Choroba narzuca swoje prawa: zmusza do leżenia i znajdywania alternatywnych, do normalnie prowadzonych, zajęć. Między spaniem a zażywaniem leków pozostaje czas na… No właśnie, na co?
Zdaniem wielu, najlepiej takie dni spędza się przy telewizji. No to spróbowałem zaprzyjaźnić się z telewizorem. Po obudzeniu się i śniadaniu przenosiłem pościelowe bambecle i włączałem telewizyjne pudło wyszukując interesujący mnie repertuar. Poza stacjami i programami informacyjnymi nie było dosłownie nic ciekawego. Ani misyjna TVP, ani komercyjne TVN czy Polsat nie oferują do południa nic co skupiłoby uwagę na dłużej niż kilka minut. Kompletna pustka. Głupawe seriale, płytkie role grane przez atrakcyjne nawet aktorki nie zatrzymują uwagi. Rozpacz.
To może gazety… Po odrobieniu zaległości w czytelnictwie miesięczników, tygodników i pism branżowych (ochrona środowiska) przyszedł czas na kupno gazety codziennej. Raptem jeden poczytny dziennik został przeze mnie przekartkowany w kilkanaście minut. W stosunku do informacji telewizyjnych nic bardziej odkrywczego, nic nowego poza kłótniami i wytykaniem ideowym wrogom niekonsekwencji w postępowaniu. Poważniejsze analizy pojawiają się w wydaniach sobotnich, więc kolejnego wydania w tygodniu już nie kupiłem.
Radio? Czasowo tak. Ta sama mieszanka muzycznych kawałków grana codziennie też skłania do nieciekawych przemyśleń. Kilka stacji oferuje popową sieczkę, inne – ambitniejsze wykonania rockowe, ale słuchanie w trakcie dnia tego samego z grubsza repertuaru nie pomaga wyzdrowieniu. OK, podobno setlista jest co tydzień zmieniana, ale ja nie mam zamiaru zbyt długo chorować! A audycje autorskie są tylko jeden wieczór w tygodniu.
Internet jest fajny na chwilę. Informacje te same co w TV czy w gazetach – oczywiście szybciej – a chodzenie po rozrywkowych stronach szybko się nudzi. Grywanie w jakąkolwiek grę, gdy się tego nie potrafi, mija się z celem. Dodatkowo przypomnę, że choroba wymaga leżenia, a nie siedzenia…
Co nie zawodzi nigdy? Pewnie okażę się zrzędliwym dziadulkiem, gdy powiem że książki. One nigdy mnie nie znudziły. Nie oferują co prawda fotek miłych panien czy politycznych nowości, ale niesamowicie budują wyobraźnię. Kradną myśli dotąd skupione na chorobie i odlatują z nimi za wielkie morza i dalekie góry – gdziekolwiek zapraszają.
Nie słyszałem nigdy, by książki – na wzór muzyki – stanowiły element rehabilitacji i terapii, ale może warto byłoby przeprowadzić takie badania?
Inne tematy w dziale Kultura