julian olech julian olech
761
BLOG

Czy będziemy mieli prezydenta wszystkich Polaków?

julian olech julian olech Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 98

Małgorzata Kidawa-Błońska, tuż po podpisaniu przez prezydenta Andrzeja Dudę nowelizacji ustawy o sądach powszechnych stwierdziła, że nie może on już być prezydentem wszystkich Polaków, bo przez ten podpis właśnie Polaków zdradził. Niestety pani Kidawa-Błońska nie wyjaśniła, na czym ta prezydencka zdrada miała polegać, skoro zdecydowana większość społeczeństwa zmian w sądownictwie oczekuje, a duża jego część zmiany przygotowane przez PiS popiera. Kogo zatem prezydent zdradził, a kogo swoim podpisem zadowolił? Odpowiedź wydaje się oczywista, choć nie dla pani Kidawy-Błońskiej i nie dla opozycji, która próbuje manipulować opinią społeczną licząc na to, że "ciemny lud" tych manipulacji nie rozszyfruje.
Jeżeli zatem prezydentem wszystkich Polaków nie może zostać Andrzej Duda, to kto na to stanowisko bardziej się nadaje? Pretendentów na urząd prezydenta jest sześcioro, oprócz w/w jeszcze: Krzysztof Bosak, reprezentujący Konfederację, Szymon Hołownia reprezentujący samego siebie, Robert Biedroń z Lewicy, Władysław Kosiniak-Kamysz z Koalicji Polskiej, czyli PSL z Kukiz'15 i wspomniana już Małgorzata Kidawa Błońska z Platformy Obywatelskiej - Koalicji Obywatelskiej, czyli PO i Nowoczesnej. Czy w/w kandydaci opozycji mają szanse, by stać się prezydentem wszystkich Polaków?

Najmniejsze szanse na ten wybór prezydenta wszystkich Polaków ma Krzysztof Bosak, najmłodszy z kandydatów, najmniej znany, choć tkwi w polityce od wielu lat. Bosak reprezentuje Konfederację, zlepek partii prawicowych zarządzanych przez trzech bardzo różniących się przywódców, Janusza Korwina-Mikke, Grzegorza Brauna i wspomnianego Krzysztofa Bosaka. Konfederaci odbierają głosy kandydatowi PiS, są zdecydowanymi wrogami PO i Lewicy, lekceważąco wypowiadają się o PSL, jak i o PiS, kto zatem oprócz "swoich" miałby popierać ich kandydata na prezydenta?

Kolejny marginalny kandydat, to Robert Biedroń reprezentujący Lewicę. Biedroń robi wokół siebie wiele szumu, radykalizuje swoje wystąpienia, by zwracać na siebie uwagę, ale potwierdza tym samym, że to tylko gejowski celebryta, a nie poważny polityk. Lewicowe partie długo nie mogły znaleźć wspólnego kandydata na prezydenta i R.Biedronia można traktować, jako zdobycz z łapanki. Czy taki pretendent, nawet dla wielu lewicowców zbyt radykalny i zbyt ostentacyjnie homoseksualny, może zdobyć sukces wyborczy? Przecież nawet jego zwolennicy pamiętają mu jego kłamstwa wyborcze i mogą się obawiać, że znowu z jakiegoś powodu ich oszuka. Czy na Biedronia mogliby zagłosować w II turze wyborcy PSL-u, konserwatyści z PO, czy z Konfederacji? Szanse na wybór wcale nie większe, niż poprzednika.

Następny kandydat, Szymon Hołownia, podróżnik i telewizyjny dziennikarz, znany głównie z programu "Mam talent", piszący do różnych gazet, autor wielu książek. To niby ma być przedstawiciel "środka", kojarzony z liberalnym kościołem, jeżeli w ogóle można takiej nazwy używać, choć dla mnie jego wybory redakcji i czasopism, do których pisuje są mocno podejrzane, podobnie jak i jeden z jego postulatów wyborczych, "przyjaznego rozdziału" Kościoła od państwa. Panu Hołowni najwyraźniej znudziła się dobrze płatna posada w telewizji i, "ni z gruchy, ni z pietrchy", zapragnął pójść w politykę. Pozazdrościł Tomaszowi Lisowi, który również kiedyś przez aspiracje prezydenckie stracił dobrą pracę? Lis, jako dziennikarz, przynajmniej zawodowo zajmował się polityką, a Hołownia nawet tego nie ma za sobą i nie potrafi rzetelnie wyjaśnić swoich politycznych aspiracji. Niby nie ma wielu zwolenników, nie ma też zadeklarowanych przeciwników, ale to jeszcze za mało, by przekonać do siebie wyborców. Kto zechce zagłosować na "ciepłe kluchy"?
I tu zbliżamy się do poważniejszych kandydatów na prezydenta, którzy w polityce już coś znaczą. Kandydat reprezentujący Koalicję Polską, wymyśloną naprędce przez dwa ugrupowania, które znalazły się na granicy progów wyborczych, czyli PSL i Kukiz'15, to Władysław Kosiniak-Kamysz. Ten polityk bardzo chciałby uchodzić za kandydata "środka" łączącego Polaków, ale ma za sobą niezbyt chlubne wcześniejsze polityczne wybory, które teraz wyraźnie mu szkodzą. Przynależność do Koalicji Europejskiej, kiedy to partie opozycyjne zjednoczyły się przeciwko PiS w czasie wyborów do PE, bratanie się z lewicą i oklaskiwanie antykościelnych wystąpień Tuska szefowi PSL nie zostanie szybko zapomniane. Nie można też pominąć jego roli w podniesieniu wieku emerytalnego przez koalicję PO-PSL, kiedy to Kosiniak-Kamysz pełnił funkcję ministra pracy. Mało prawdopodobne, by to był przyszły prezydent.

Kolejna poważna kandydatura, to Małgorzata Kidawa-Błońska z PO-KO. Była marszałek sejmu, obecnie wicemarszałek, została kandydatką swego politycznego obozu po dziwnych, wg niektórych ustawionych prawyborach. Pani Kidawa-Błońska w polityce jest już od wielu lat, ale nigdy niczym specjalnym w swej działalności się nie wyróżniała. Kiedy okazało się, że Donald Tusk nie będzie kandydował na urząd prezydenta wokół K-B zaczął się robić wielki szum, bo jakoś innych chętnych nie dało się znaleźć. Dosyć szybko się okazało, że monotonny, by nie powiedzieć, że nudny głos i powtarzanie, że pani będzie łączyć, a nie dzielić to za mało, by nawet poderwać zwolenników PO-KO do większego entuzjazmu. Liberalna propaganda dwoi się i troi, by podnosić atmosferę wyjątkowości swojej kandydatki, ale wystąpienia pani marszałek, jej liczne wpadki podczas wypowiedzi i zupełny brak tych zapowiadanych elementów mających łączyć Polaków ukazują marność tej kandydatury. A już podkreślanie znaczenia pustego sloganu o prezydencie "wszystkich" Polaków, który jest dla obecnej sceny politycznej czysto utopijnym hasłem, jeszcze bardziej podkreśla nijakość tej kandydatki. Nie da się łączyć Polaków, kiedy każdą wypowiedzią się ich dzieli, a to właśnie robi pani Kidawa-Błońska. Nie chce inaczej, nie może inaczej, bo jej obóz też tak się zachowuje?

Na koniec został obecny prezydent Andrzej Duda. Paradoksalnie, ale to on właśnie ma największe szanse, by być prezydentem nie tyle wszystkich Polaków, ale zdecydowanej ich większości. Formalnie bezpartyjny, po ewentualnym wyborze rzeczywiście niezależny od swojej macierzystej partii, bo przecież kolejny raz już kandydować nie będzie, mógłby zacząć zachowywać się, jako prezydent ponad podziałami. I taki wybór dawałby Polsce znacznie większe szanse na wychodzenie z dramatycznego podziału, jaki obecnie panuje w naszym społeczeństwie, niż puste, bo niemożliwe do zrealizowania opowieści kontrkandydatów Andrzeja Dudy. Ci, którzy na urząd kandydują po raz pierwszy przynajmniej przez pierwszą kadencję będą bardzo zależni od swoich politycznych ugrupowań, a to oznaczałoby zmarnowane kolejne 5 lat w drodze do współpracy polityków dla dobra naszego kraju i jego obywateli. Ja ciągle się łudzę, że kiedyś do takiej współpracy dojdzie.

to tylko moje opinie, nie oceniam ludzi, opisuję ich publiczne zachowania _ komentarze: pisz co chcesz, ale bez inwektyw i wulgaryzmów, za to zalicza się wypady

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka