Karolina Nowicka Karolina Nowicka
1526
BLOG

Refleksje z okazji Dnia Kota

Karolina Nowicka Karolina Nowicka Zwierzęta Obserwuj temat Obserwuj notkę 57


Dzisiaj Dzień Kota, naszego niekwestionowanego pana i władcy. Jest to także dzień moich urodzin, chociaż wolę o tym nie myśleć (starość nie radość, he he).

Nawiązując niejako do poprzedniej notki chciałabym oświadczyć, że zarówno doświadczenie, jak i logika oraz empatia skłaniają mnie do przyjęcia stanowczego poglądu, iż kot domowy, choćby w najlepszym, najfajniejszym domostwie wychowany, powinien wychodzić na dwór. Rozumiemy potrzebę biegania u psa, tarmoszenia się z innymi psami, węszenia, tropienia i badania, dlaczego więc chcemy zamykać kota w ciasnym pudełku, bez możliwości poczucia murawy pod opuszkami palców, wiatru na wąsach oraz nieba nad futrzastym łebkiem? Możecie mi zarzucić, że uwznioślam swobodę, że zwierzęta czują inaczej niż ludzie, że na dworze jest zimno, głodno i straszno. Upieram się jednak, iż każde zwierzę, może poza tak nieskomplikowanymi jak bezkręgowce, czułoby się psychicznie lepiej, gdyby od czasu mogło wyjść na zewnątrz, zamiast snuć się z kąta w kąt przez całe życie.

Jak już kiedyś pisałam, moi rodzice przez lata przygarniali masowo koty (i parę psów). Zazwyczaj były to stworzenia przyzwyczajone do opuszczania domu, więc zamykanie ich i tak nie miałoby sensu. Oczywiście niosło to ze sobą konsekwencje: „Nasze zwierzaki bardzo dużo przeszły, raniły się i cierpiały – taka była cena wolności, gdyż każdy kot wychodził na dwór.” Kiedy przygarnęliśmy pod koniec 2010 Tofika, kociątko należące do mamy mojego partnera, przez parę miesięcy siedział grzecznie w domu. Jednak mniej więcej pod koniec maja lub na początku czerwca 2011, widząc, że inne koty wyruszają na nocne przechadzki, w pewnym momencie postanowił pójść ich śladem. Patrzyłam, jak wychodzi na werandę i znika, i przez cały czas jego nieobecności zastanawiałam się, czy wróci. Wrócił, a jakże, i od tamtej pory wychodził już regularnie. Również i on zapłacił za to swoją cenę: wracał chory, pogryziony, ranny, raz nawet po tygodniu, kiedy już postawiliśmy na nim krechę. Tak czy siak, moi rodzice nigdy chyba nie rozważali zamykania kotów w domu (poza krótkim okresem tu po przeprowadzce, kiedy chcieli, żeby zwierzaki przyzwyczaiły się do nowego miejsca).

Naturalnie nie każdy właściciel kota mieszka w domu położonym blisko terenów zielonych. Obecnie mieszkam w bloku, okalają go inne bloki, place zabaw oraz ulice. Wypuszczenie kota samopas w takiej okolicy wiązałoby się ze znacznie większym ryzykiem niż w przypadku pupili moich rodziców. Dlatego nie winię mieszkańców bloków, że trzymają mruczki w zamknięciu. Postrzegam to jako swoiste, lecz konieczne barbarzyństwo. Ludzie wciąż pozostają skrajnie nieodpowiedzialni i pozwalają kotom rozmnażać się bez pamiętania, co oznacza, że przychówek trzeba rozlokować także po blokowiskach, inaczej trafiłby do schroniska. Zapewnienie każdemu zwierzęciu optymalnych warunków długo jeszcze nie będzie możliwe.

Mój partner uważa, że kot może się znakomicie czuć w czterech ścianach domu, a za przykład podaje swojego śp. persa, który nie wykazywał żadnych oznak frustracji. Pamiętam, iż jedną z naszych pierwszych poważniejszych kłótni wywołała właśnie omawiana w tej notce kwestia. Od tamtej pory czasami go sonduję i z żalem stwierdzam, że nie zmienił zdania, co najwyżej mógłby się zgodzić na wyprowadzanie kota w szelkach. :) Mam jednak nadzieję, że jak już wygramy w Toto Lotka i kupimy sobie wspaniały domek z bala na skraju lasu, zgodzi się łaskawie, żeby koty mogły opuszczać go bez nadzoru.

Co na temat wypuszczania kotów mówią inni?

Koty mają duże zdolności adaptacyjne (dzięki temu zresztą rozprzestrzeniły się niemal na całym świecie), potrafią się więc doskonale przystosować do życia w domu. Rzecz jasna, niektórym z nich przychodzi to łatwiej, innym trudniej. Tak, przyznaję, że czasami przyzwyczajenie się kota do zamkniętej przestrzeni może być nawet całkowicie niemożliwe – dotyczy to na przykład kotów, które urodziły się na dworze i spędziły tam wiele długich lat swojego życia. Uważam jednak, że większość naszych futrzanych pupili jest wstanie zaakceptować takie „ograniczenie wolności osobistej”. Dotyczy to zwłaszcza tych, które urodziły się w mieszkaniu.

Czy zatem kot musi wychodzić na dwór czy nie? Moje zdanie jest takie: Kot nie musi wychodzić na dwór! Powiem więcej, w domu jest bezpieczniejszy!

Zgadzam się, że kot może się przystosować do życia na zamkniętej (i wyjątkowo małej z punktu widzenia potrzeb rewirowych) przestrzeni. Człowiek też mógłby przeżyć wszystkie swoje dni bez wychodzenia na zewnątrz, co jednak nie pozostałoby bez wpływu na jego psychikę. O czym wspomina inny artykuł:

Statystyki pokazują, że koty, które całe swoje życie spędzają wyłącznie w domu, żyją zdecydowanie dłużej. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: są narażone na zdecydowanie mniejszą liczbę zagrożeń. Nie przejedzie ich samochód, nikt ich nie ukradnie, nie zjedzą zatrutego szczura. Praktycznie ograniczone jest też ryzyko zachorowania przez nie na kocią białaczkę i wściekliznę. Teoretycznie więc mamy tu same plusy.

Problem stanowi jednak kocia psychika, a także kwestie typowo zdrowotne. Kot wiecznie zamknięty w domu ma zdecydowanie mniej ruchu, przez co łatwo może nabawić się otyłości i zwyrodnień stawów. Zwykle ma zapewniony stały dostęp do jedzenia, z czego skrzętnie korzysta i tyje. To typowa przypadłość zwierzaków żyjących wyłącznie w domu. Co do psychiki, to koci behawioryści wskazują, iż zwierzak, który nie ma możliwości wychodzenia na dwór, staje się bardziej agresywny, ma problemy z okiełznaniem swojej kociej natury. Przez to możemy np. zaobserwować charakterystyczną sytuację, w której kot roi sobie, że coś goni. Zmusza go do tego mózg, który dba o to, aby zwierzak nie zatracił instynktu łownego. Wygląda zabawnie, ale jest oznaką, że kotu brakuje bodźców.

Jak widać każdy właściciel musi rozważyć w swoim sumieniu plusy i minusy danej opcji. Idealnego rozwiązania nie ma.

Z kolei Jackson Galaxy, koci znawca, stawia sprawę jasno:

Jakie jest moje stanowisko? Uważam, że koty powinny być niewychodzące. Według mnie w ogóle nie powinniśmy angażować się w debatę "jakość kontra długość życia". Potencjalną utratę jakości można zastąpić większym zaangażowaniem w życie naszych kotów. Mój osobisty model rodzicielstwa oznacza, że chcę, aby moje zwierzęce dzieci były przy mnie jak najdłużej, przez całe ich naturalne życie.

Ja również bym chciała, żeby moje zwierzęta żyły jak najdłużej, niemniej jakość życia, która zakłada możliwość realizowania naturalnych potrzeb i odruchów, jest dla mnie bardzo istotna. Dlatego pomimo świadomości wszystkich zagrożeń, jakie mogą czyhać na moje pieszczochy, skłaniałabym się raczej ku ich wypuszczaniu, przy czym kwestią sporną jest jedynie, czy miałyby chodzić na smyczy (jeśli nadal będziemy mieszkać w bloku) czy luzem (jeśli dochrapiemy się kiedyś domku).

Warto poruszyć jeszcze jedną kwestię związaną z kocimi wędrówkami, a mianowicie zniszczenia, jakie te zwierzaki mogą poczynić w przyrodzie:

Ok. 631 mln ssaków i niemal 144 mln ptaków pada w Polsce co roku ofiarą kotów – szacują naukowcy. Podkreślają, że aktywność tych drapieżników w skali kraju negatywnie wpływa na bioróżnorodność, np. na zagrożone gatunki ptaków. [...]  Z ich obliczeń wynika, że wiejskie koty przynoszą do domów około 48,1 mln drobnych ssaków (ich faktyczna liczba mieści się w przedziale od 41,2-55,4 mln) oraz 8,9 miliona ptaków (pomiędzy 6,7 a 10,9 mln) każdego roku.

Jeszcze więcej zwierząt koty zjadają. Szacunki dotyczące liczby ich ofiar mówią o 583,4 mln ssaków (ich liczba znajduje się w przedziale 505,3-667 mln) oraz 135,7 milionach ptaków (103,9–171,3 mln) w skali roku.

Nasze koty również przynosiły do domu zdobycz, głównie gryzonie, chociaż zdarzały się i ptaszki (znacznie rzadziej). Pewnie to mało humanitarne, ale zabrane im myszy brałam za ogon i wywalałam przez balkon do ogródka. Nie chciałam sama ich dobijać, a pielęgnowanie w domu raczej nie wchodziło w grę. Nieraz zastawaliśmy kota na akcie pałaszowania myszy, pomimo iż żarcie otrzymywały w zasadzie na życzenie. Nigdy nie przypinaliśmy im dzwoneczków do obróżek, zresztą same obróżki gubione były bardzo szybko.

Notkę podsumuję w ten sposób, że podejście do kwestii wychodzenia kotów zależy w dużej mierze od naszych doświadczeń i utrwalonych przekonań, a z tym, jak wiadomo, trudno polemizować. Warto znać cenę zarówno zamykania, jak i wypuszczania zwierzęcia, a potem podjąć w pełni świadomą decyzję (którą być może trzeba będzie kiedyś zmienić).


Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości