Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
353
BLOG

Nadchodzi e-dyktatura

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Kultura Obserwuj notkę 0

Nadchodzi czas dyktatury. Dyktatury elektronicznej. Dyktatury, w której za dobre jest uznawane używanie wyłącznie e-sprzętów, e-produktów, nawet jeśli istnieją produkty „analogowe”. Nadchodzą czasy e-dyktatury.

 
Do takich przemyśleń doszedłem wsłuchując się w debatę toczoną w Polsce na temat e-książek. Część z tej debaty przewija się w „Gazecie Wyborczej” pod wspólnym tytułem „e-Czytamy w Polsce”. Dyskusja pomiędzy zwolennikami e-booków i miłośników tradycyjnej książki papierowej pokazuje jak bardzo tych drugich ci pierwsi przyciskają do ściany i jak bardzo ci drudzy muszą tłumaczyć się (tak, tłumaczyć!) z tego, że preferują książki papierowe.
 
Zwolennicy książek tradycyjnych zaczynają się tak tłumaczyć, jakby czytanie ich było jakąś niegodziwością. I zaczynają używać cokolwiek dziwnie brzmiących argumentów. A takich, że nie da się w Kindle’u zaginać rogów; a to że nie można na nim zakreślać kartek (profesorze Baumann, proszę nie uczyć młodego pokolenia złych nawyków!); a że nie można e-booka powąchać; a że nie można go pogłaskać… Przyznam, że i ja swego czasu używałem podobnie brzmiących argumentów w obronie swego przyzwyczajenia do czytania książek w papierze. Ale tłumaczyć się z tego ???? Nie no, zdenerwowałem się… Niech mi ktoś wytłumaczy, czy czytając książki papierowe jestem w czymś gorszy od tych, co czytają e-booki albo słuchają audio-booków???? No w czym?
 
Co komu do tego, że nie bawi mnie ściskanie metalowego tabletu pod pachą zamiast książek. Dlaczego mam tłumaczyć się z tego, że zamiast 1 cienkiej tablicy Kindle’a wolę mieć torbie lub kieszeni kurtki gruby tom? Co komu do tego, że zamiast jednego tableta lub czytnika wolę wieźć na wakacje cztery książki papierowe, nawet najgrubsze i najcięższe? Czy rzeczywiście argument, że w Kindle’u mam setki lub tysiące wydawnictw jest w takiej sytuacji trafny? No bo w końcu ile książek jest człowiek w stanie przeczytać podczas tygodniowego wyjazdu? Sto? Jedną, dwie, pięć? No to po co mam wozić ze sobą nawet 500 tytułów w jednym urządzeniu elektronicznym?
 
Czy rzeczywiście muszę tłumaczyć się z tego, że ważnym dla mnie elementem każdego mieszkania jest biblioteczka? Dorota Jarecka z  „Gazety Wyborczej” pisze o swoich metodach stawiania książek na półkach i tłumaczy się: Lubię mój bałagan i jeśli tracę kontakt z jakąś ważną dla mnie książką, czuję się, jakby ktoś ukradł mi dowód. Boję się, że rozbijając ten układ, zniszczyłabym coś więcej niż pamięć (Gazeta Wyborcza, Fahrenheit 451 i płonie pamięć, 9 marca 2012r.). Nie wiem po co Pani Redaktor z tego się tłumaczy, bo ja nie mam zamiaru mówić, dlaczego stawiam takie książki w sąsiedztwie innych. To moje prawo i moja fanaberia, nikomu nią nie szkodzę. Czy muszę się tłumaczyć ze swoich przyzwyczajeń książkowych i miłostek okołoksiążkowych? Trochę mi głupio, gdy sobie uświadomię, że kiedyś używałem argumentu o czytaniu w łazience lub toalecie, ale nie z powodu miejsca w jakich to robię, ale dlatego, że wyglądało to na tłumaczenie się, że lubię czytać praktycznie w każdym miejscu.
 
Nic nikomu do tego, że do łóżka lubię wchodzić z grubą książką papierową niż z płaskim tabletem. To moja sprawa i moje prawo.
 
Jeśli są tacy, którzy lubią nosić w swoich e-cudach tysiące „książek”, proszę bardzo; jeśli łatwiej im przyswaja się literaturę na czytnikach, proszę bardzo; jeśli ktoś uważa, że noszenie książek papierowych jest dla niego za ciężkie i za trudne i wybiera czytniki, proszę bardzo. Myślę, że świat jest na tyle obszerny, że miejsca starcza w nim dla czytelników tradycyjnej książki i prasy, jak i tych, co lubią e-czytanie.
 
Nie mam zamiaru tłumaczyć się z tego, że e-czytniki i e-książki mnie nie przekonują. I nie wiem, czy to zasługa moich tradycyjnych pod tym względem przekonań, czy niechęci do radykalnych zmian swoich przyzwyczajeń. Lubię książki papierowe i nie dlatego, że ważne jest dla mnie ich wąchanie, czy jakaś nadzwyczajna miłość do roztoczy (jak to swego czasu zdeklarował Krzysztof Varga). Nie będę się odwoływał, jak on, do swych zainteresowań przeszłością by tłumaczyć swe książkowe przyzwyczajenia. Po prostu nie lubię e-książek i zbyt długiego czytania tekstu na monitorze (nie będę nawet używał argumentu psucia się oczu).
 
Niech sobie producenci i sprzedawcy e-książek i czytników, znajdą kogoś innego do przekonywania, że  to co lubią, jest lepsze od tego, co ja lubię. Reklamy, jak ta cytowana w „Wyborczej” po prostu mnie śmieszą: Przestaniesz zwracać uwagę na fizyczne właściwości książki. Nie zauważysz już papieru i atramentu. Wszystko to się rozpływa i jedyne co pozostaje, to słowa autora. Za taki świat to ja serdecznie dziękuję.
 
 
 
 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura