Na ogół stronię od seriali. Są to zazwyczaj produkcje sztampowe, prostackie w swojej jednolitości, dość nudne i miałkie. Wyjątkiem mogą być miniseriale, zawierające 3-5 odcinków, czyli tak naprawdę dłuższe filmy. Okazuje się jednak, że czasami anglosascy twórcy popkultury nieco bardziej się postarają i otrzymamy dzieło na poziomie jeśli nie wysokim, to przynajmniej przyzwoitym.
Takie właśnie jest „After Life” Ricky'ego Gervaisa, w której to produkcji gra on główną rolę. Właśnie skończyłam oglądać trzeci sezon (każdy składa się z zaledwie sześciu odcinków), wchłaniając kolejną porcję wzruszeń i zadumań. Niesłychane, jak bezpretensjonalny i uroczy serial można stworzyć, operując prostymi scenkami o zwyczajnym życiu pewnego zgryźliwca. Zwyczajnym? Cóż, tak zwyczajnym, jak zwyczajna jest śmierć: nasz protagonista wciąż opłakuje zmarłą na raka żonę. Nie mogąc pogodzić się z jej odejściem, brnie w myśli samobójcze, odtrąca przyjaciół, na każdy przejaw dobra reaguje sarkazmem lub gburowatością. Powoli jednak, pod wpływem innych ludzi oraz własnych doświadczeń i refleksji Tony zmienia się, przestaje pogrążać w mentalnej ciemności, zaczyna odzyskiwać nadzieję. I staje się lepszym człowiekiem.
To jest w tym serialu najpiękniejsze: pochwała dobra, życia, wiary w siebie i innych, wartości relacji międzyludzkich. Pełno w nim niewymuszonych, pięknie skomponowanych przemów, które ukazują poszczególne postaci, pozornie do bólu przeciętne i niepozorne, jako w rzeczywistości mądre, wrażliwe i czułe. Brawa dla scenarzystów, brawa dla twórców dialogów (i monologów), brawa dla każdego, kto przyczynił się do powstania tej perełki. Przez osiemnaście odcinków akcja toczy się w tempie iście ślimaczym, ale nie można narzekać. Bo chociaż tematyka serialu to codzienne życie mieszkańca niewielkiego miasta w Anglii, to warto się skupić na każdej scenie. To porządnie napisana, zagrana przyjemnie i bez zadęcia historia. Warto dodać, że nie dla pruderyjnych, pada bowiem sporo przekleństw, sprośności sypią się czasem jak z rękawa, dla niektórych bohaterów nie ma świętości. W tle przewija się wątek poczciwej prostytutki, załamany niewiernością żony „przegryw” wylewa z siebie potok obscenicznych uwag, nie brak złośliwości wobec wyglądu niespecjalnie urodziwych osób. To nie jest rzecz dla każdego. Ale dla tych, którzy chcieliby odpocząć od zalewu tandety i bylejakości, a przy tym nie razi ich mocniejsze słowo – jak najbardziej.
Haniebny powrót po wcześniejszym zadeklarowaniu się, że nigdy tu już nie wrócę. :/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura