W poprzedniej notce na ten temat ustaliliśmy, że przez około 14 dni od zapłodnienia nie ma tematu, nie ma człowieka, nie ma nawet świadomości - większość ludzi umiera właśnie w takich warunkach - nikt o nich nigdy nie usłyszał ani nawet nie pomyślał - żyją kilka dni, umierają w totalnej nieświadomości i zostają wydaleni razem z regularną miesiączką, bez świadomości poronienia.
Podmiotowość dziecka, a za nią świadomość jego istnienia, zaczyna pojawiać się u ludzi wraz z obawą lub nadzieją wywołaną przez spóźniającą się miesiączkę (czasem poprzedzoną plamieniem implantacyjnym). Można by wtedy, teoretycznie, formalnie zarejestrować w urzędzie (lub mniej formalnie - ogłosić) podejrzenie o ciążę, a po zbadaniu przez lekarzy i stwierdzeniu ciąży, nadać imię i ustanowić nowy podmiot prawa. Od tej chwili idealne prawo karne może ścigać osoby (inne niż matka) nastające na zdrowie i życie dziecka.
Problemem jest okres kiedy nadzieja (obawa) ciążowa istnieje tylko w świadomości matki. Dopóki kobieta nikomu nie powie ani nikt poza nią nie zauważy, że ona ma nadzieję (obawę) ciążową, dopóty obiekt nadziei, czyli możliwe dziecko, nie może być podmiotem prawa, gdyż obowiązujące prawo nie jest wewnętrzną sprawą świadomości pojedynczej kobiety - jakiś inny reprezentant prawa musi dowiedzieć się o tej nadziei (obawie). Mniej formalnie i prościej: - dopóki kobieta nie powie nikomu, że jej miesiączka się spóźnia, nikt nie ma prawa ani podstaw oczekiwać od niej troski o zdrowie zarodka, ani potępiać jej nieostrożności z punktu widzenia zdrowia zarodka. Odnosi się to szczególnie do partnera seksualnego kobiety. Nie może on być chroniony przez prawo, jako podmiot "prawa do nadziei", że zostanie ojcem, ani nie może być obiektem ochrony prawnej płodu, o którym nikt jeszcze nie wie. Absurdem jest wyobrażać sobie system prawny, który każdą kobietę po seksie zmusza do zdrowego trybu życia i badania wydzieliny miesiączkowej na obecność poronionego zarodka.
Warto zauważyć, że prawo antyaborcyjne wyklucza możliwość karania matek, które bez niczyjej pomocy dokonały aborcji. Jest to naturalna konsekwencja tego, co ustaliliśmy w poprzedniej notce, że podmiotowość prawna płodu istnieje tylko jako podzbiór podmiotowości matki. Z prawnego punktu widzenia aborcja wykonana przez matkę jest więc rodzajem nieudanej próby samobójstwa, a nie zabójstwa.
Możemy teraz wrócić do pierwszych 14 dni - symbolu regularnej miesiączki. Rozwój medycyny może z czasem pozwolić przesunąć te granicę wstecz. Możemy sobie wyobrazić procedury medyczne, pozwalającej stwierdzić, że 10-dniowy zarodek jest w kondycji gwarantującej mu zatrzymać miesiączkę i zapobiec poronieniu w terminie, który nie budzi podejrzeń. Wyobraźmy sobie teraz grupę prolajfowców organizujących dla kobiet bezpłatne badania przedmiesiączkowe i badania wydzieliny miesiączkowej na obecność poronionego zarodka. Odprawiane by były ceremonie pogrzebowe ku czci zmarłego zarodka po kilku dniach życia w jajowodzie. Każdy mężczyzna mógłby donieść na kobietę, którą zapłodnił, że powinna się przebadać. Czy takie badania mogą być obowiązkowe? Oczywiście, nie mogą, ale samo istnienie systemu badającego kobiety, które na takie badania się zgadzają, byłby dyskryminacją kobiet, które chcą zachować swój seks, jako element intymności. Mężczyzna skarżący kobietę o badanie zarodka musiałby być traktowany jak przestępca - jak łobuz rozgłaszający publicznie nazwiska swoich partnerek. Oczywiście każda kobieta ma naturalne prawo zbadać się kiedy chce i to badanie nie może być oceniane, jako dyskryminacja tych kobiet, które nie chcą się badać.
Można rozważać kolejne komplikacje skutków prawnych badań zarodków w ciągu pierwszych 14 dni, ale najważniejsze jest to, że prawo antyaborcyjne nie może karać matek. Prowadzi to do prawa, które mogłoby karać za szkodzenie zdrowiu płodu inne osoby niż matka - osoby, które dowiedziały się od matki, że są w ciąży. Wyobraźcie to sobie bardzo dokładnie: Pewnego dnia jakaś kobieta ogłasza: "byłam u lekarza - mam pewność - jestem w ciąży". Ktoś pyta: "w jakim wieku jest dzidziuś?". Chyba już widzicie, że odpowiedź nie ma znaczenia - podmiotowość prawna zarodka została ogłoszona i teraz wszyscy ci ludzie, którzy wiedzą, mogliby być przez prawo karani za szkodzenie zdrowiu zarodka.
Podsumowując, podstawą prawa antyaborcyjnego jest ogłoszenie przez matkę faktu bycia w ciąży lub faktu nadziei (obawy) wywołanej spóźnieniem się oczekiwanej miesiączki. Ogłoszenie faktu odbycia stosunku płciowego (ani podejrzenia plamienia implantacyjnego) nie rodzi skutków prawnych dla prawa antyaborcyjnego (może natomiast rodzić skutki prawne nieuprawnionego złamania prawa do intymności drugiej osoby, ale to inny temat).
Nie zapominajcie, że ta notka dotyczy prawa. Etycznie ludzie wierzący mogą wierzyć, że zarodek ma duszę (lub dwie w przypadku bliźniaków) już w chwili poczęcia, więc maja prawo troszczyć się o zdrowie przyszłego zarodka po każdym stosunku płciowym, ale prawo tego nie może brać pod uwagę. Prawo może działać dopiero po uzasadnionym ogłoszeniu (lub zarejestrowaniu w urzędzie) ciąży. Mamy więc naukowe fundament prawa antyaborcyjnego:
1) Życie może być chronione przez prawo antyaborcyjne najwcześniej od czasu zagnieżdżenia zarodka.
2) Jeżeli zagnieżdżenie zarodka nie jest potwierdzone przez badanie lekarskie, wtedy prawo antyaborcyjne może zacząć chronić życie zarodka najwcześniej od momentu ogłoszenia przez potencjalną matkę spóźnienia miesiączki.
3) Prawo antyaborcyjne nie może karać matki. Prawo antyaborcyjne może karać inne osoby, jak za pomoc w nieudanym samobójstwie lub jak za spowodowanie uszczerbku na zdrowiu. Prawo podmiotowe płodu jest prawem niezbywalnym.
4) Ojciec staje się podmiotem prawa do nadziei najwcześniej po powstaniu nowej podmiotowości zarodka. Możliwe jest istnienie antyaborcyjnego prawa cywilnego, w postaci roszczeń niedoszłego ojca, który udowodni, że niedoszła matka obiecała mu ojcostwo lub obietnica ta jest domniemana (np. wskutek standardowego małżeństwa).
Inne tematy w dziale Polityka