„Polskie społeczeństwo nie dorosło do prawdy o Smoleńsku”. Taka opinię ktoś (znana osoba) sformułował już dawno. W pierwszej chwili, gdy się z nią zapoznałem, żachnąłem się. O tym można by mówić, gdyby „polskiemu społeczeństwu” dane było poznać prawdę, pomyślałem. Ale…. Po chwili zmieniłem zdanie. I uważam, od dawna, że twierdzenie to odpowiada prawdzie. Ponieważ za oficjalną wersją „normalnej katastrofy” stoi wyłącznie propaganda, medialne wrzutki –natomiast wymowa znanych, oficjalnie podanych faktów jest dla tej wersji druzgocąca. To od nas zależy czy dajemy się oszukiwać. Procent osób (sondaże) ciągle dopuszczających możliwość „normalnej katastrofy” jest ciągle tak wysoki, że można stwierdzić, niestety, iż to twierdzenie, przywołane na początku notki – jest dalej aktualne.
Pozostaje wskazać na takie fakty, które powinny otworzyć nam oczy. I to dawno. Jest takich faktów dziesiątki. Spójrzmy na kilka najważniejszych.
27 września 2012 roku w Sejmie miała miejsce debata smoleńska. W jej trakcie prok. Gen. RP – Andrzej Seremet przedstawił szczegółowy harmonogram działań podjętych przez prokuraturę wojskową w pierwszych godzinach-dniach po katastrofie. Z jego wypowiedzi wynika jasno, że Rosjanie uniemożliwili naszym przedstawicielom dostęp do miejsca katastrofy, jakikolwiek udział w podejmowanych tam czynnościach przez pierwsze 3 dni po katastrofie. Niczego sami nie badaliśmy więc – ponieważ po 3 dniach nie było już czegokolwiek badać. Rosjanie zdekomponowali to miejsce przy użyciu ciężkiego sprzętu.
Na stronie internetowej NPW w zakładce „katastrofa smoleńska” jednoznacznie pisze: „nasi prokuratorzy nigdy nie wykonywali na miejscu zdarzenia żadnych czynności”. Przyjęty sposób prowadzenia śledztwa taką ewentualność wyklucza. Mogą jedynie wnioskować o wykonanie jakichś czynności przez Rosjan. Czym to zaowocowało wiemy dziś – niczego nie mamy –zero dowodów, gdzie jest wrak samolotu, jego „czarne skrzynki”? Dokumentacja wideo albo chociaż fotograficzna miejsca zdarzenia?
Prokuratura dawno podjęła śledztwo w sprawie wątku katastrofy – konkretnie sfałszowania przez Rosjan ponad 50 protokołów sekcji zwłok. Ponieważ do takiego wniosku prowadzi ich analiza. Dziś rozważa się konieczność ekshumacji (po 6 latach!) blisko 90 ciał ofiar katastrofy.
Jarosław Kaczyński udzielił wywiadu Gazecie Wyborczej w którym przyznał, że w Polsce nie rozpoznał zwłok Brata. Nie miał problemu z identyfikacją 10 kwietnia w Smoleńsku. Ale do Polski przysłano zwłoki kogoś innego, jakieś zwłoki NN. „To nie była nawet podobna osoba”. Powiedział, że zarówno on jak i bratanica rozważają złożenie wniosku o ekshumację. Czyli Marta Kaczyńska też nie rozpoznała Ojca. Prokuratura wojskowa nigdy nie dopowiedziała na pytanie w jaki sposób dokonano pozytywnej identyfikacji ciała Prezydenta – a takie pytanie zadano jej przecież publicznie (redakcja TVN24).
Polska komisja KBWL w sprawie katastrofy smoleńskiej powołana została dopiero 15 kwietnia 2010 roku. Zaś akredytacja jej przedstawiciela przy rosyjskiej komisji MAK miała miejsce dopiero 16 kwietnia. Dlaczego taka zwłoka? Nasz akredytowany płk. Edmund Klich ujawnił przed komisjami sejmowymi, że Rosjanie uniemożliwili mu udział w podstawowych czynnościach śledczych, które sami prowadzili i w ogóle sabotowali jego obecność.
To były wszystko oficjalnie podane informacje – głównie przez prokuraturę wojskową. A czym się daliśmy zwieść? Twierdzeniu Kopacz o „przekopywaniu metr w głąb”? O „doskonałej współpracy w ramach smoleńskiego śledztwa”? To od nas zależało co zechcemy dojrzeć. Mieliśmy wszystkie dane ku temu by już jesienią 2012 roku odrzucić fałszywą wersję. Dla własnej wygody unikaliśmy trudnych pytań? By „ciepła woda z kranu” lała się nadal?
Kiedyś spotkałem taką opinię: „…Prokuratura robi wszystko, żeby w końcu wszyscy wiedzieli, że był zamach.” I zgadzam się z tym w pełni. To prok. Szeląg kiedyś nie chciał przyznać, że zarejestrowane na filmie Gargas niszczenie wraku jest niszczeniem dowodu rzeczowego. Bo nie było. Jak zauważymy, że tam, na polance koło lotniska Siewiernyj nie leżał wrak naszego Tupolewa wszystko wiemy w jednej chwili. Ten złom mogli rozwalać, nic nam do tego. Z tego samego powodu prokuratura stawała na głowie by odrzucić badania fragmentów tego „wraku” dowodzących, że są na nim ślady materiałów wybuchowych. Na tym złomie może być wszystko – nic nam do tego. To prokuratura przy kolejnym przedłużaniu śledztwa w sprawie katastrofy formułuje wniosek do FR o „udokumentowanie miejsca zdarzenia”. Ponieważ nie ma najmniejszego dowodu, że tam się 10 kwietnia wydarzyła jakakolwiek katastrofa. Złom polewany sikawkami i kilka ognisk to żaden dowód.
Na zakończenie wrócę do sprawy kopii zapisów „czarnej skrzynki” MARS-BM będących w naszym posiadaniu. Ostania kopia nosi nr 9. W Analizie dołączonej do jej stenogramu biegły prokuratury Andrzej Artymowicz ujawnił wystarczające fakty byśmy zorientowali się z czym w istocie mamy do czynienia. Przede wszystkim na stronie 7-mej analizy podsumował wszystkie dotychczasowe kopie – Są one nieodpowiednie. Nie nadają się, nie mają wartości dowodowej. Tak więc prokuratura sama obaliła podstawy raportu Millera. Oni przecież nie mieli żadnego innego dowodu poza tamtą, uznaną obecnie za wadliwą, kopią. Równocześnie przekazał wystarczające informacje by za wadliwą uznać także ostatnią, kopię 9-tą. Jej podstawowa wada. Kopia jest niepełna – nie nagrały się znaczniki czasowe. To już jest dyskwalifikujące. Ale to nie wszystko. W kopii jest dwieście z górą nieciągłości zapisu (tzw. dropoutów) , a więc miejsc, które mogą świadczyć np. o nieuprawnionej ingerencji w nagranie. Pisze o dziwnym, nieznanego pochodzenia bardzo głośnym hałasie, który pojawia się w kabinie pilotów, ci jego pojawienia się nie komentują jednak. A przecież musieli by go usłyszeć. To trwa wiele minut. Miał on, jak napisał Artymowicz, „melodyczny charakter”. Jest też sprawa zamiany warstwy aktywnej i biernej nośnika magnetycznego. Rozwinę nieco ten wątek. Otóż przy ostatnim kopiowaniu zapisów rejestratora MARS okazało się, że warstwa aktywna jest błyszcząca a bierna matowa. Tymczasem dedykowana dla urządzenia MARS taśma magnetyczna ma to odwrotnie. W przeszłości wiele razy, na potrzeby badawcze wielu instytucji, także naszych (IES) dokonywano oglądu taśmy oryginalnego nośnika. Np. specjaliści IES mierzyli podobno nawet długość tej taśmy. Nikt nigdy nie zwrócił uwagi na tą anomalię. Co więcej – biegły Artymowicz napisał coś takiego: że analizował film sporządzony z kopiowania taśmy w 2014 roku i zauważył, że na stronie nieaktywnej, matowej taśmy (sądząc ze stanu w dniu, w którym on dokonywał kopiowania) był naklejony biały znacznik. Obliczył, że jego powierzchnia była taka jaka była. I zaskutkowało to pojawieniem się ciszy w nagraniu o adekwatnej długości – 440 msek. Otóż prosta konstatacja. Gdyby znacznik był naklejony na stronie nieaktywnej – żadna cisza w nagraniu nie pojawiła by się. W ten sposób Artymowicz mówi – w lutym 2014 roku aktywna była strona matowa taśmy. Nam dano do kopiowania taśmę z odwrotnymi warstwami. Czego trzeba więcej?
Podsumujmy – obraz jaki się wyłania z powyższych faktów jest jednoznaczny. To od nas zależy czy chcemy go dostrzec, czy też wolimy dawać wodzić się za nos grupie kłamców i manipulatorów. Przekaz w sprawie katastrofy od Rosjan jest przecież prosty - Niczego od nas nie dostaniecie. Ani wraku, ani „czarnych skrzynek” ani żadnej poprawnej kopii ich zapisów. Zero, null. A wersja katastrofy ma być taka jaką my ustalimy. Paniali?
Inne tematy w dziale Polityka