Karolina Nowicka Karolina Nowicka
813
BLOG

Prawo contra sumienie

Karolina Nowicka Karolina Nowicka Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 67


Chciałam napisać tekst o „moich” ukochanych zwierzątkach, ale chwyciło mnie za serce coś innego. Pamiętacie sprawę nieszczęsnego Alfiego Evansa? Podzieliła ona chyba nie tylko Polskę. Zresztą, nawet nie wiem, czy podzieliła, dyskutowałam o niej w zaledwie jednym blogu. To chyba wtedy doszłam do wniosku, że jeśli już mam się kierować jakimś stałym drogowskazem moralnym, to będzie nim ograniczanie cierpienia. Życie jest cenne i należy je podtrzymywać, kiedy jednak stajemy się strzępkiem bólu, przedłużanie go na siłę byłoby okrucieństwem.

Zadajmy sobie zatem pytanie: czy cokolwiek wskazywało na to, że mały Alfie cierpiał? Czy niezdolność do samodzielnego funkcjonowania jest cierpieniem? Osoba dorosła i świadoma mogłaby się sama na ten temat wypowiedzieć. W przypadku dziecka decyzję musieli podjąć lekarze. Ale... czy na pewno? A co z rodzicami i dziadkami chłopczyka, którzy do końca walczyli o prawo do wywiezienia dziecka za granicę na dalsze leczenie? I jak się musiał czuć Alfie, walcząc przez kilka dni o każdy oddech?

To smutne, bolesne i... coraz bardziej przerażające. O mały włos a skończyłoby się podobnie w przypadku innego dziecka, też z Wielkiej Brytanii:

Sąd Najwyższy Wielkiej Brytanii orzekł, że pięcioletnia Tafida Raqeeb zostanie odłączona od aparatury podtrzymującej życie, ale - jak chce jej rodzina - będzie mogła zostać zabrana do Włoch na specjalistyczne leczenie, które - zdaniem bliskich pięciolatki - może ocalić jej życie.

A teraz zastanówmy się, przed czym ugiął się sąd: przed błaganiami rodziny czy przed świętą krową, jaką stał się na Wyspach islam? Podkreślmy: chodziło wyłącznie o prawo do zabrania własnego dziecka na dalsze leczenie.

Wspomniałam o ludziach dorosłych. Zawsze uważałam, że po osiągnięciu pewnego wieku człowiek powinien mieć prawo do zakończenia życia, jeżeli staje się ono zbyt ciężkie. Dlaczego ktoś ma decydować za mnie, jak długo będę się zmagać z bólem, kalectwem, paraliżem, upokorzeniem? Podobnie chyba myśleli pierwsi zwolennicy eutanazji. Tymczasem to, co się stało w Holandii, wydaje się przeczyć szlachetnym założeniom, na jakich opierała się idea „dobrej śmierci”:

Lekarka miała podać pacjentce środki uspokajające, a następnie polecić członkom rodziny, aby przytrzymywali kobietę podczas gdy ona podawała jej śmiertelną dawkę leku. Lekarka twierdziła tymczasem, że chora zachowywała się podczas eutanazji "powściągliwie".

Gdzieś zapodział się już nawet nie szacunek, nie miłość do człowieka, ale najzwyklejszy odruch współczucia. Sprawdza się, co powiedział ponad dwadzieścia lat temu mój poczciwy profesorek od polskiego z liceum: przepisy pozwalające na wspomaganie samobójstwa prędzej czy później doprowadzą do nadużyć. Jak można przytrzymywać rzucającą się matkę, pacjentkę, człowieka!, który ewidentnie nie życzy sobie jeszcze umierać? Czym kierowała się córka tej kobiety? A lekarka? Może jej praca, polegająca wszak na codziennym obcowaniu ze śmiercią i cierpieniem, doprowadziła w końcu do totalnego znieczulenia?

Coś tu zaczyna być nie tak. Medycyna ruszyła naprzód, leczenie staje się (poprawcie mnie, jeśli się mylę) coraz bardziej skuteczne, staliśmy się wrażliwsi na los biednych, odrzuconych, dyskryminowanych. Ale jednocześnie chyba... chyba... chyba... w zasadzie to sama nie wiem, jak to określić. Coś gdzieś się spieprzyło, tylko nie wiem, co i to mnie drażni, niepokoi, wkurza. Może po prostu im nowocześniejsze społeczeństwo, tym bardziej nastawione na ideę produktywności, efektywności i utylitaryzmu? Co takie społeczeństwo może myśleć o ludziach w stanie wegetatywnym, bez szans na wyzdrowienie, podtrzymywanych sztucznie przy życiu? Przecież oni są zaprzeczeniem wspomnianej idei. Zastrzyk z trucizną jest zatem w mniemaniu nowoczesnego społeczeństwa miłosierdziem, o zwykłym odłączeniu od aparatury nie mówiąc.

Mogłabym taką postawę zrozumieć w jednym przypadku: gdybyśmy żyli w epoce ciągłego znoju i walki o byt. W takich czasach twardnieją pięści i serca. Jeżeli nie wiesz, czy nawet twoje względnie zdrowe dziecko dożyje dorosłości, to nie litujesz się zbytnio nad obcymi, zwłaszcza jeśli i tak niedługo umrą. Ale my przecież żyjemy w czasach zajebistego dobrobytu! I co z tym zrobiliśmy? Czy wznieśliśmy się na wyższy poziom moralny? Kilka godzin temu wychwalałam u pana ZetJot powszechną dzisiaj tolerancję. A teraz sama już nie wiem, do czego zmierzamy.

Jeśli ktoś mi napisze, że emocjonalne reakcje społeczeństwa na wspomniane wyżej przypadki nie dają powodów do niepokoju, pokręcę z niedowierzaniem głową. Uznajcie mnie za cyniczną, lecz przepowiadam Wam: to, co dzisiaj wzbudza kontrowersje, jutro stanie się normą. I będzie to znacznie gorsze od gołych męskich pośladków z wetkniętymi pomiędzy nie piórami.


Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo