych z przyczyn religijnych nie tylko jest dla muzułmanina dozwolone, ale nawet jest on do tego zobowiązany. Terytoria znajdujące się pod władzą niewiernych to „ dar al-harb - terytoria wojny”, przeciwko którym musi być prowadzona wojna aż do skutku, czyli podporządkowania ich muzułmańskiej władzy. Poganie, czyli politeiści albo mają się nawrócić na islam, albo będą wymordowani. A takimi politeistami są dla muzułmanów naśladowcy Buddy. Tak np. o poganach mówi sura Krowa ajat 191: „Zabijajcie ich, gdziekolwiek ich spotkacie”. „Aslim, taslam – przyjmij islam, a ocalisz życie!” – tak mówi jedno z arabskich przysłów. Dużo do myślenia daje tytuł pierwszych biografii Mahometa: „Kitab al-maghazi – księga napadów” nawiązujący do wypraw przeciw poganom organizowanym przez proroka. Dlaczego o tym piszę? Otóż gorliwi muzułmanie protestujący przeciw prześladowaniom swoich muzułmańskich braci w Birmie, mogliby się na chwilę uspokoić i zastanowić czy ich protest ma sens? Jeżeli islam przyznaje sobie prawo to zabijania wyznawców innych religii, to dlaczego np. buddyści nie mogliby tego robić z takich samych pobudek? Jak wiemy to właśnie buddyjscy mnisi są ideologami tych prześladowań. Dla buddystów muzułmanie mogą być tak samo wstrętni jak buddyści dla muzułmanów. Nie ma możliwości odmówić innym prawa do zabijania w imię religii, jeśli sami sobie takie przyznaliśmy. Kto mieczem wojuje od miecza ginie.
I jeszcze na koniec mała refleksja na temat buddyzmu. We współczesnej laickiej kulturze buddyzm jest często traktowany jako jedyna religia, której obca jest przemoc i ksenofobia religijna. Jak wiadomo buddysta w odróżnieniu od chrześcijanina nawet mrówki nie zabije. Buddyzm to jedyna religia godna oświeconego Europejczyka czy Amerykanina. Oczywiście historia podaje mnóstwo faktów, kiedy to buddyzm pokazywał swoją nietolerancyjną twarz (np. wobec pierwszych jezuickich misjonarzy na Dalekim Wschodzie) i dlatego podżeganie przez buddyjskich mnichów do prześladowania muzułmanów nie powinny nikogo dziwić. Ten fakt po prostu obala jeden z wielu mitów poprawnościowej religii.