Zastanawiam się, czym są marsze solidarności połączone z flagami w kolorze tęczy. Kiedyś, jeszcze w latach 70. XX w. wszelkie marsze odbywały się głównie z okazji święta 1 maja i były to marsze z obowiązującymi flagami w barwach biało-czerwonej oraz czerwonej.
I tak było przez dziesięciolecia, do czasu, kiedy zauważono istotną różnicę w uposażeniu materialnym między tymi, którzy zajmowali miejsca na trybunie honorowej i tymi, co mieli iść i śpiewać "zbudujemy Nową Polskę..."
Pod koniec lat siedemdziesiątych coraz częściej społeczeństwo gromadziło się pod sztandarami biało-czerwonymi w towarzystwie żółto-białych flag państwa watykańskiego.
Poza tym coraz częściej ujawniała się niechęć do zwolenników gromadzących się z okazji kolejnej rocznicy Rewolucji Październikowej pod sztandarami pełnymi jaskrawo czerwonej.
Niestety, administracja państwowa nie pozwalała na inne zgromadzenia poza dniem wyzwolenia obchodzonym 9 maja oraz święta Wojska Polskiego w dniu 22 lipca każdego roku. A społeczeństwo nie za bardzo kwapiło się do zapomnienia o święcie 3 Maja, o nie tylko Maryjnym święcie 15 sierpnia czy też o uroczyście obchodzonym przed wojną święcie w dniu 11 listopada przypominającym o odzyskaniu wolności przez państwo polskie po 123 latach niewoli porozbiorowej przez Niemcy, Rosję oraz Austrię.
Aby społeczeństwo polskie zapomniało o swojej historii, czuwała prewencyjna CENZURA, która ustawicznie weryfikowała wszelkie publikacje jeszcze na etapie przygotowania do druku, do cenzorski urzędnik wydawał pozwolenie zatwierdzające tekst publikacji, nie tylko czasopism, ale także i prasy codziennej. To CENZURA zatwierdzała scenariusz wszelkich przedstawień artystycznych z kabaretami politycznymi włącznie...
Nad prawomyślnością społeczeństwa czuwały specjalne organa zorganizowane na wzór tych z okresu zaborów a tajni informatorzy byli oczkiem w głowie tego "totolotka" - jak niektórym było tłumaczyć, skąd otrzymywali dodatkowe pieniądze.
Pretekstem do takich marszy stały się piesze pielgrzymki wiernych z różnych stron Polski ciągnące do Częstochowy, aby tam wspólnie modlić się o przywrócenie Polsce tak upragnionej wolności.
Nic dziwnego, że WŁADZA czuwała nad nastrojami społeczeństwa. Dotkliwie pobita w 1956, 1968 czy w 1970 roku władza ukonstytuowana statusem PZPR, zamknięta w Komitetach strzeżonych przez Milicję Obywatelską, starała się nie tylko kontrolować, ale także i uprzedzać ewentualne wystąpienia o charakterze politycznym.
Władza była przygotowana na wybuch społecznego niezadowolenia, bo wynagrodzenia ponad trzydziestomilionowego społeczeństwa nie pozwalały praktycznie na nic a jedyną możliwością wyjazdów poza granice Polski - niekoniecznie w celach turystycznych - było podjęcie zatrudnienia na budowach eksportowych. Na dwu - trzyletnie kontrakty wyjeżdżali tylko najbardziej zaufani pracownicy, którzy swoją postawą dawali gwarancję, że po zakończeniu kontraktu pokornie wrócą do szarej rzeczywistości PRL.
I tu zaczynam porównywać te marsze 1-majowe, czy też marsze w procesjach z okazji świąt kościelnych, marsze w pielgrzymkach do Częstochowy z tymi współczesnymi prowokacjami - niby to politycznymi, ale szerzącymi kłamstwo urojonych korzyści z seksu zdominowanego przez coś, co przez wieki uznawano za zboczenia, za coś skrzętnie ukrywane nawet przed rodziną i uważane za coś wstydliwego.
Do tego dochodzą prowokacyjne przemarsze "solidarnościowe" - w czym solidarnościowe ? Że prowokacja została potraktowana zgodnie z przeświadczeniem społecznym metodą ojcowskiej ręki ?
Przez wieki uważano, że tylko ojcowski klaps jest gwarancją karności kolejnych pokoleń. Dzisiaj nawet złodzieja nie można chwycić za rękę, aby nie zostać oskarżonym o przemoc... Dzieci ryczące w sklepach z bólu, że rodzic nie akceptuje jego woli posiadania czegoś dostępnego na sklepowej półce...
Tęczowy marsz solidarności jakoś dziwnie kojarzy mi się z solidarnością sierpnia 1980 roku, kiedy to całe załogi przedsiębiorstw komunikacyjnych zamykały się poza ogrodzeniami przedsiębiorstwa pozostawiając potrzebujących na ulicy bez możliwości dotarcia do celu... Wtedy może i rzeczywiście był to gest solidarności wobec osób prześladowanych przez niechcianą władzę, ale to przecież ta właśnie władza wyrychtowała swego kreta na zgubę całego społeczeństwa, kreta, który dzisiaj stara się przypominać KON-STY-TUC-JĘ znaną jako "konstytucja Kwaśniewska", konstytucję ogłoszoną wbrew postulatom polskiego społeczeństwa, wbrew woli suwerena...
Obawiam się, że nawoływania o prawa dla "tęczowej rozwiązłości" są odwołaniem wprost do ROPCiO, organizacji niby to upominającej się o poszanowanie praw człowieka i obywatela zarazem, ale organizacji utworzonej przez służby bezpieczeństwa w celu możliwie dokładnego rozpracowania struktur podziemnej opozycji.
Warto dodać, że wielu działaczy tamtego czasu, śmigających jako "opozycjoniści", bardzo szybko stali się ulubieńcami władzy spod znaku Lecha Wałęsy, ale też władzy podejmującej wiele działań w myśl struktur zniewalających polskie społeczeństwo za akceptacją - byłej już PZPR - płatnych zdrajców pachołków Rosji...
Jak bronić się przed tęczową prowokacją ?
Myślę, że nie warto przychodzić na zbiegowiska organizowane pod ich znakiem. Wtedy nikt nie powie, że jest to "przytłaczająca większość"...
Sądzę, że "dla równowagi" warto jest organizować w niedużej odległości spotkania przeciwników LGBT w taki sposób, aby w żaden sposób nie dochodziło do "bliskich spotkań" z tęczowymi. Raczej powinno być jawne separowanie się od trędowatych, aby niechcący nie zostać przez nich porażonym - bo ONI na pewno będą szukać kija, by obwołać się poszkodowanymi i prześladowanymi.
Sądzę, że mądrość większości ludzi normalnych zwycięży podobnie, jak stało się z "pacyfistami" z końca lat 60. XX w. Pamiętam ich znaki malowane skrycie na ścianach budynków, ale dość szybko wyginęli wchodząc w zdrowe relacje rodzinne. Tylko niewielu dochowało wierności swej idei - która nie znalazła poparcia społecznego.
A czy mam rację - można przekonać się w prosty sposób. W tych tęczowych przemarszach masą są ludzie bardzo charakterystyczni i nie mający znaczenia w polityce. Wprost przeciwnie - są doskonałym tłem dla plejady gasnących gwiazd sztuki i upadającego filmu - bo cóż pokazują nam upadający reżyserzy poza seksem na ekranie, szybką jazdą samochodem oraz przemocą tworzącą akcję filmu. Jeżeli nie ma tam gołych panienek, horroru i morderstw, to kto zechce przyjść na film pokazujący piękno życia we dwoje... Obawiam się, że czasy popularności "Lave story" pogrzebali sami artyści kreujący na ekranie potwory bez serca i okrutnych pożeraczy niewinności...
A tęczowa przemoc jest próbą powrotu na straconą pozycję popularności...
Czy mam rację ?
Kilka lat temu na urząd prezydenta chciał kandydować pewien pan, który podobno dał sobie uciąć jaja... Czy dzisiaj ktoś pamięta nazwisko tej pani ? Taki sam los czeka biedronie - dzisiaj ładne chłopaki, ale za kilka lat będą to staruchy, na które nikt nie spojrzy inaczej, jak ze wstrętem.
Tak postrzegam tę tęczową solidarność.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo