W czasach sowieckiej kolonizacji Europy Środkowej zniewolone państwa określało się jako „obóz socjalistyczny” , „obóz państwa socjalistycznych” . Gorzki dowcip z tamtych czasów mówił, że Polska jest najweselszym barakiem w owym obozie. I faktycznie coś w tym było.
Jak na ironię przymusowy sojusz wojskowy krajów „obozu” nazywał się „Układem Warszawskim”, choć Warszawa miał w nim tyle do powiedzenia co królik w stadzie wilków.
Państwa zebrane w „obozie” nie mogły owego sojuszu dobrowolnie opuścić. W razie takiej próby wkraczała armia sowiecka i zniewolone armie przymusowych „sojuszników”. Podobnie było z „Układem Warszawskim”.
I to był podstawowy i najbardziej oczywisty znak braku suwerenności zniewolonych w „obozie„ narodów.
Kraj suwerenny przystępując do jakiegokolwiek politycznego czy gospodarczego międzynarodowego porozumienia, z góry powinien mieć przygotowany plan wyjścia z niego, opuszczenia, gdy owa międzynarodowa wspólnota przestanie spełniać jego oczekiwania. Przestanie być opłacalna czy to z powodów politycznych czy równie ważnych gospodarczych lub obu naraz.
Przykładem jest tutaj suwerenna decyzja Wielkiej Brytanii o opuszczeniu Unii Europejskiej i niesuwerenna decyzja Irlandii o pozostaniu w Unii mimo, że jej obywatele wypowiedzieli się w pierwszym referendum przeciwko dalszej przynależności.
Nie wiem i nie różnie się tym od ogółu obywateli, czy jakikolwiek polski rząd przed 1 maja 2004 roku taki plan przygotował, lub przygotował taki plan po owej dacie. Co więcej, tak zwany „polexit” używany jest jako pałka polityczna.
Ostatnio użył jej minister spraw zagranicznych w stosunku do Pana Prezydenta. Tymczasem akurat ten minister, właśnie w imię polskiej racji stanu, powinien ów polexit traktować jako kartę polskiego politycznego nacisku, w bezustannej grze interesów jaka w Unii się toczy. Z pewnością nie jako polityczny grzech jakiegokolwiek polskiego polityka, a tym bardziej Prezydenta.
Mowa dzisiaj coraz częściej o sanacji Unii, która w sposób oczywisty działa w interesie najsilniejszych krajów wspólnoty, a szczególe Niemiec. Jednak jakakolwiek naprawa Unii to bajki z mchu i paproci, bo najlepsze lata owa „wspólnota” dawno ma już za sobą. Nie ma co tego udowadniać, bo trzeba by przytoczyć całą bibliotekę najtęższych głów ekonomicznych i politycznych. Oczywiście z wyjątkiem tych, którzy korzystają z unijnych grantów.
Pozostaje natomiast bardzo ważne pytanie – ile nam jeszcze pozostało suwerenności i czy wystarczy jej by wyjść z tego czegoś, do czego nie wchodziliśmy w roku 2004? Czy starczy tej suwerenności by ów w gruncie rzeczy coraz bardziej nieprzyjazny nam Polakom twór opuścić, nim ostatni zgasi światło i zapali je już w niemieckiej Europie?
Inne tematy w dziale Polityka