Jack Mac Lase Jack Mac Lase
2686
BLOG

Obowiązkowa służba wojskowa - czy ma sens?

Jack Mac Lase Jack Mac Lase Wojsko Obserwuj temat Obserwuj notkę 48

image

Posłowie partii Nowoczesnej złożyli interpelację w sprawie powrotu obowiązkowej służby wojskowej  o czym donosi między innymi "Dziennik Bałtycki" :

"Ministerstwo Obrony Narodowej chce przywrócić powszechny pobór do wojska? Interpelację w tej sprawie do resortu skierowali posłowie Nowoczesnej. I choć politycy odpowiedzi na swoje pytania jeszcze nie otrzymali, to „Dziennikowi Bałtyckiemu” udało się ustalić, że planów takich w ministerstwie prowadzonym przez Antoniego Macierewicza oficjalnie nie ma."

Na razie nie ma, ale co się może stać w niedalekiej przyszłości tego nikt nie wie.  Trzeźwą ocenę zasadniczej służby wojskowej przedstawił dr Cezary Tatarczuk w tym samym artykule:

"Jestem przeciwnikiem przywracania obowiązkowego poboru do armii - mówi dr Cezary Tatarczuk, specjalista od spraw bezpieczeństwa wewnętrznego oraz dziekan Wyższej Szkoły Administracji i Biznesu im. Eugeniusza Kwiatkowskiego w Gdyni. - Sam byłem takim poborowym i choć ja odbyłem służbę z chęcią, to widziałem wówczas wielu młodych chłopaków, którzy się tam męczyli i wymyślali tylko, co tu zrobić, żeby się wymigać od zadań. Z niewolnika nikt nie zrobi żołnierza, tym bardziej w tak krótkim czasie. "

Celna uwaga, zważywszy na to, że jeśli w oddziale znajdzie się jeden - dwóch niezadowolonych, ale z charyzmą, to są w stanie zdemoralizować cały oddział i tym, którym wojsko z początku się podobało, przestanie się podobać i wszyscy będą niezadowoleni. W ten sposób zdemoralizowani żołnierze nie będą zbyt efektywni w boju. Sam w wojsku nie byłem, ale z opowieści kolegów, którzy odbyli zasadniczą służbę wojskową, wyłania się niezbyt optymistyczny obraz. Wspominają oni głównie sprzątanie, mycie podłóg, zamiatanie, kopanie rowów i tym podobne atrakcyjne zajęcia fizyczne. Strzelań mieli niewiele, więc nie bardzo umieją obchodzić się z bronią. Wspominają falę i inne podobne zachowania starych żołnierzy w stosunku do tzw. kotów. Niewiele się w wojsku nauczyli, a generalnie wspominają to jako dręczenie ludzi. Oczywiście znajdują się różne zabawne historie, ale zabawne głównie dla wtajemniczonych, bo kto w wojsku nie był, to nie bardzo wie o co chodzi. W miarę realistyczny obraz wojska przedstawia  emerytowany starszy chorąży sztabowy w artykule portalu natemat.pl :

"Nieco inaczej patrzy na to Krzysztof, emerytowany starszy chorąży sztabowy z Gdańska, który większość zawodowej kariery w wojsku spędził wśród poborowych i dobrze pamięta, kim byli wówczas ci ludzie. - Wbrew pozorom, wojsko mało kogo potrafiło zmienić na lepsze. Jeżeli do służby trafiał cwaniak, to wychodził z wojska będąc jeszcze większym cwaniakiem. Z tym, że przez ta kilkanaście miesięcy nauczył cwaniakować jeszcze innych kolegów - mówi nasz rozmówca.
Były żołnierz dodaje też, że bez wątpienia dla wielu chłopaków wojsko było prawdziwą katorgą i dziś ci, którzy do wojska nie mają ochoty iść, nie mają też czego żałować, że pobór został zawieszony. Krzysztof wspomina na przykład historię żołnierza, który nie radził sobie w swojej pierwszej jednostce, był typową "ofermą batalionową", więc dowództwo postanowiło się go pozbyć. Kazano mu więc pojechać na placówkę pod Gdańskiem. - Wiele dni ze strachu, że to kompania karna krążył w środku zimy po Polsce. A ostatecznie okazało się, że wysłano go do pomocy w wojskowym ośrodku wypoczynkowym - mówi emerytowany mundurowy.

I przypomina, że na czasy obowiązywania powszechnego poboru należy patrzeć trzeźwo. - W PRL-u zasadnicza służba wojskowa może była jeszcze jakąś szkołą życia, ale trwała tyle, że wielu chłopakom po prostu niszczyła plany życiowe i marnowała ich najlepsze lata. Potem zaczęły się problemy z falą, a kilkumiesięczna służba nikogo niczego nie nauczyła - ocenia były żołnierz."

Należy jeszcze spojrzeć na pewne skutki ekonomiczne obowiązkowego poboru. Pracodawca nie będzie mógł zwolnić pracownika w okresie odbywania służby wojskowej, więc etat będzie zamrożony.  Czyli taki młody człowiek po szkole, a przed wojskiem raczej nie znajdzie zatrudnienia, chyba, że na czarno. Będzie zatem wzrastać sfera zatrudnienia na czarno, więc będą powoływane kolejne służby państwowe do tropienia tej sfery. I znowu powstaną dodatkowe koszty na które będzie narażony podatnik. Po wojsku pewnie znowu z pół roku minie zanim były żołnierz znajdzie pracę. Czyli taki młody człowiek na kilka lat zostanie wyrzucony z rynku pracy. Patrząc wstecz niełatwo byłym wojskowym powrócić do życia w cywilu. Spójrzmy na losy generałów z Sił Polskich na Zachodzie: 


"Generałowie zostawali więc sprzątaczami w fabrykach, nocnymi stróżami na budowach, portierami w hotelach. Generał Stanisław Sosabowski, dowódca polskich spadochroniarzy pod Arnhem, pracował do końca życia - nie miał przecież ubezpieczenia emerytalnego - jako magazynier w fabryce silników elektrycznych. Generał Stanisław Maczek rozpoczął cywilną pracę jako sprzedawca, następnie został barmanem w hotelach "Dorchester" i "Learmonth" w szkockim Edynburgu.

Wyjątkowo potoczyły się też losy Jana Zumbacha - jednego z najzdolniejszych polskich pilotów myśliwskich. Po wojnie pędził żywot awanturnika: prowadził firmę taksówkową, przemycał złoto, walczył jako najemnik w Afryce. W 1962 roku organizował i dowodził lotnictwem Katangi - prowincji, która chciała oderwać się od Konga. W 1967 najęto go z kolei do podobnej pracy w Biafrze, która walczyła o oderwanie się od Nigerii. Najemnikiem był również Rafał Gan-Ganowicz".

A'propos żołnierzy września, to jak wyglądała służba wojskowa w II RP? Narosło wiele legend na ten temat, ale pewne światło na to rzucają wspomnienia mojej starej, dziewięćdziesięcioletniej matki. Oczywiście sama w wojsku nie była. Była wczesną nastolatką gdy wojna wybuchłą, ale wspominała powojenną wizytę u swojego wujka, który został powołany do wojska przed wojną i przeszedł kampanię wrześniową. Otóż ten wujek niewiele umiał, ale potrafił znakomicie ścielić łóżka i sprzątać. Ponoć w wojsku go tego nauczyli. I proszę, zamiast strzelać, rekrutów w II RP uczono ścielić łóżka. Brawa dla kadry oficerskiej. W tym świetle inaczej wygląda porażka wrześniowa. Najwyższe władze polskie spanikowały i uciekły do Rumunii, bo okazało się, że Niemcy, zamiast brać udział w konkursie ścielenia łóżek, zaczęli strzelać do Polaków.  To się naszym rządzącym w głowach nie mieściło. Niemcy znowu zagrali nie fair.   
Podobne doświadczenia z wojskiem z poboru mieli Rosjanie. Oni prawdopodobnie też uczyli rekrutów sprzątać, kopać rowy, nosić ciężkie przedmioty, ale nie strzelać. Podczas wojny zimowej Finowie wcielili do wojska myśliwych, którzy co prawda ścielić łóżek nie umieli, bo pewnie nie chcieli się nauczyć, ale za to potrafili bezszelestnie podejść wroga i celnie strzelać:

"
Olbrzymie straty zadawali Sowietom fińscy snajperzy. Zwykle byli to doświadczeni myśliwi i traperzy, którzy potrafili bezszelestnie zbliżyć się do stanowisk nieprzyjaciela i oddać kilka celnych strzałów. O ich skuteczności może świadczyć fakt, że najlepszym strzelcem wyborowym II wojny światowej był Fin Simo Häyhä, który zastrzelił ponad 500 czerwonoarmistów. Co ciekawe, nie używał on celownika optycznego, lecz jedynie muszki i szczerbinki. Jego akcje siały postrach wśród sowieckich żołnierzy. Rosjanie próbowali go zlikwidować za wszelką cenę, bombardowali okolicę, w której działał, ostrzeliwali go z artylerii, organizowali obławy. Nazywali go „białą śmiercią" i określenie to przylgnęło potem również do innych fińskich snajperów. Niewiele mniej skuteczny od Häyhy był Sulo Kolkka, który zabił ponad 400 żołnierzy wroga."

​Jak widać na niewiele zda się bohaterstwo, jeśli strzelać się nie umie. 
Powracając do naszych czasów, to w dobie obecnej walki toczą głównie roboty, a nie żywi ludzie. Nawet przy najlepszych chęciach w ciągu roku czy półtora nie zrobi się z przeciętnego młodzieńca supermena bezbłędnie strzelającego, biegającego szybko długie dystanse i ogólnie szybkiego i bardzo sprawnego fizycznie. Ludzie niezbyt ruchawi, nie potrafiący obchodzić się z bronią będą bardzo łatwym celem dla maszyn wroga. Oprócz robotów bojowych, dronów różnej maści mamy jeszcze bomby, bojowe środki chemiczne, biologiczne, bronie elektormagnetyczne, akustyczne, nanobronie itp. O sposobach ochrony przed takim orężem rekrut powinien być poinformowany i odpowiednio przeszkolony. Szczerze wątpię, żeby dało się to zrobić w ciągu roku czy półtora. Poza tym dochodzą do tego działania wyprzedzające wrogich sił. Co mam na myśli? Chodzi mi o to, że potencjalni wrogowie mogą z wyprzedzeniem wieloletnim planować atak na Polskę i eliminację siły żywej w warunkach bojowych. W tym celu mogą sprzedawać szczepionki, w których ulokowana będzie substancja, która na odpowiedni sygnał doprowadzi do śmierci człowieka. Przekupni politycy wprowadzają przymus szczepionkowy i polskie dzieci szczepi się zagranicznymi specyfikami, które potencjalnie mogą zawierać takie groźne substancje. Aby nie być gołosłownym i żeby pokazać, że takie substancje potencjalnie śmiercionośne istnieją, odwołam się do własnej pracy sprzed kilkunastu lat. Będąc w Japonii badałem wtedy możliwości tzw. nanolutowania [odnośniki 123]. Lutowaliśmy wtedy nanocząstki magnetytu ze sobą za pośrednictwem nanocząstek złota jako spoiwa. Dlaczego złoto? Otóż nanocząstki złota mają taką własność, że pod wpływem światła zielonego powstają w nich tzw. plazmony czyli drgania gazu swobodnych elektronów, prowadzące do stopienia się nanocząstek złota. Nanocząsteczki magnetytu nie są wrażliwe na te długości fal więc się nie nagrzewają i nic złego się z nimi nie dzieje. Co więcej, tą metodą można przykleić do nanocząsteczki złota np. cząsteczki białka, które też nie są wrażliwe na tą długość promieniowania elektromagnetycznego. Produkując nanocząstki złoto - magnetyt badaliśmy tempo ich koagulacji, sposoby jej zapobiegania itp. Do dnia dzisiejszego w tej dziedzinie nastąpił zdecydowany postęp. Powracając do nanocząstek magnetytu na portalu geekweek.pl możemy przeczytać:

"Naukowcy z amerykańskiego Dartmouth-Hitchcock Norris Cotton Cancer Center wpadli ostatnio na bardzo ciekawy pomysł walki z rakiem. Przy użyciu nanocząsteczek tlenku żelaza i pola magnetycznego są oni w stanie doprowadzać do lokalnej hipertermii, a po przegrzaniu organizmu w danym miejscu komórki odpornościowe zaczynają atakować nowotwór. Badacze najpierw wstrzyknęli do jednego z guzów nanocząsteczki tlenku żelaza, które następnie poddano działaniu zmiennego pola magnetycznego podgrzewając miejscowo organizm do temperatury 43 stopni Celsjusza. W ten sposób uruchomione zostały prezentujące antygen komórki dendrytyczne, które działają w ten sposób, że wskazują cele do ataku komórkom "terminatorom" - limfocytom CD8+ - które następnie same wysyłają sygnał do pozostałych komórek odpornościowych nakazując im atak danego celu - w tym przypadku nowotworu.
Ciekawe jest to, że po wywołaniu miejscowej hipertermii system odpornościowy zaczyna atakować nie tylko guza, do którego wstrzyknięto początkowo tlenek żelaza, lecz także pozostałe komórki nowotworowe obecne w organizmie."

To tak w sprawie nowotworów.  Ale nie bądźmy naiwni. Źli ludzie nie będą wykorzystywać tej technologii do leczenia bliźnich. Z pomocą złotych nanocząstek można połączyć nanocząsteczki magnetytu z białkiem charakterystycznym dla danego, wrażliwego narządu i przy okazji robienia obowiązkowych szczepień wprowadzić takie nanocząstki do organizmu dziecka. Białko powędruje do właściwego sobie narządu ciągnąc za sobą nanocząstki magnetytu. Prawdopodobnie może tam sobie przebywać kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat. Gdy przyjdzie odpowiedni czas ktoś włączy zmienne pole magnetyczne i nanocząstki magnetytu zdemolują wrażliwy organ prowadząc do śmierci człowieka. Może się okazać, że takie substancje już zostały wprowadzone do organizmów polskich dzieci i w razie konfliktu wszyscy ludzie, którzy nie będą chronieni w specjalny sposób zostaną zabici impulsem elektromagnetycznym. 
Oczywiście jest to przykład hipotetyczny, który może nie mieć nic wspólnego z rzeczywistością, ale może również coś tam mieć. 
Więc co powinniśmy zrobić?
Nie byłem w wojsku, nie jestem jakimś ekspertem od wojskowości, więc nie wiem z całą pewnością co robić, ale mam pewne sugestie.
Powinniśmy sobie po pierwsze zadać pytanie czy chcemy bronić ojczyzny, czy dać szkołę życia młodym, zniewieściałym mężczyznom?
Jeśli dać szkołę życia, to oczywiście zasadnicza służba wojskowa jest jak najbardziej na miejscu. Jeśli chcemy bronić naszego kraju - zasadnicza służba wojskowa jest przeżytkiem i ma się nijak do warunków współczesnej wojny.
A więc co?
Po pierwsze powinniśmy produkować własne szczepionki podawane polskim dzieciom, wielokrotnie sprawdzane, żeby żaden obcy agent ulokowany gdzieś w fabryce nie podrzucił nic co nie powinno się znaleźć w szczepionce.  
Po drugie powinniśmy nauczyć społeczeństwo strzelać. Myślę, że już w podstawówce powinno się zacząć uczyć dzieci strzelać zamiast jakiegoś gender, czy wiedzy o Unii Europejskiej. Na początku z bezpiecznych broni - zabawek, a potem zapoznawać młodzież z coraz realniejszą bronią, tak żeby już w szkole średniej strzelano z normalnej broni. Przyzwyczajanie dzieci do broni od najmłodszych lat zapobiegnie wielu wypadkom z bronią. Tak jak przyzwyczajanie dzieci do prądu elektrycznego od najmłodszych lat zapobiega wypadkom z prądem. Każdy wie, że prąd jest niebezpieczny. Tak samo będzie i z bronią. A państwo w którym ponad 30 milionów mieszkańców potrafi celnie strzelać z pewnością ochłodzi wojenny zapał potencjalnego agresora.
Po trzecie powinniśmy rozwijać naszą naukę i technikę. Zniewieściali faceci pewnie nie nadają się na żołnierzy frontowych, ale być może doskonale nadają się na naukowców, techników, inżynierów. Po co ich ciągać po koszarach, jeśli w tym czasie mogą opracować np. nowe rodzaje egzoszkieletów potrzebnych nie tylko w armii, ale i w medycynie, czy dla ludzi niepełnosprawnych, lub jakieś nowe środki medyczne.  Dobrze by było również rozwijać fizykę jądrową i zbudować jakąś elektrownię atomową, żeby w razie czego mieć materiał do budowy bomby atomowej. Sądząc po sytuacji Syrii i Korei Północnej widać, że broń atomowa skutecznie studzi zakusy różnych wprowadzaczy demokracji. 
Po czwarte powinniśmy wzmocnić i zliberalizować naszą gospodarkę. Jeśli w Polsce będą bardzo niskie podatki i korzystne przepisy bankowe, to cały świat będzie lokował swoje fabryki w naszym kraju i trzymał pieniądze w polskich bankach i jak Szwajcarii, nikt nie będzie chciał Polski atakować.
Po piąte powinniśmy postawić na podbój kosmosu. Bazy na Księżycu, w których produkowałoby się energię elektryczną i z których energia ta byłaby przekazywana za pomocą mikrofal (maser) lub radiowych fal krótkich (raser) do baz odbiorczych na Bałtyku, w warunkach wojennych mogłyby być wykorzystane do ataku na siły wroga. We wstępnym procesie realizacji takie elektrownie można by było zbudować na na oceanie w okolicach równika i za pomocą rasera przekazywać energię do bazy odbiorczej na Bałtyku. Takie urządzenie prawdopodobnie również dałoby się wykorzystać do walki zmieniając trajektorię fal radiowych.  W dłuższej perspektywie Polska powinna zainteresować się kolonizacją Marsa, gdzie w razie zajecia ziemskiej części Polski można by  ewakuować mieszkańców i stamtąd planować kontratak.

Jestem Krakusem

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo