Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
993
BLOG

Pochodzenie chłopskie lub szlacheckie współczesnych Polaków - kolejny powód do kłótni

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 39

Tak daleko przestała mnie interesować „polska debata polityczna”, że dopiero niedawno zorientowałem się, że toczy się dość zawzięta dyskusja na temat chłopskiego (lub niechłopskiego) pochodzenia Polaków, z dość licznymi dosadnymi stwierdzeniami płynącymi z obu stron. Obu, to znaczy tych, którzy traktują to jako coś normalnego i tych, którzy żarliwie temu zaprzeczają.

Sprawa, jak zrozumiałem, dotyczy tego, na ile współczesne społeczeństwo polskie ma korzenie chłopskie i jakie, i na ile, ma to konsekwencje w dzisiejszych czasach. Tej debacie towarzyszą rozważania o popularności i dominacji (bądź nie) „kultury szlacheckiej”. Na ile była (jest) to moda, a na ile rzeczywisty wpływ. I znów, co to znaczy dla współczesnego społeczeństwa. Czyli, łącząc te dwa wątki, na ile polska kultura – i co za tym idzie polska współczesność – ma swoje korzenie w szlachectwie, a na ile w chłopstwie.

Zwolennicy tezy o „chłopskim pochodzeniu” twierdzą, że ma to swoje konsekwencje i dziś, objawiając się skłonnościami do słabości i zależności (od panów, od władzy). Krytycy tej tezy stawiają na postszlachecką światłość, rozwagę i rozwój. Tak na marginesie, nie bardzo rozumiem, dlaczego chłopstwo nie może być światłe, rozważne i rozwojowe?

Dyskusji o pochodzeniu towarzyszą rozważania o tym, na ile współczesne elity są wytworem awansu społecznego czasów komuny, a na ile to – mimo wszystko – pozostałość zamierzchłych czasów szlacheckich. Według jednych, „komuna” ukształtowała nowe elity prawne, lekarskie, akademickie, według innych ta sama „komuna” prawdziwe elity zlikwidowała. I wszyscy – o dziwo zgodnie – twierdzą, że obecny podział na elity miejskie i tradycyjny lud wsi, to pokłosie dawnych podziałów społecznych.

Machnąłbym na to wszystko ręką, gdyby nie zapalczywość dyskutantów. Szczepan Twardoch, znany pisarz, miał sformułować (przypomnieć) podział na chamów i panów, a na przykład Konstanty Radziwiłł miał mu odpowiedzieć argumentem o „genetycznym marksizmie”. W tym sporze Twardoch reprezentuje zapewne „lud”, a Radziwiłł „arystokrację” i nie wiem, czy to podział li tylko symboliczny, skoro ten drugi rzeczywiście jest arystokratą.

Przy tej okazji przypomniało mi się, że jeszcze na przełomie czasów – między PRL i III RP – w wielu dokumentach trzeba było określać swoje pochodzenie. Ja co prawda zaznaczałem „robotniczo-inteligenckie”, choć to miało takie sobie odzwierciedlenie w rzeczywistości, bo choć mama pracowała w bibliotece, to tata był rzemieślnikiem, a tej kategorii w formularzach nie było.

Czy z podobną fikcją nie mamy i dziś do czynienia? Czy nie próbujemy trochę na siłę określać pochodzenie w czasach, gdy jest to nieistotne? Jakie to wszystko ma znaczenie, skoro dziś w miastach rosną kolejne pokolenia potomków tych, którzy do miast przyjechali ze wsi w latach i 40, i 50, i 60. XX wieku? Jakie to ma znaczenie, skoro coraz więcej „prawdziwych mieszczan” porzuca miasta i przybywa na wieś tworząc „nowych wieśniaków”?

Czy naprawdę tak wielkim wstydem jest „wiejskie pochodzenie”? Czego ma się wstydzić profesor uczący się kiedyś w wiejskiej szkole lub liceum powiatowym, a dziś publikujący w międzynarodowych, prestiżowych pismach? A co z ludźmi wychowanymi w domach pełnych książek, którzy nie przeczytali ani jednej po wyjściu z liceum?

Mam wrażenie, że niektórzy dyskutanci próbują na siłę ugruntowywać podziały na „tradycyjną wieś” i „liberalne miasto”, wiedząc, że dzisiaj to wielokrotnie puste slogany. Równie łatwo znaleźć tradycyjnych katolików w liberalnych miastach jak i antyklerykalnych mieszkańców wsi.

Polacy lubią podziały. I wsłuchując w się w całą tę wrzawę, mam wrażenie, że właśnie znaleźli sobie kolejny powód do kłótni.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo