Jacek Jaworski
Jacek Jaworski
Jack Mac Lase Jack Mac Lase
348
BLOG

Kenia - moja podróż, część IX - Shimoni

Jack Mac Lase Jack Mac Lase Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Jak informowałem w poprzednim wpisie, kolejnym moim celem była wioska Shimoni w pobliżu granicy tanzańskiej. Z białych ludzi, w busiku oprócz mnie, były jeszcze dwie kobiety. Jedna z nich mówiła w suahili. Gdy zbliżałem się do Shimoni okolica wyglądała jak na poniższych zdjęciach.


image


image


image



Gdy dotarliśmy do Shimoni do busika wpadło dwóch murzynów i jeden dopadł to tych kobiet, a drugi do mnie. Przekonywał mnie, że powinienem go wynająć jako przewodnika za jedyne 20 USD. Po naleganiach zgodziłem się, choć nie wiedziałem na co mi tam przewodnik, skoro Shimoni, to mała wieś. Jak się okazało później był w zasadzie zupełnie zbędny, a czasem wręcz szkodliwy. Choć trzeba przyznać, że w paru przypadkach się przydał. Najpierw zaprowadził mnie na jakiś kamping. Można tam było rozbić własny namiot lub wynająć domek za jedyne 25 USD za noc. Nie można było zapłacić gotówką, tylko kartą albo aplikacją mobilną. Domek wyglądał jak na zdjęciu poniżej. 


image


Czułem się jak w lesie. W konarach drzew hasały małpy, które dość często skakały po dachu domku. 


image


image


image


Gdy tylko wynająłem domek przewodnik zabrał mnie do jaskini niewolników, gdzie ponoć Arabowie trzymali ludzi przeznaczonych na sprzedaż.


image


image


image


Oczywiście w grocie były stalagmity.


image


I całe mnóstwo nietoperzy.



image


image


Następnie przewodnik zabrał mnie do restauracji najdroższej w całej wsi. 


image


Gdy wieczorem chciałem coś zjeść , to poszedłem gdzie indziej i było nieporównywalnie taniej, a jedzenie smaczne. Po obiedzie chciałem pójść na plażę, ale nie było to łatwe, bo najbliższa okolica wsi i mojego miejsca noclegu wyglądała tak.


image


Z tego pomostu turyści wypływali na wycieczki do parku narodowego. W centrum wsi był drugi pomost.


image


image



We wsi i najbliższym otoczeniu nie było plaży. Przewodnik zawołał dla mnie motocyklistę, który miał zawieźć mnie na plażę, a sam poszedł na zasłużony odpoczynek. Plaża prezentowała się całkiem całkiem. 


image


image



Żar na plaży był niesamowity. Przypomniały mi się filmy, w których na samym końcu bohater, po zdobyciu dużej ilości pieniędzy, leży na leżaku na plaży gdzieś w okolicy równika trzymając w ręku kieliszek z jakimś alkoholem, a w kieliszku jest mała parasolka. To niby ma być symbol szczęścia i luksusu. Słońce tak prażyło, że po paru minutach spędzonych na plaży myślałem, że umrę i schowałem się do cienia. W tym miejscu ktoś schował łódki rybackie.



image


image


Po niedługim czasie postanowiłem wrócić na kamping. Wracałem drogą gdzie był las baobabów. Oczywiście każdy spotkany murzyn nagabywał mnie, żebym wziął go na przewodnika. Ja mówiłem, że już mam. Padało pytanie kto to taki. Mówiłem imię i wtedy odczepiali się ode mnie. 


image


image


image


image


Na drugi dzień przewodnik zorganizował mi całodniową wycieczkę na wyspę Wasini. Wycieczka polegała na opłynięciu wyspy, wpłynięciu na wody Kisite - Mpunguti Marine Park, obserwacji delfinów, pochlapaniu się w wodzie na jakiejś mieliźnie z maską nurkową na twarzy, obiad na Wasini, a następnie zwiedzanie wyspy i powrót. Mój przewodnik ze mną nie płynął, ale pilnował, żebym wsiadł do właściwej łódki. Wspomniałem mimochodem, że nurkuję, to on od razu znalazł na jednej z łódek instruktora nurkowania. Instruktor natychmiast się przy mnie pojawił i namawiał na nurkowanie. Ja mu na to, że nie ma przy sobie certyfikatu, ale jemu to nie przeszkadzało. Jedynym ważnym dokumentem dla niego było 40 USD, które wziął za jedno nurkowanie. Miał słaby dzień. Udało mu się znaleźć tylko dwóch chętnych, w tym jeden, tylko na jedno nurkowanie, znaczy ja. Wypłynęliśmy w rejs. Na wyspie Wasini widzieliśmy same baobaby.


image


image



Opłynęliśmy wyspę i w parku narodowym znaleźliśmy się w miejscu, gdzie harcowały delfiny. Przepływały tuż obok łódek. Z przystani nie wyruszyła tylko jedna łódka ze mną na pokładzie, a cała kohorta. I tak dwa stada płynęły obok siebie: stado delfinów i stado łódek. Nie wolno było karmić delfinów. 



image


image



Następnie my trzej, czyli ja, instruktor i jeszcze jeden nurek zostaliśmy zostawieni gdzieś w wodzie, a pozostałe łódki popłynęły na mieliznę, gdzie ludzie snorkelowali sobie i chlapali się w wodzie. Byłem nieprzygotowany na nurkowanie, więc nie miałem ze sobą aparatu fotograficznego do robienia zdjęć pod wodą. Zanurkowaliśmy do 16 metrów. Szału nie było. Widziałem jednego żółwia i jakieś ryby. Po skończonym nurkowaniu podpłynęła do nas nasza łódź i wzięła nas na pokład. Dowiedziałem się, że gdy byliśmy pod wodą, to podpłynęła straż parku. Szczególnie szukali obcokrajowców. Jedna pani miała pecha, bo co prawda ona była Kenijką, ale jej dziecko już nie. Nie było to tamto. Musiała zabulić za dzieciaka jak za obcokrajowca. A załoga dostała reprymendę, że nie sprawdziła dokładnie kogo bierze na pokład.

Popłynęliśmy do wsi na wyspie na obiad.


image


Nasze łódki nie dopłynęły do nabrzeża. Do nas podpłynęły inne łódki z miejscowymi flisakami, które zabrały nas na brzeg. Oczywiście trzeba było im ekstra zapłacić. Miejscowi mieli łódki z silnikami. My mieliśmy flisaków, którzy odpychając się kijami od dna napędzali łódki. 


image



Podczas obiadu miałem nieszczęście siedzieć przy stole z Amerykanami. Gdy się dowiedzieli, że jestem Polakiem, to jaki mógł być dalszy temat rozmowy? Oczywiście holokaust i jacy to Żydzi byli biedni podczas wojny. Oni mają jakiegoś jebla na tym punkcie. Jedyne co im się kojarzy z Polską, to holokaust Żydów. Już by chyba było lepiej, żeby nie mieli żadnych skojarzeń z Polską. Po obiedzie zwiedzaliśmy wieś. Mieliśmy przewodnika, który opowiadał jak to tu się ciężko żyje. 



image


image


image


image


Za wsią były ciekawe skałki. Między nimi pasły się kozy, murzyni spacerowali.



image



Ewidentnie widać, że dawniej poziom morza był tutaj wyższy niż obecnie, co zadaje kłam lansowanej teorii o podnoszeniu się poziomu morza.


image



Śmieci się walały.



image



Ale dla białasów była specjalna kładka, po której mogli się przejść po uiszczeniu opłaty. Białas nie mógł sobie ot tak pospacerować, gdzie chce.


image




Po powrocie plątałem się po Shimoni i rozmawiałem z ludźmi. Dowiedziałem się ciekawych rzeczy. Ponoć przy przekraczaniu granicy tanzańskiej szczepią murzynów bez względu na to, czy byli wcześniej to szczepienie czy nie. Nikogo to w zasadzie tam nie interesuje. Każdy Kenijczyk wchodzący na teren Tanzanii musi być zaszczepiony. Później miałem związane z tym przemyślenia. W Kenii mają całe mnóstwo szczepień, szczepią nawet dorosłych i średnia życia jest 67 lat. W Polsce też mamy dużo szczepień obowiązkowych i średnia życia jest 77 lat. W Wielkiej Brytanii nie ma obowiązkowych szczepień i średnia długość życia jest prawie 81 lat, a w Liechtensteinie, gdzie też nie ma obowiązkowych szczepień - 82,66. Z tych statystyk można wysnuć prosty wniosek, że im ludzie się mniej szczepią tym są zdrowsi i bogatsi.

​Następnego dnia opuściłem Shimoni i udałem się do Diani Beach.


image

Jestem Krakusem

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości