Rozstania - to na ogół nic miłego, a rozstania polityków - w szczególności. Tym bardziej, jeśli rozstają się ludzie należący do jednej partii, a więc - wydawałoby się - połączeni światopoglądem. Światopoglądem, czyli - jeśli wierzyć Choromańskiemu - czymś niebywale istotnym; to właśnie w jednej z jego powieści występuje pewien bardzo przystojny architekt, który, nagabywany przez panie, zwykł był mawiać, że nie ma ... i nie dopowiadał, czego. Przypuszczenia były różne, głównie natury anatomicznej - aż okazało się, że on po prostu nie posiadał światopoglądu i to mu doskwierało tak dalece, że nie miał głowy do czegokolwiek. Tak więc, nawet gdyby uznać, że ów architekt nieco przesadzał, trzeba przyjąć do wiadomości, że światopogląd jest ważny nadzwyczaj - i tym samym więzy łączące członków jednej partii bywają w takim samym stopniu - czyli nadzwyczaj - silne. A jednak - rozstają się. I to jak ! We wszystkim, jak wiadomo, niepoślednią rolę odgrywa styl. Jeśli rozchodzące się małżeństwo bez kłótni podzieli się dobytkiem i nie da sobie po gębie na odchodnym - znajomi kiwają, co prawda, głowami z ubolewaniem, ale zaraz dodają, że cóż - trudno, ale przynajmniej rozeszli się w dobrym stylu. Otóż to - styl ! Nic tak nie ułatwia życia w sytuacjach trudnych, jak odrobina elegancji, choćby takiej na poziomie elementarnym; choćby takiej, która nie pozwala rozpowiadać o słabościach fizycznych i obyczajowych expartnerów. Może to trochę mało, żeby mówić o elegancji i stylu, ale - niech tam będzie. A jak to z politykami ? - oni, przedtem niebywale silnie, bo światopoglądowo związani - potem nie szczędzą opowiadań o smakowitych szczegółach dotyczących byłych towarzyszy i nie zaniedbują żadnej okazji, żeby im przywalić z jak najgrubszej rury. Przykłady ? - ot, choćby te odpryski od PiS, poświęcające więcej czasu i energii na dogryzanie byłej partii-matce, niż na jakąkolwiek inną aktywność polityczną, a w tym - skuteczną budowę własnej pozycji.
Ostatnio uraczono nas interesującą lekcją stylu politycznego w wykonaniu premiera i ministra; premier odwołał ministra, a ten, odpytywany na tę okoliczność przez dziennikarzy powiedział, że dymisja była oczywista w związku z pogłębiającą się różnicą poglądów. Czyli - rozeszły się światopoglądy, a więc - powód rozejścia się jest jak najpoważniejszy i na tym możnaby sprawę zakończyć. Tak mogłoby pozostać, bo w podobnych sytuacjach przyjęło się udzielać podobnie mglistych i ogólnikowych wyjaśnień, które wszyscy przyjmują za dobrą monetę, choć tam sobie mogą myśleć inaczej. Jest poważnie. Jest też elegancko - i po co miałoby być inaczej ? Ale premier powiada: - "nie mam czasu, żeby co tydzień tłumaczyć się z tego, co minister powiedział". I natychmiast przestaje być elegancko; premier po prostu wylał z roboty nieodpowiedzialnego pracownika ! Żadne tam rozstanie polityków ! Nie może być tak, że przygłupi minister chlapie, co mu ślina na język przyniesie, a mądry, lecz zapracowany premier musi to wszystko prostować, choć nie ma czasu. Na to wyszło po wypowiedzi premiera. Wyszło, jak nie przymierzając na boisku - kiedy po kolizji jeden z graczy wyciąga rękę, a drugi go odpycha, albo i kopnie. Ja tego ministra nie lubię z rozmaitych powodów - i pewnie będzie sposobność, żeby o tym podywagować. Ja go też nie żałuję, bo skoro wlazł między wrony, a chciał krakać inaczej - to cóż, sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało. Nie lubię go i nie żałuję, ale faktem jest - i to mu muszę przyznać - że to on wyciągnął rękę, a premier ... cóz, jak to na boisku. Jeden wiedział, co wypada powiedzieć - a drugi wiedział, co powiedzieć, żeby poczuć się górą. I to było tyle, jak idzie o style.
Inne tematy w dziale Polityka