Na powyższy artykuł trafiłam dzięki wspaniałemu pasjonatowi dzikich kotów, panu Maciejowi Bielakowi, który pisał o tym parę lat temu (wpis ma późniejszą datę; z tego, co widzę, pan Bielak hurtowo wstawił kilkadziesiąt innych tekstów tego samego dnia). Okazuje się, że to, co miało być opartą na miłości i poszanowaniu unią człowieka z dzikim zwierzęciem, okazało się zwykłym trzepaniem kasy na instrumentalnym traktowaniu tego drugiego. Nie mogę się oprzeć wysnuciu złośliwego wniosku, że albo żadna religia nie poprawia charakteru człowieka, albo większość pozornie wierzących, także tych z kast kapłańskich, ma w dupie wszelkie wartości. Liczy się brzęcząca moneta, wpływy, zaszczyty. Czy zawsze? Pewnie nie, ale możemy zgadnąć, jak kończą idealiści.
W jaki ja świat wyprawiam swoje dziecko? W świat, w którym dobra materialne wygrywają w cuglach z przekonaniami i zasadami? W którym ludzi autentycznie troszczących się o dobrostan słabszych, w tym zwierząt, traktuje się jak upośledzonych? W którym wolność zarabiania, żerowania na innych, eksploatowania środowiska jest świętością, a każdego, kto się temu sprzeciwia, nazywa się komuchem? Co będzie gorsze: to, że moje dziecko może stać się cynicznym karierowiczem dbającym wyłącznie o namacalny zysk, czy to, że może zostać naiwnym pięknoduchem obdarzonym UCZUCIAMI, co sprowadzi na nie drwiny, wrogość, może nawet kopniaki? Nie oszukujmy się, moralność to balast w tym amoralnym świecie. Czasami wydaje mi się, że coraz bardziej pogrążamy się w produkcji i konsumpcji, coraz bardziej patrzymy na człowieka przez pryzmat jego dorobku, a nie dobrego serca.
Jak się skończyła historia odbitych ze świątyni tygrysów? Krótkie info z najświeższą datą:
Nie chciało mi się już szukać w anglojęzycznej części Internetu, w jakich konkretnie warunkach bytują duże koty. Kto chce, niech poszpera, ja wślepiałam się w monitor do drugiej w nocy i na razie mam dość tego tematu. Smutne, że dla niektórych zwierzęta stanowią jedynie piękne przedmioty, którymi otaczają się dla rozrywki. Mam tu na myśli turystów, którzy robili sobie fotki z nieprzytomnymi tygrysami. Co się tyczy samych mnichów, to jest to kolejny dowód, że najpiękniejsza nawet teoria (religia, filozofia, ideologia) o obowiązku miłosierdzia i szacunku do drugiego stworzenia przegrywa z chciwością. Trochę winię też, choć już najmniej, obsługujących świątynię wieśniaków. Czy można oskarżać ludzi mieszkających w kraju znacznie biedniejszym od naszego, że myślą i czują inaczej niż my? Że inaczej odbierają świat? Dla nich tygrysy, te piękne, bliskie wyginięcia stworzenia, stanowiły po prostu źródło zarobku, czyli przetrwania.
Na pozytywniejszą nutę – „naszym”, czyli uratowanym z włoskiego transportu tygrysom, wiedzie się dość dobrze:
W tym wypadku widzimy dokładnie, jak żyją ocalone drapieżniki. Nigdy nie zostaną wypuszczone na wolność, to było jednak do przewidzenia. Ograniczona przestrzeń z paroma udogodnieniami plus dożywotnia ludzka opieka to wszystko, na co mogą liczyć.
Może dożyję czasów, kiedy trzymanie dzikich zwierząt w cyrkach czy hodowanie takowych nawet na „własny użytek” stanie się nielegalne. Mam też, rzecz jasna, cichą nadzieję, że uda się uchronić ten gatunek przed wyginięciem. Konieczna jest współpraca rządów z organizacjami „prozwierzęcymi”, bo na samoistną moralną ewolucję tubylców bym nie liczyła. Niestety, pewne zmiany trzeba wprowadzić pod przymusem, gdyż dobre słowo niemal zawsze przegra z siłą pieniądza (czy durnej tradycji).
Komentarze