Kilkanaście kilometrów od Watamu znajduje się Arabuko Sosoke Forest - las deszczowy, w którym, jak podają przewodniki, jest to jedynym na świecie rejon, gdzie żyje sorkonos złotozady. Wygląda na to, że jest to tak rzadki zwierz, że nawet Wikipedia nie ma jego zdjęcia i załącza w opisie grafikę. Pomyślałem, że być może mnie się uda zobaczyć, a nawet sfotografować to cudo. Z Watamu podwiózł mnie motocyklista do głównej drogi B8, gdzie busikiem jadącym w stronę Mombasy podjechałem do dróżki prowadzącej do wejścia do parku narodowego. Dróżka wyglądała jak na poniższym zdjęciu. Dotarłem nią do głównego wejścia, gdzie oczywiście uiściłem opłatę za wstęp. Jakaś murzynka molestowała mnie, żebym wziął ją na przewodniczkę. Zgodziłem się, ale okazało się, że w sumie żaden przewodnik nie jest tam potrzebny, bo była tam jedna droga, więc zgubić się tam było raczej ciężko. Chyba była tylko od tego, żeby pilnować mnie, żebym nie schodził z głównej drogi i nie plątał się po chaszczach.

Weszliśmy do lasu, a pani przewodniczka co chwila pokazuje palcem coś, a to w koronach drzew, a to w krzakach i mówi takie zwierzę, śmakie zwierzę, taki ptak, małpy na drzewach itd. Ja nic nie mogłem zobaczyć i nie wiem, czy tak mało rozgarnięty jestem, czy pani jakieś kity wciskała. Największe zwierzę jakie zobaczyłem to był pawian siedzący na zwalonym pniu. Ale zanim zdążyłem wyciągnąć aparat fotograficzny poszedł sobie. A tak to widziałem jakieś jaszczurki, w tym jedną z utraconym i właśnie odrastającym ogonem,

a drugą nieokaleczoną,

i kochające się motyle.

Kilka razy pani przewodnik zapewniała mnie, że właśnie w krzakach chowa się ten słynny sorkonos złotozady, ale ja nic nie mogłem dostrzec. Zrobiłem zdjęcie wskazanym krzakom i na powiększeniu coś wyszło, ale nie wiem co to jest.

A tak to widziałem głównie drzewa i liany.








Nad ścieżką wisiały jakieś pułapki na owady.

Było wiele mrowisk na drzewach i nie tylko.




W pewnym momencie dróżkę przegrodził płot z drutem umocowanym na izolatorach.

Co prawda na drodze była brama, ale z jej górnej części zwisały druty.

Pani przewodnik wyjaśniła mi, że to już koniec wycieczki, dalej wstęp jest zabroniony. Ponoć z drugiej strony żyją słonie, które akurat w ten dzień, kiedy ja przyjechałem, poszły sobie gdzieś. Zupełnie jak w parku narodowym w Nairobi. Wtedy też słonie niby miały być w parku, ale akurat poszły, gdy ja przyszedłem. To ogrodzenie ponoć jest pod napięciem, żeby słonie dalej się nie zapuszczały. I stąd te zwisające druty. Żeby słonie nie korzystały z bramy.
Rozczarował mnie ten rezerwat, ale gdybym nie sprawdził, to bym żałował, że coś ważnego mnie ominęło.
Inne tematy w dziale Rozmaitości