Mój (dawny) konserwatywny znajomy, z którym kiedyś prowadziłam długie telefoniczne rozmowy, a który po narodzinach mojego dziecka coraz rzadziej do mnie dzwonił, zahaczył o kwestię tzw. puszczalstwa w wykonaniu niektórych dziewczyn. Znajomy używał wobec nich sformułowania „one SIĘ nie szanują”. Będąc osobą cholernie czepliwą, zapytałam, skąd wie, że one SIĘ nie szanują. Na to on cierpliwie przytoczył mi historyjkę o pewnym chłopaku, który się gził na potęgę z różnymi łatwymi panienkami, a potem je z pogardą odrzucał. Dlaczego? Bo ON ich nie szanował. Na stałe chciał mieć taką dziewczynę, która oddałaby mu się nie wcześniej niż po miesiącu. Odpowiedziałam znajomemu (chyba), że stosunek tego młodzieńca do owych „latawic” nie przekłada się na to, co one same o sobie myślą. A sam chłopaczek nie jest bynajmniej kandydatem dla dziewczyny, która ceniłaby swoją „cnotę”. :)
Oczywiście zwrot „szanować się” nie oznacza wyłącznie tego, co my sami o sobie myślimy. Jest to typowe określenie kogoś, kto robi coś poniżającego z punktu widzenia INNYCH osób. Może chodzić o influencerów robiących z siebie idiotów za pieniądze, kolaborantów, pantoflarzy, aktywistów, etc. Szczególnie łatwo jest oceniać, jak się jest w większości; wówczas nasz osobisty punkt widzenia wydaje nam się zgodny z FAKTAMI. :) Jest to – jak mniemam – dość częsta przypadłość osób, które uważają własne przekonania za obiektywnie słuszne; kiedy ich zapytać, dlaczego tak myślą, na czym opierają swoją pewność siebie, obruszają się i traktują Cię jak osobę niezdolną do ZROZUMIENIA. A przecież można zrozumieć, że coś „jest, jakie jest”, można przyjąć do wiadomości, że ktoś wyznaje takie, a nie inne wartości, jednocześnie odmawiając im boskiego „zatwierdzenia”. W końcu każdy, kto nie został wychowany przez zwierzęta i nie jest poważnie upośledzony, posiada jakieś zasady moralne (czyli wyobrażenie, jak on sam tudzież inni powinni się zachowywać).
Jednak im człowiek starszy, tym bardziej zauważa, że otaczający go ludzie niekoniecznie myślą tak samo, że często ich opinie na temat Dobra i Zła są dość odmienne; to odkrycie przypada najczęściej na okres wyjazdu poza swoją miejscowość bądź odpalenia Internetu. :) Światopogląd, jakim nasiąknęło się w okresie dzieciństwa, zostaje skonfrontowany z cudzym. Jest to przykre, lecz praktycznie nieuniknione. Musimy pogodzić się z tym, że nie każdy myśli i czuje tak, jak my. I może dobrze, że tak jest, gdyż jednomyślność oznaczałaby brak rozwoju (także moralnego). W dzisiejszym Iranie wiele kobiet protestuje przeciwko zakrywaniu włosów chustami. Sprzeciwiają się religii, tradycji, obyczajom oraz ciągle powszechnej moralności. Być może z naszego (mojego) punktu widzenia jest to słuszne, lecz w swoim państwie budzą pewnie zgorszenie. U nas jest podobnie, tyle, że np. pomiędzy babami z „czarnych marszów” a katolikami. Jedna i druga strona ma, rzecz jasna, patent na rację. Niedawno jeden bloger napisał, że panny z dzieckiem powinny być odrzucane, gdyż zagrażają moralności zdrowych rodzin (seks przed ślubem już mu nie wadził). No cóż, ostracyzm jest czymś zupełnie naturalnym, tyle, że może mu zostać poddany każdy, kto nie pasuje większości (obecnie nazywa się to „skancelowaniem” – też w imię określonych zasad). Czy można zatem mówić o jakichkolwiek stałych normach?
A co z autorytetami? Zostały jeszcze jakieś? Skoro ani etyk nie jest ekspertem od moralności, ani filozof nie jest ekspertem od mądrości, ani teolog nie jest ekspertem od Boga – to kto nam został? I czy można w wieku dojrzałym bezkrytycznie słuchać jakiegoś człowieka tylko dlatego, że inni go podziwiają? Czy istnieją ludzie, którzy nigdy się nie pomylili, nigdy nie zrobili niczego złego ani głupiego i których rady przynosiły(by) zawsze pozytywne skutki? Skoro można zrzucać z cokołu tych, którzy jeszcze dwie dekady temu byli powszechnie szanowani, to nie ma już niczego stałego. Każdy chyba został w czyichś oczach ośmieszony jakimiś grzeszkami, powiązany z czymś lepkim i śmierdzącym; czy te oskarżenia są prawdziwe czy też zostały sprokurowane przez nienawistników – często pozostaje niewiadomą.
Niektórzy wciąż wierzą, że nasze społeczeństwo łączą specyficzne, określone wartości. A przecież pokolenie obecnych 70-latków często nie znajduje wspólnego języka z młodymi. Różnice występują też, jak napisałam wyżej, pomiędzy ludźmi z różnych środowisk, o różnym wykształceniu, różnych doświadczeniach (np. zawodowych). I chociaż jest to szansa na rozwój, to jednak po drodze doświadczamy masy konfliktów. Niejeden uważa siebie za lepszego od innych, odmawiając tym drugim zdolności odróżniania Dobra od Zła. Innymi słowy, kto z nami, ten Polak/Europejczyk, kto nie z nami, ten... wiadomo. Szanse na rozejm – mizerne. Ujadanie trwało, trwa i będzie trwać niezależnie od tego, kto dzierży stery kraju. Może więc pora przestać UDAWAĆ, że obchodzi nas cała Polska? Że szanujemy wszystkich rodaków? Że obchodzi nas całe społeczeństwo? Od dumy z samego pochodzenia gorsza jest bowiem fałszywa miłość bliźniego. Każdy z nas ma swoje środowisko, swoich bliskich, musi z kimś dobrze żyć, trochę się dopasować; nie musimy natomiast (i być może nie możemy) żyć w zgodzie ze wszystkimi rodakami. Niezależnie od tego, czy jesteśmy „zwykłymi” ludźmi, elitą czy marginesem, nie potrzebujemy akceptacji całego świata, a świat nie potrzebuje jej od nas.
Haniebny powrót po wcześniejszym zadeklarowaniu się, że nigdy tu już nie wrócę. :/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo