Czy porzucenie Kościoła musi oznaczać porzucenie Boga? Czy odejście od zorganizowanej religii musi się wiązać z odejściem od sfery sacrum? Zastanówmy się nad tym. Dla mnie oczywistością jest wiara w Stwórcę, którego co prawda nie znam i nie rozumiem, lecz którego jakoś sobie wyobrażam, który jest dobrocią, miłością, opiekuńczością, a jednocześnie sprawiedliwym sędzią, wymierzającym kary za grzechy. Tylko co jest grzechem? Jeśli odsuniemy się od hipotez, jakie wysuwa ku nam dana religia, to odsuniemy się też od nauki o samym grzechu. Skąd więc mamy wiedzieć, czego oczekuje od nas Bóg?
Ludzie odwracają się od Kościoła. Mają dość nakazów i zakazów, pouczeń ze strony księży, moralności wyniesionej z tradycji tej instytucji. Czy może to dziwić? A może jest to najbardziej naturalny z kursów, jakie mogła przyjąć współczesność?
Dziwaczny i niepotrzebny celibat, skandale pedofilskie, tzw. lawendowa mafia, bogactwo i blichtr, szemrane interesy, preferencyjność w kupowaniu ziemi, zamykanie się w „oblężonej twierdzy” – to wszystko sprawia, że ludzie odsuwają się od Kościoła, a sam Kościół traci kontakt ze światem. Czy ratunkiem jest kapłaństwo kobiet? Zniesienie przymusowej bezżenności duchownych? Powrót do małych wspólnot, które zastąpią potężny korporacyjny twór? Nie wiadomo. Coś się chyba jednak musi zmienić. Ważne, by nie niszczyć delikatnych zalążków wiary, która kiełkuje w młodych, naiwnych jeszcze umysłach. Ocalmy Boga.
Komentarze