O zmierzchu chrześcijaństwa pisałam już kilka razy, ale że od ostatniego takiego wpisu minęły dwa miesiące, warto poruszyć ten temat po raz kolejny. Tym bardziej, że świat staje w obliczu poważnego kryzysu, a ten – teoretycznie – stanowi znakomitą okazję do weryfikacji dotychczasowego stylu życia, wartości, celów. Czy jednak kościoły na Zachodzie stoją przed szansą ponownego zapełnienia się? Moim zdaniem jest scenariusz tak samo nierealny, jak przed pandemią.
Dlaczego? Ciekawie pisze o tym pan Jarema Piekutowski:
Mniej więcej od przełomu wieków, czyli od upowszechnienia internetu, widać jak przyspiesza powszechne odchodzenie od myślenia narracyjnego. Jedną lub niewiele dużych narracji (czy to religijnych, czy naukowych) zastępuje wielość małych, lokalnych, bieżących – niekoniecznie spójnych czy stanowiących wielki system. Coraz rzadziej filozofia czy literatura zadają wielkie pytania egzystencjalne (przede wszystkim o absolutny sens życia, obiektywną prawdę, nie mówiąc już o pytaniu o życie po śmierci). Nacisk stawiany jest na pytania lokalne – tożsamościowe, polityczne, dotyczące pojedynczych wyborów tu i teraz. Stosunkowo najbardziej globalne wydają się nasilone w ostatnich latach pytania ekologiczne, ale i one są odpowiedzią na bieżące wydarzenia, a rzadziej są (choć też bywają) próbą ujęcia życia jako takiego w ramy spójnej opowieści.
Ironią losu jest, że Lyotard uznawał „Kondycję ponowoczesną” za swoją najgorszą książkę – bo to właśnie ona zdaje się najbardziej proroczym dziełem Francuza. Jako że zmarł on w 1998 r., nie mógł być świadkiem spełniania się własnych przepowiedni w dobie ekspresowego rozwoju świata online i nowych mediów internetowych. A właśnie ten rozwój spowodował przyśpieszenie upadku wielkich narracji. Media takie jak telewizja, gazeta czy film wymuszały niejako uczestniczenie w spójnej opowieści i śledzenie jej od początku do końca. W świecie internetu można w ciągu sekundy przeskoczyć z portalu lewicowego na prawicowy, z Biblii Tysiąclecia na „Biblię Szatana”, obejrzeć wykład Jordana Petersona, a po chwili – Judith Butler; na Spotify, wolni od koncepcji „albumu” możemy w kilka sekund stworzyć składankę z Bacha, ambientu, bluesa i black metalu, a na facebookowej ścianie, o ile nie jesteśmy zbyt selektywni w wyborze i usuwaniu znajomych, obok siebie będziemy widzieć memy lewicowe i prawicowe. Jest to doskonałe środowisko dla wymierania wielkich narracji, gdyż nie ma w nim wystarczających narzędzi do ich podtrzymania, zaś znakomicie służy ono utrzymywaniu obok siebie różnych lyotardowskich „gier językowych”.
I jak tu się z tym nie zgodzić? Żyjemy w jednym świecie fizycznym, lecz wielu światach ideowych. Internet, będąc wielkich zbiorowiskiem (prawdziwych i fałszywych, wartościowych i gównianych) informacji, punktów widzenia, systemów etycznych, kreuje mnogość rzeczywistości, które są znacznie atrakcyjniejsze dla młodego pokolenia niż duchowa oferta Kościoła. A że w dobie przymusowej izolacji jeszcze bardziej zacieśniamy „więzi” z Internetem, przeto rozwarstwienie na poszczególne narracje może się pogłębiać.
Komentarze