Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
1302
BLOG

Przed 11 XI. Zaginiony świat (J. Kaczyński, E. Finkler)

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

 Chciałbym Wam dziś przytoczyć dwie opowieści, które wpisują się w dziedzictwo naszej historii, wyznaczają tropy pamięci, uświadamiają, jak bogate i trudne są to dzieje i jak wiele z nich przepadło raz na zawsze.

 
Dla mnie osobiście Dzień Niepodległości jest – zabrzmi to dziwnie – smutnym świętem, owszem, z odrobiną dumy, ale jednak smutnym, bo myślę wtedy przede wszystkim o tamtych pokoleniach czy rocznikach, co urodziły się w niewoli, doczekały niepodległej Polski a później oddały życie, albo w różny sposób złamano im życie. Albo, jak Władysław Broniewski, sami swoją godność i dumną przeszłość okaleczyli.
 
Blisko tydzień temu zmarła siostra mojej Babci, większość życia spędziła na emigracji, w Kanadzie, podobnie jak jej mąż-Polak. Wśród jej znajomych byli żołnierze Armii Andersa, ludzie zesłani na Syberię, tacy, co uciekli z kraju po 1945 r.; wszyscy dotknięci piętnem i bólem emigracji, choć ułożyli sobie często życie zasobniej i spokojniej niż ci, co zostali tutaj. Jej pamięci i wszystkich Polaków tamtej emigracji tę notkę dedykuję, choć bezpośrednio nie jest im poświęcona.
 
*
 
Pierwsza opowieść, pewnie wielu tu znana.
 
Jarosław Kaczyński:
 
Mama pochodziła z inteligenckiej rodziny Jasiewiczów. Oni się wywodzili z kresów, gdzieś znad Dźwiny. Jej dziadek był, przykro mówić, rosyjskim pułkownikiem. Zaginął w zawierusze rewolucji październikowej, ale już w polskiej formacji. Być może na Syberii. W rodzinnej legendzie występuje jako generał już polski. Jego synowie byli oficerami – poza moim dziadkiem, inżynierem. Wyśmiewał się on ze swoich braci, a także ze swego szwagra, też oficera. Tego ostatniego pytał, czy zakłada ordery, kiedy idzie się kąpać. Oni wszyscy walczyli z bolszewikami w 1920 roku. Dziadek nabawił się w okopach gruźlicy. Mieszkał już przed wojną na Żoliborzu – był członkiem Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, lewicowcem, który gniewał się na swoją żonę, kiedy śpiewała Pierwszą Brygadę. Mówił do niej: Stefcia, idź pod Belweder zaśpiewać Piłsudskiemu.
 
(…)
 
Babcia Stefcia – z rodziny Szydłowskich. Jej bracia byli inżynierami, nie mieszkali w Warszawie. Rodzina z dużymi tradycjami – powstanie listopadowe, styczniowe… Moja mama podczas wojny mieszkała trochę w Warszawie, trochę w Starachowicach u rodziny swojej mamy. Była w konspiracji od 14. roku życia. W Szarych Szeregach miała pseudonim Bratek, brała udział jako sanitariuszka w akcji Burza. Po wojnie poszła na polonistykę.
 
(…)
 
Przyrodni brat, syn babci z pierwszego małżeństwa, chciał się przedrzeć w 1939 roku na Zachód, dalej walczyć. Wpadł w ręce Sowietów, został ranny w głowę. Dostał się do łagru i tam umarł, podobno w stanie kompletnej amnezji. Bardzo długo po wojnie pamiętam nadzieję mamy, że on wciąż żyje. Poza tym mama ma siostrę. Moja ciocia była w Narodowych Siłach Zbrojnych.
 
(…)
 
Dziadek Kaczyński był urzędnikiem kolejowym awansującym przed samą wojną na kierownicze stanowisko brzeskiej dyrekcji kolei. Przedtem był przez wiele lat naczelnikiem ekspedycji węzła kolejowego w Baranowiczach. W 1918 roku napadł z jednym kolegą na niemiecki pociąg, sterroryzował załogę i zabrał broń.
 
Gdy w 1939 przyszli Sowieci Rosjanin, który objął funkcję dziadka, powiedział mu po kilku miesiącach: Aleksandrze Pietrowiczu, uchaditie. Dziadek jak wszyscy moi dziadkowie i babcie kończył rosyjską szkołę i świetnie posługiwał się tym językiem. Babcia ze strony ojca, Frania, chyba nawet lepiej mówiła, a już na pewno pisała lepiej po rosyjsku niż po polsku. Uciekli przez zieloną granicę przed wysyłką na Syberię. (…)
 
Babcia Franciszka pochodziła spod Odessy, z terenów, gdzie Polaków w zasadzie nie było. Wydaje mi się, że pochodziła ze szlachty gołoty, którą przesiedlano nad Morze Czarne – na nowo zajęte przez Rosję tereny, choć ona opowiadała, że Świątkowscy znaleźli się tam dopiero po 1948 roku i nie mogę tego wykluczyć. Za czasów jej młodości rodzina miała już dużo ziemi. To były rodziny częściowo zruszczone, ale też bardzo katolickie. Babcia opowiadała o niesłychanej pobożności jej ojca, mojego pradziadka Franciszka Świątkowskiego. To nie przeszkadzało, że jego brat był wysokim urzędnikiem carskim i przeszedł na prawosławie. Stosunek babci do stryja był ambiwalentny. Z jednej strony zdrajca porzucił wiarę, z drugiej strony zaszedł bardzo wysoko. Sama była bardzo pobożna. W każdym razie w czasach bolszewickich z tej rodziny nikt nie ocalał – poza moją babcią, która wyszła za mąż za dziadka i wyjechała do Polski. To potworne, bo w tamtej rodzinie było mnóstwo dzieci. Ostatni członkowie tej mocno rozrośniętej rodziny zginęli podobno w latach 30.To był naprawdę zaginiony świat.
 
Cytaty za: „O dwóch takich… ALFABET braci Kaczyńskich. Rozmawiali Michał Karnowski, Piotr Zaremba”, Kraków 2006, ss. 35-37
 
*
 
Zeznania Edmunda Finklera, lat 39, urodzonego i mieszkającego we Lwowie, oficera Polskiej Armii, byłego legionisty. Przybył z Rosji do Palestyny, wraz z żoną swą Franciszką, lat 30 i córką Reginą, lat 12, w sierpniu 1942 r.
 
27 sierpnia 1939 roku zostałem zmobilizowany i przydzielony jako oficer do 40 pułku. Brałem udział w obronie Warszawy i 29 września dostałem się do niewoli niemieckiej. Wysłano mnie do obozu jeńców w Kalwarii pod Żyrardowem do obozu numer 1 dla oficerów.
 
7 października Finkler z kolegami uciekł z oflagu i 20 listopada przybył do Lwowa, gdzie zamieszkiwała jego żoną z córką. 4 stycznia 1940 roku został aresztowany przez NKWD:
 
Bito mnie i katowano, aby ze mnie wydusić zeznania. W tym czasie nie dano mi nic do jedzenia. Nie dano mi także wody. Pytano mnie, gdzie chowam broń, ponieważ podejrzewano mnie, że należę do tajnej organizacji wojskowej, usiłowano zmusić mnie do podania nazwisk innych członków organizacji. Oświadczyłem, że nie należę do żadnej organizacji, nie wiem o żadnej broni i nie wiem, czego chcą ode mnie. W czasie badania kilka razy mdlałem. Wylewano na mnie kubeł wody, a kiedy wracałem do przytomności, znów rozpoczynały się tortury. Po 36 godzinach badania zaprowadzono mnie do więzienia wojskowego. Umieszczono mnie w celi nr 21.
 
W celi numer 21 Edmund Finkler spotkał m.in. Mojżesza Schorra, historyka, orientalistę, prof. zwyczajnego Uniwersytetu Warszawskiego, senatora Rzeczpospolitej, rabina Wielkiej Synagogi na Tłomackim. Schorr „zmarł 8 lipca 1941 w obozie Posty w Uzbekistanie”. Ponadto w celi przebywali: Wiktor Alter, czołowy działacz Bundu w Polsce, zamordowany w 1943 roku w więzieniu w Kujbyszewie oraz Stanisław Głąbiński, „prof. ekonomii, jeden z przywódców Narodowej Demokracji, wicepremier rządu polskiego w 1923 r. Zmarł prawdopodobnie ok. roku 1943”.
 
Finkler opowiadał, że Schorr i Głąbiński, Żyd i endek „tak się zaprzyjaźnili ze sobą, że spali razem na jednej pryczy”.
 
Wspomnienie Finklera o Alterze: Pewnego dnia sprowadzono do naszej celi jeszcze jednego towarzysza niedoli. Nie znaliśmy go, ale zachowywał jego świadczyło, że musi to być ktoś wybitny. Prof. Głąbińskiego nie było wtedy w celi. Gdy wrócił, ucieszył się ogromnie przybyciem Wiktora Altera i oświadczył, że skoro mu zabrano jego współtowarzysza prof. Schorra, będzie teraz dzielił swą pryczę z Wiktorem Alterem. Przywódca „Bundu” siedział w naszej celi wszystkiego kilka dni. Sprowadzano go tylko na konfrontacje z kilku działaczami lwowskiego „Bundu”, którzy wypierali się swej przynależności partyjnej. (…) Na jednym z badań pytano go o zdanie co do paktu rosyjsko-niemieckiego. Alter odparł, że uważa te pakt za zdradę interesów robotniczych, że Hitler jest wrogiem proletariatu nr 1. Przewodniczący zwymyślał go ordynarnymi słowami, że śmie się tak odzywać o sprzymierzeńcu Rosji. Pobito go przy tym tak silnie, że padł zemdlony i po kilku godzinach dopiero odzyskał przytomność. Mimo cierpień, na jakie był narażony, nie udało się bolszewikom złamać ducha tego człowieka (…).
 
Jak wspomina Finkler "bito także w czasie badań księdza Trzenskiego, kapelana Armii Polskiej".
 
18 października odbył się „proces” Finklera. Został skazany na karę śmierci, ale wyrok zmieniono na 10 lat ciężkiego więzienia. Po kilku tygodniach Finkler trafia na pustkowie o nazwie Piestraja Dreszwa, niedaleko Zatoki Beringa: Znaleźliśmy się na pustyni: ziemia zamarznięta i niebo – to wszystko, co było widać.  Rozbiliśmy przywiezione namioty i w drelichowej odzieży spaliśmy w namiotach tych w czasie 60-70 stopniowego mrozu. Pracowaliśmy przy budowie drogi prowadzącej do kopalni ołowiu i złota. Pracowało się 18 godzin na dobę i dostawało się 300 gram chleba dziennie oraz zupę, czasem rybę soloną. Po miesiącu wszyscy zachorowaliśmy na krwawą dyzenterię. Codziennie zdarzały się wypadki śmierci. Czego nie dokonała dyzenteria, zrobił głód. 80% spośród tych, którzy przybyli na to przeklęte miejsce, umarło. Namioty opustoszały. Spośród 2000 osób większość stanowili lwowiacy, których zesłano tam w czasie mego pobytu – zostało przy życiu 157.
 
(…)

Mróz czynił swoje. Spodnie przymarzały do ciała. Po powrocie do namiotu trzeba je było odrywać, często wraz ze skórą. Byliśmy poranieni i stale cierpieli straszliwie od tych ran. Byliśmy odcięci od świata. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje na świecie, nikt z nas nie wierzył, że wróci między żywych… Dopiero w środku lipca 1941 r. opowiedział nam jeden z dozorców, stosunkowo bardziej ludzki od innych, o wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej. Potem powiedziano nam o układzie polsko-sowieckim [czyli umowie Sikorski-Majski – Conso].

23 sierpnia 1941 r. wezwano nas wszystkich i oświadczono, że jesteśmy wolni. Zaokrętowano nas na statek i po 10 dniach przybyliśmy do Władywostoku. We Władywostoku zajął się nami konsul amerykański, który dał nam jedzenie, pieniądze i urządził dla nas specjalny polski obóz. Z Władywostoku pojechałem do polskiego wojska, do Bazaluku [właściwa nazwa Buzułuk]. W Bazaluku zostałem dowódcą miejscowej podchorążówki i referentem do spraw wychowania fizycznego przy polskiej armii. Przydzielony zostałem do sztabu generała Andersa. W lutym 1942 roku przyjechałem do Taszkientu, gdzie pozostałem do sierpnia. Stamtąd pojechałem do Persji. Zostałem zwolniony z wojska i stamtąd, po odnalezieniu w sposób zupełnie nieoczekiwany mojej żony i córki w Teheranie, przybyłem wraz z rodziną do Palestyny w lutym 1943 roku.
 
Cytaty za: „Widziałem Anioła Śmierci. Losy deportowanych Żydów polskich w ZSRR w latach II wojny światowej. Świadectwa zebrane przez Ministerstwo Informacji i Dokumentacji Rządu Polskiego na Uchodźstwie w latach 1942-1943”, Łódź-Warszawa 2006, ss. 97-102

*
 
Z nieprzeliczonych losów ludzkich wydobyłem tylko dwa, krótkie przecież wspomnienia. Myślę, że jednak w jakimś stopniu oddają one wagę i charakter Dnia Niepodległości, wydarzenia i skojarzenia, które to Święto przywołuje. Jedyne, co możemy dziś ofiarować tamtemu światu, to właśnie nasza pamięć.
 

A do posłuchania: "Starość Piotra Wysockiego"

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Kultura