Ceterum censeo, mox Polonia extra Unionem Europaeam erunt
Oj dzieje się, dzieje!
Gdy Pan Bóg chce kogoś pokarać, to wpierw mu rozum odbiera. Ta znana prawda "teologiczna" i życiowa potwierdza się niemal zawsze, jakże więc by się nie miała potwierdzić na obecnym etapie kampanii wyborczej? A jesteśmy na ostatniej prostej wyścigu i dzieją się rzeczy naprawdę zdumiewające, mam tu na myśli przede wszystkim fatalny występ Rafała Trzaskowskiego w ostatniej debacie, której oczywiście nie oglądałem, ale wszyscy o tym mówią (wraz ze zwolennikami Rafała), więc nie ma potrzeby wątpić. Usłyszałem kilka teoryjek na ten temat, które - jeśli je poskładać razem - tworzą odraz tak groteskowy, że uznał bym go za żart, gdyby nie to, że … jest bardzo prawdopodobny!
Rafał Trzaskowski najwyraźniej nie wytrzymuje trudów całej kampanii, co szczególnie zarysowało się w niedzielny wieczór. Rozpoczął jeszcze z werwą, po czym niknął w oczach, a w ostatniej godzinie zwyczajnie się posypał, niczym czterystumetrowiec wyprzedzany na ostatniej prostej. Jak to możliwe, czy sztab nie wiedział w jakiej jest on formie? Wiedział...
Wszystkie wróbelki ćwierkają, że kandydat PO przeżył załamanie nerwowe po nieudanej debacie w Końskich, a być może jeszcze przed nią. Od tego czasu jest podtrzymywany na siłach przez stały kontakt z panią psycholog (nawet wiadomo z którą) i (co niemal pewne) przez środki... hmmm... farmakologiczne.
Ostania debata miała planowo trwać 218 minut i tyle trwała. Jest rzeczą więcej niż prawdopodobną, że w sztabie Trzaskowskiego ktoś uznał, że 218 minut to inaczej … dwie godziny i 18 minut! Nie chce się w to wierzyć, ale wszystko na to wskazuje, wiemy przecież, że tam szczególnych orłów raczej się nie znajdzie. No i przygotowali biednego Rafała na te dwie godziny z kawałkiem. Faktem jest, że tyle wytrzymał, ale potem nastąpiła katastrofa, której obrazem okazała się być słynna "biała koperta", przy której wręczaniu Trzaskowski był już tylko cieniem samego siebie i nawet stosownej kwestii nie był w stanie wydusić...
Muszę powiedzieć, że zaczyna mi go być żal. Nigdy nie uważałem, że to jest zły człowiek, jedynie niezbyt rozgarnięty, który wpadł w złe towarzystwo. To się zresztą zgadza z "modus operandi" Tuska i jego mocodawców, którzy perfidnie wykorzystują ludzi na których mają tzw. "haki" (Sienkiewicz, Grodzki i inni), oraz innych niezbyt rozgarniętych, którzy łatwo dają się wrabiać (Trzaskowski, Hołownia i wielu, wielu innych...)
A propos "Tuska i jego mocodawców": obraz jaki ostatnio przebił się do mediów także daje sporo do myślenia: relacje Tuska i Mertza. Wygląda to dla mnie jednoznacznie: Mertz traktuje Tuska jak podwładnego któremu powierzono ważne zadanie i w którego sporo zainwestowano, a który ewidentnie sobie nie radzi, Tusk zaś zachowuje się adekwatnie do tej sytuacji, jest usłużny i posłuszny pracownik który zawiódł, a polecenia wykonuje z miną zbitego pieska. Ani trochę mi go nie żal, natomiast przerażające jest to, że ten człowiek pełni urząd premiera Polski i jego służalczość idzie jakoś na nasze konto. Dramat, ale miejmy nadzieję, że ta hańba i obsuwa już długo nie potrwa, góra do jesieni.
Amen
Ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka