Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
872
BLOG

Spotkałem szczęśliwych ludzi

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Kultura Obserwuj notkę 5

Przyznaję, że moje opinie o tym miejscu kształtowały opinie innych i głupawe, niestety, stereotypy. Nie zainteresowany tego rodzaju muzyką nie czułem potrzeby tam jeździć. I widzę, jak wiele straciłem…
 
Dopiero, gdy zafascynowała mnie twórczość Grabaża i jego formacji Strachy Na Lachy (dzięki temu „odkryłem” muzykę Pidżamy Porno), po raz pierwszy wybrałem się tam na pierwszy, po zawieszeniu działalności, koncert Pidżamy, a dla koncertu Strachów pojechałem tam i teraz.
 
Festiwal w Jarocinie ma swoją historię, której nie poznałem osobiście, co najwyżej dowiaduję się o niej z licznych książek i opowieści. Nie będę więc szpanować, że jeżdżę tam, bo kontynuuję chwalebne lata kontestacji kulturowej i politycznej. Jeżdżę tam dla muzyki, poznając przy okazji wspaniałych ludzi.
 
Kontestacja kulturowa jest pewnie najbardziej widocznym walorem Festiwalu – takiej różnorodności gustów muzycznych, ubiorów i postaw nie spotkałem nigdy dotąd. Ta różnorodność nie przeszkadza w byciu serdecznym. Może to dziwić, ale różnice ideowe („ogłaszane” w formie różnych haseł na koszulkach) nie stanowią podstaw do kłótni i nienawiści, a są źródłem wielkiego zaciekawienia i pretekstem do wzajemnych uśmiechów. Ludzie tu nie spoglądają na siebie z gniewem, a każda kolejka – po piwo, po kiełbasy, po koszulki – to okazja do zagadania, rzucenia żartu, który momentalnie jest odwzajemniany. Dziwić może, że idąc ulicami Jarocina, co jakiś czas, byłem witany słowami: cześć!, co słychać?, co budziło zdumienie moich towarzyszy: skąd ty ich wszystkich znasz?. Odpowiadałem wówczas prosto: nie znam. Bo tak tu każdy się wita i pozdrawia.
 
Niezwykły widok stanowiły obrazki młodych i starych uczestników Festiwalu, którzy przesiadywali całe dnie nad rowem przy polu burakowym nieopodal sceny, kiedy to starsi wiekiem i doświadczeniem głośno prawili o „dawnym Jarocinie”, a młodzi autentycznie zasłuchani, chłonęli te żywe wspomnienia. Koło siebie przechodzili zwolennicy Armii, Acid Drinkers, Anti-Flag, Bad Religion, Strachów Na Lachy i innych. Nikt nikogo agresywnie nie zaczepiał, każdy szukał okazji do przyjaznego nawiązania rozmowy.
 
Kontestacja polityczna jest widoczna – poza paroma zasłyszanymi okrzykami przeciwko Tuskowi – raczej poprzez … brak polityki. Ludzie reagują co prawda emocjonalnie na antypolityczne frazy płynące ze sceny, ale o polityce się nie rozmawia. Nie ma tu podziałów na zwolenników PiSu i PO, nie ma idiotycznych kłótni i debat. Jarocin jest może zatem jedynym z niewielu zgromadzeń, gdzie nikogo nie interesuje nienawiść pomiędzy PO a PiSem. Tu raczej kontestuje się całą zakłamaną klasę polityczną.
 
Hasłem dominującym na jarocińskich polach było: czy jest tu piekło?! autorstwa kapeli o nazwie Masturbator. Hasło znane w Jarocinie od 2010r. kiedy to zagrali na małej scenie. Nikt już nie pamięta co śpiewali, ale „piekielne hasło” pamięta każdy. Swoistego rodzaju odzewem był okrzyk – też za Masturbatorem – wszyscy jesteście martwi!. Były one wykrzykiwane przy jakiejkolwiek okazji – a to między koncertami, kiedy na polu przed sceną robiło się nieco ciszej, a to między stolikami koło namiotów z wyżerką. Wykrzykiwali to między sobą zupełnie nieznani sobie ludzie, tak jak i odpowiadali wszyscy zebrani w danym momencie w najbliższej okolicy.
 
Jarocin to miejsce, gdzie zjeżdżają weterani polskiego rocka, młodzi miłośnicy grających tu zespołóe, hippisi, niedobitki punków z malowniczo postawionymi irokezami, miłośnicy tzw. „chrześcijańskiego rocka” i lewackich kapel. Spotyka się stary świat z nowym. Nieważne są różnice wiekowe, nieważny jest staż pobytu „na Jarocinie”, spotykają się tu ludzie z całej Polski, wymieniają się mailami i numerami komórek, by móc znajomość tu zawartą kontynuować i później. I razem przeżywać to święto muzyki.
 
Bo dzieje się za każdym razem dużo. W ubiegłym roku – obok ciekawych koncertów – był mecz charytatywny (na rzecz pewnego chorego chłopca) rozgrywany pomiędzy zespołami Muchy a Hey. W tym roku mocnym akcentem był turniej pn. Jarocin dla Stopy, podczas którego zbierano pieniądze na rzecz rodziny zmarłego perkusisty Armii, Izraela, Moskwy, Voo Voo, czy Brygady Kryzys. Grali wielcy tegorocznego Festiwalu, m.in. Farben Lehre, Biff, RUTA, Moskwa, Happysad, Acid Drinkers. Mecz finałowy – zwycięstwo Armii nad BiFFem – sędziował Grabaż ze Strachów. Na trybunach zgodnie siedzieli kibice najróżniejszych formacji. Kibicowali wszystkim. Sędziemu również. Można by rzec górnolotnie – wspaniały pokaz szacunku dla ludzi i tolerancji. Festiwal radości.
 
Dla Stopy grali praktycznie wszyscy – były to pojedyncze piosenki śpiewane na jego cześć, ale była to też przejmująca końcówka świetnego koncertu Armii, kiedy to Tomasz Budzyński zaznaczył, że kilka ostatnich kawałków grają dla człowieka, który miał z nimi zagrać ten specjalny koncert. Wówczas w noc jarocińską poszybował przejmujący krzyk lidera Armii: Stopa! Stopa! Stopa!. Ciarki przechodzą mnie do teraz, a gardło blokuje wzruszenie, gdy o tym wspominam.
 
Jarocin Festiwal to oczywiście muzyka. Przede wszystkim muzyka. Słuchało się znakomicie muzycznych popisów tegorocznych gwiazdorów. Farben Lehre zagrało świeżo i rytmicznie, co dla mnie było odkryciem i miłą niespodzianką. Dotąd albo nie potrafiono mi dobrze pokazać ich twórczości, albo miałem pecha i słuchałem jakiś kiepskich kawałków. Niestety, zabrakło mi wielkiego powera w występie Apocalyptici – albo nie trafiła do mnie ich muzyka, albo zaważyły inne czynniki, nie wiem… Za to świetnie zagrała Armia. Zagrali podobno całą legendarną ich płytę o nazwie … Legenda, mocno i głośno. Mocny głos Budzyńskiego, świetne efekty dźwiękowe wygrywane na waltorni potęgowały wrażenie.
 
Sobota bez wątpienia należała do formacji Strachy Na Lachy. Dzień zaczęli głośną próbą na głównej scenie, a skończyli rewelacyjnym koncertem. Grali z wielką siłą, dumnie, mocno, z nieukrywaną radością. Żadnych przerw, żadnych zwarć na sprzęcie, rewelacyjnie. Nie od dziś wiadomo, że Grabaż ma najlepszy kontakt z publicznością – pokazuje to co koncert. Tak też było i tym razem. Z wielką satysfakcją słuchało się człowieka, który nie ukrywał swej radości z powodu występu w Jarocinie. Jeszcze 24 godziny przed występem na swojej witrynie na facebooku nie krył zdenerwowania. Na koncercie, wbrew własnym obawom, wypadł świetnie. Mam tę przyjemność, że byłem na kilkunastu koncertach Strachów w różnych częściach Polski i muszę powiedzieć to wyraźnie: ich tegoroczny jarociński występ był najlepszym moim doznaniem.
 
Po Strachach kolejnym zauważalnym punktem był Bad Religion. To, zdaje się, główna atrakcja tegorocznego festiwalu. Nie zawiedli, zagrali miłego melodyjnego punk-rocka, pokazali właściwie, że wiek nie gra żadnej roli w karierze estradowej i że znakomitą formę można utrzymać jak długo się chce.
 
Jeszcze jednym rewelacyjnym doznaniem festiwalu w Jarocinie w tym roku był żywiołowy występ punkowej formacji Anti-Flag. Wiele elementów zdradzało podobieństwa do The Pogues, ale mieli swoją klasę i swój wyraz – łącznie z brawurowym zejściem perkusisty (z bębnami!) i gitarzysty do oszalałych z radości tłumów.
 
To nie są żadne dni miasta, to nie są pieprzone juwenalia, to jest kurwa Jarocin! – krzyczał Grabaż podczas występu SNL. Oczywiście każdy pod pojęciem „Jarocina” rozumie co innego – stąd wiele skrajnie odmiennych głosów po festiwalu. Ścierają się różne oczekiwania i różne nadzieje, różne pragnienia i wyobrażenia. Nie wydaje mi się, że kiedykolwiek będzie można znaleźć wspólny mianownik tego festiwalu. Jedno jest pewne – „Jarocin” ma swoją historię i legendę, ma swoją nową markę pieczołowicie budowaną przez organizatora festiwalu, agencję Go Ahead. Jest inspiracją dla wielu innych działań – warto wspomnieć utworzenie jarocińskiego Spichlerza Polskiego Rocka, depozytariusza jarocińskiej, ale i całej rockowej skarbnicy kulturowej.
 
Ze swoim skromnym dwuletnim stażem nie będę zapewne dobrym rozmówcą w debatach „o Jarocinie”. Ale mogę powiedzieć, z pełną mocą, jedno: spotkałem szczęśliwych ludzi. Szczęśliwych, bo przyjechali posłuchać jednych najlepszych muzyków w Polsce i na świecie; szczęśliwych, bo mogli się spotkać ze sobą (wielokrotnie było słychać, że to jedno jedyne w roku takie spotkanie) i obiecać sobie kolejne za rok; szczęśliwych, bo wolnych od politycznych kłótni; szczęśliwych, bo…
 
I tak właściwie można by tę wyliczankę ciągnąć jeszcze długo. O sile i barwie Jarocina świadczy dziś znakomita organizacja całego festiwalu, ale też – a może przede wszystkim – barwne życie każdego z uczestników. Każdy przyjechał ze swoim bagażem doświadczeń, smutków i radości i każdy mógł się nimi podzielić, bo zawsze znalazł cierpliwego słuchacza.
 
Muniek w ubiegłym roku krzyczał ze sceny: Jarocin, dajcie sygnał! Tak, to bardzo dobry sygnał.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Kultura