To, czym ostatnio - a właściwie, nie tylko ostatnio, ale ostatnio w większym niż do tej pory nasileniu karmią nas media - każe zastanowić się nad słusznością obiegowej, dość zresztą prymitywnej teorii społecznej, według której ludzie dzielą się na skubiących i skubanych. Teoria może i prymitywna, ale w wielu aspektach naszego życia oddaje istotę rzeczy. Ot, choćby układ: pracodawca - pracownik; wiadomo, że ten pierwszy nie jest skłonny do płacenia wynagrodzenia choćby trochę zbliżonego do wartości pracy, którą pracownik wykonuje - a i tak narzeka, że koszty pracy są za wysokie. To jest poniekąd zrozumiałe, bo pracodawca musi coś odprowadzić: dla siebie, na pokrycie rozmaitych kosztów, na inwestycje - no i może musi się z kimś trochę podzielić pod stołem. To, jak się wspomniało, oczywistość - to przedszkole ekonomiczne. Pracodawca musi więc pracownika skubnąć - rzecz tylko w tym, na ile ? Kiedy słyszę, że przedsiębiorcy mają w tej chwili razem ponad 200 mld tzw. wolnych środków - takich, których nie zainwestowali - to nie jest głupio zadać pytanie, czy nie skubnęli zbyt łapczywą garścią. Bo przecież pokryli wszelkie koszty, coś tam zainwestowali i zaspokoili wszystkie swoje, często nuworyszowskie potrzeby - coś ulokowali (może nawet w Szwajcarii) i jeszcze zostało. Pytanie, czy części tego nie mogli dostać pracownicy w postaci trochę wyższych wynagrodzeń, płaconych niekoniecznie w wyniku umów śmieciowych - jest może trochę naiwne, ale czy całkiem nieuzasadnione ? Nie w tym jednak rzecz; ten rodzaj skubania, dający wprawdzie nieco do myślenia - jest usankcjonowany i trudno byłoby utrzymywać, że nielegalny. Godzimy sie na niego, czasem tylko narzekając. Podobnie, jak godzimy się na mało szkodliwe skubanie przez drobnych naciągaczy - rozmaitych niby to bezrobotnych, bezdomnych czy chorych pod supermarketami; dajemy, choć wiemy, że w 90 przypadkach na 100 - to pewnie lipa. Lipą jest też wynalazek polegający na żebraniu z sympatycznie wyglądającym pieskiem - że to niby na jedzenie dla niego; wygląda na to, że z tego, co właściciel pieska zbiera - to mógłby wykarmić i słonia. Ale to jest lipa uzasadniona zwyczajem; proszą, to trzeba dać - "bo lepiej dać, niż prosić" - i jest też tak, że dawszy - czujemy się lepsi.
I do tej pory - wszystko w porządku; godzimy się na skubanie, z którego coś tam mamy - pracę, lepsze samopoczucie itp. To jest układ zbliżony do symbiotycznego - taki, jaki akceptują wszyscy jego uczestnicy. Problem pojawia się, gdy skubanie zaczyna być bezwzględne, brutalne i krwiożercze - gdy pojawiają się osobniki postanawiające posiadać dobra bez uczestniczenia w procesie ich wytwarzania. Przychodzą na gotowe - i to gotowe zagarniają bez liczenia się z czymkolwiek, nawet - z życiem ludzkim: kradną, włamują się, rabują, zabijają. Zachowują się tak, jak w świecie przyrody kleszcze, gzy, pijawki, wszy - piją krew, żrą żywe mięso. Pasożyty. Kleszcze i pijawki w takiej roli ustawiła natura - u złodziei i bandytów to decyzja świadoma i niezależna. Przed tymi pierwszymi bronimy się zdecydowanie poprzez eliminację - drugich traktujemy łagodnie: nawet morderców puszczamy z życiem. Kiedyś było inaczej; prosta ludowa sprawiedliwość kazała przyłapanego złodzieja spuszczać do przerębla, a teraz kończy się to więzieniem - i to po przekroczeniu pewnego progu wartości. Nie - nie tęsknię za taką surowością; jakoś się bronimy - przyjmijmy, że wystarczająco. Natomiast nie bronimy się przed łupieniem nas na skalę największą i to od strony takiej, od której mielibyśmy prawo spodziewać się samego najlepszego. Skubie nas władza - i nie mam na myśli tego, do czego jest uprawniona, choć bywa, że tego prawa nadużywa: podatki i inne ciężary. To zostawmy - w takich sprawach obrachunki z władzą mogą odbywać się przy urnach. Ale władza potrafi skubać nas w sposób, który uzasadniałby postawienie jej przed sądem, gdyby taka możliwość istniała. Taka możliwość, niestety, nie istnieje. Czepiam się władzy, choć skubią nas - a, dość tych eufemizmów: okradają nas jej poszczególni przedstawiciele. Czepiam się władzy, jako całości - bo ona tych swoich ludzi, niegodnych zajmowanych stanowisk, broni i chroni przed odpowiedzialnością; robi coś, co lokuje ją w najbardziej skrajnej opozycji wobec tego, co powinna robić. Powinna bronić właśnie nas. Mogłaby też - niezależnie od tego podstawowego obowiązku - z dobrym skutkiem propagandowym przyjąć takie stanowisko: pakujemy aferzystów do więzienia, wycinamy wrzody wyrosłe na zdrowym i uczciwym ciele naszej partii ! Ale władza tego nie robi; dlaczego ? - ja, człek prosty, miałbym jedno wyjaśnienie - nie wiem, czy słuszne - ale narzucające się w sposób dość oczywisty: bo skala tego wszystkiego jest zbyt wielka, bo wszyscy o wszystkich coś niewygodnego wiedzą, bo zbyt wielu ciągnie korzyści. Bo nosi to cechy systemowe i szkoda byłoby dobrze działający układ zniszczyć. Dlatego trzeba było w końcu uniewinnić posłankę-łapowniczkę, dlatego należało rozmydlić znaczenie wszystkiego, co działo się przy okazji ustawy dotyczącej hazardu. Dlatego też pewnie wolano zaprzestać dociekania, gdzie podziało się 900 mln wypłaconych już z tytułu należności autostradowych; należności, które nigdy nie trafiły do podwykonawców - i najwyraźniej dla wyciszenia sprawy zaproponowano zapłacenie po raz drugi. To nie ma być rejestr takich przypadków - te rzeczy się przecież wystarczająco pamięta. Na przykład - zlecenie bez przetargu swojemu człowiekowi roboty za dziesiątki milionów - a potem tłumaczenie, że on nie miał na to żadnego wpływu. A sprawa najnowsza: miliony, które stracono przy okazji koncertu. Tylko z początku mówiono o stracie - i nawet jakiś przedstawiciel władzy próbował bagatelizować: co to za strata - parę milionów ! Potem mówiono wyłącznie o tym, że pieniędzy należących do Min. Sportu użyto niezgodnie z przeznaczeniem. To byłoby pół biedy; jak wiemy, planowano zarobić 200 tysięcy i w tym celu wyłożono bezprawnie 6 mln. Po koncercie należałoby zwrócić te pieniądze i sprawa mogłaby skończyć się naganą lub czymś podobnym. Rzecz w tym, że pieniędzy nie ma - nie tylko nie zarobiono, ale stracono, co się tylko dało. Czy nikt nie przyszedł na koncert ? A skąd - publiczność była; po prostu - "ktoś musi stracić, by zyskać mógł ktoś - to są zwyczajne dzieje" (no, może niezupełnie tak to brzmiało). Do tego - skoro już przy sprawach najnowszych jesteśmy: czy ministerialna pensja wystarcza na kupowanie drogich zegarków i biesiadowanie w luksusowych knajpach - to chyba łatwo policzyć; jeśli nie wystarcza - równie łatwe powinno być dojście, skąd się na to wzięło. Jakoś jednak podejrzewam, że raczej się nie dojdzie: już nas poinstruowano, że warunkiem zaistnienia przestępstwa jest zamiar jego popełnienia - i ja usiłuję oczyma mojej wyobraźni zobaczyć, jak ten i ów się do takiego zamiaru przyznaje. Te sprawy traktujemy w kategoriach sensacji - jako coś, oczym można powiedzieć: o, znowu coś skręcili ! Nie oburzamy się naprawdę: trochę dlatego, że przy tej władzy przywykliśmy - a trochę dlatego, że nie zdajemy sobie sprawy z możliwej skali zjawiska; że gdyby nie ono, to pieniądze, które to my zarobiliśmy, a które nas omijają - mogłyby znacząco wpływać na poziom naszego życia; że krwiobieg nie wysysany przez pasożyty funkcjonuje lepiej. A przecież także tak - praktycznie, a nie tylko emocjonalnie na te sprawy powinno się patrzeć. Zbyt mało z nas tak patrzy. Politycznych kleszczy, pijawek i gzów nie eliminujemy.
Inne tematy w dziale Polityka