Rano;
otwieramy oko - najpierw jedno, które powoli rozgląda się dookoła. Zanim otworzymy drugie, szybko zamykamy to pierwsze bo najwyraźniej daje nam błędne wrażenie wzrokowe, że znajdujemy się w jakimś zimnym, zatłoczonym i kołyszącym się pomieszczeniu, a nie bynajmniej u siebie w łóżku gdzie, z całą pewnością, powinniśmy się znajdować. Ponieważ jednak nieogolony klient w czapce, na koi niżej, uporczywie nie chce zejść nam z wizji, dochodzimy do wniosku, że coś w tym jest i, że trzeba tą rzeczywistość bliżej obadać. Tak więc najpierw poprawiamy czapkę, która we śnie, widać niespokojnym, zsunęła się nam ździebko na lewe ucho (bezmyślnie odsłaniając prawe - ale jakiż myśli można się spodziewać po czapce - zwłaszcza o wpół do ósmej rano?) i szybkim, zdecydowanym ruchem wyskakujemy ze śpiwora, usiłując w locie zasunąć do końca zamek kurtki, któryśmy przed położeniem się ciut, ciut rozsunęli. Szarpiąc się z zamkiem lądujemy na podłodze jednocześnie waląc prawym uchem w pilers, co skutecznie przywraca małżowinie krążenie częściowo niwelując nocną bezmyślność nakrycia głowy. Teraz następuje chwila krytyczna, bowiem siła grawitacji kieruje nas na owo nieogolone indywiduum.
Zmusza nas to do działań energicznych, czyli szybkiego wyprostowania się z jednoczesnym silnym odchyleniem do tyłu. Tym sposobem zaplątujemy się głową w rozwieszone na sznurku w poprzek kabiny czyjeś mokre kalesony. Daje to pierwsze pożądane efekty w postaci strużek potu ściekających po plecach, ciśnienie skacze i krew uderza do głowy. Chwilowo czerpiąc z tego energię udajemy się w kierunku zejściówki, by obadać kondycję psychofizyczną wachtowych, którzy to czuwali by... itd.
Tego przy mapie omijamy; przypadek beznadziejny, ręce pokłute cyrklem a wykreślana przezeń linia kursu bardziej przypomina wykres EKG niźli cokolwiek innego.
Zdecydowanym ruchem odsuwamy zejściówkę. Za pierwszym razem się nie udaje, zatem powtarzamy manewr przykładając się nieco mocniej i, ze zgrzytem pękającego lodu, klapa ustępuje.
Ooooo... oddychamy pełną piersią. Ocieramy załzawione oczy, po czym chwilowo cofamy się z powrotem. Teraz intensywnie zastanawiamy się, w której kieszeni, której z trzech kurtek schowaliśmy papierosy. Ponieważ nawigator, kłapiąc zębami, przeszkadza nam się skoncentrować - zręcznym ruchem wsuwamy mu w szczęki ołówek. Nie likwiduje to całkowicie efektów dźwiękowych, niemniej wycisza na tyle, że odnajdujemy papierosy w kieszeni koszuli.
Odszukanie zapalniczki jest już na tyle banalne, że po przekopaniu na swym żywym ciele siedmiu warstw ubrania bierzemy zapałki z kambuza, ciesząc się w duchu jaktośmy wpoili załodze dobre obyczaje porządkowe. Zapalamy papierosa, czując jak poprzez płuca ciepełko rozprzestrzenia się po wszystkich członkach. Tłumiąc kaszel pomiędzy jednym a drugim sztachem udajemy się na pokład. Ostrożnie, bo wszystko tam, łącznie z oczami skamieniałego sternika, szkli się i połyskuje. Odłamujemy mu lód na wąsach i w powstałą szparę delikatnie wkładamy zapalonego papierosa - przy szczękościsku może być pomocne delikatne pogilgotanie pod brodą, musimy jednak pamiętać, że sternik, po czterech godzinach na mrozie ma ciut inną od naszej skalę wrażliwości na bodźce stymulujące i w związku z tym postępować należy zdecydowanie.
Na ogół, po jakiejś chwili, sternik zaskakuje.
Bardziej to podobne do Wietieroka niż do Yamahy; kilka kaszlnięć, przez moment na jednym garze, ale - jeśli nie ustajemy w wysiłkach przywracając zagubiony chwilowo zapłon - pojedyncze kłapanie przechodzi w równy warkot.
Teraz mówimy: Cześć Jurek! (np.) i walimy klienta otwartą dłonią po plecach.
Dobrotliwie polecamy w czeluść zejściówki by zgaszono niepotrzebne już oświetlenie kompasu, przeciągamy się i patrząc w kierunku gdzie, według naszej najlepszej wiedzy, powinno być słońce, mówimy sobie, że zaczął się nowy, kolejny dzień zimowej, rekreacyjnej, żeglugi.
Inne tematy w dziale Rozmaitości