Potwierdza się to, co wydawało mi się (tak, do tej pory tylko wydawało) prawdą od dłuższego czasu: w Kościele mogą wytrzymać głównie tacy, co są jak BMW: bierni, mierni, ale wierni. Dla ludzi niepokornych, myślących samodzielnie, dostrzegających zło, fałsz i głupotę, instytucja ta jest piekłem. Zachęcam do lektury krótkiego artykułu o człowieku, który uwolnił się z uścisku tej Hydry:
Tego człowieka uratowało coś, co ma – przepraszam, to tylko moja osobista opinia – przeogromną, większą od blichtru i pazłotka konsumpcyjnej cywilizacji wartość: przyroda. Stała się jego pasją, przewodnikiem, eudajmonią. Nie mógł wybrać lepiej. Podziwiam go, że miał siłę i mądrość, by zerwać wyniszczającą więź z parszywą instytucją, która przez ponad tysiąc lat trzęsła Europą, i skierować swoje duchowe kroki ku lepszej opcji. Tacy ludzie nie są lubiani ani podziwiani, gdyż nie schlebiają gustom mas, nie uznają autorytetów, sami formują swoją moralność i wartości. Motłoch takich odrzuca. Ale przyroda jest cierpliwa, nie wywyższa się, nie osądza. Dlatego jest tak wdzięcznym obiektem badań, obserwacji, budujących przykładów, jak żyć.
Niech się pan trzyma, panie Robercie! Takich jak pan będzie coraz więcej.
Komentarze