Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski
289
BLOG

Opowiadanie kolejowe

Krzysztof Mączkowski Krzysztof Mączkowski Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Ostatni raz pociągiem jechałem… No nie pamiętam. Latem? Nieważne. Dość dawno temu. Na tyle dawno, że w Poznaniu zmienił się dworzec kolejowy, a właściwie przeniósł się do galerii handlowej…

No i zmiany w samym pociągu zauważalne. W Warsie, od którego zazwyczaj rozpoczynam kolejowe podróżowanie też jakoś inaczej. Wysokie barowe stołki i ciemny wystrój wnętrza zamiast przytulnego i jasnego wagonu restauracyjnego, wzbudzają podejrzenie, że wsiadłem nie do tego pociągu. W końcu sam kiedyś jechałem do Łodzi przez Warszawę, a kolega jadąc do Bydgoszczy wsiadł do pociągu na Wrocław, czy jakoś tak…

Ostatecznie, dylematy, czy jadę we właściwą stronę rozwiała pani konduktor (pani konduktorka? Czy tu też doszedł feministyczny terror językowy?), która skasowała bilet bez żadnego grymasu. Oznacza to, że jadę we właściwą stronę… No chyba, że nie doczytała dokąd, a tylko sprawdziła, czy bilet jest aktualny.

W Warsie, zamawiam żelazny zestaw śniadaniowy, jajecznica na maśle i parówki. Śniadanie podano… na papierowym talerzyku, z herbatą także w papierowym kubeczku. Ekologia, myślę sobie, ale szybko weryfikuję swój pogląd, gdy dostrzegam plastikowe sztućce zapakowane w folię. Czyli jednorazówki, konstatuję, czyli nie ekologia.

Talerzyk jest tak mały, że parówki leżą na jajecznicy, a ta w pewnym miejscu tonie w musztardzie i keczupie. Czyli nowe doświadczenia kulinarne, myślę i wspominam czasy obozów ornitologicznych, gdzie jadało się makaron na dwieście różnych wariantów. Można przeżyć.

Moje utyskiwania natury ekologiczno-kulinarnej łagodzi uśmiech przesympatycznej kelnerki, która dba o klientów, chodzi ciągle uśmiechnięta, jest uczynna, krząta się po restauracji, pilnie obserwuje salę – jednym słowem pracowita. I mówi po polsku.

Ciemność wnętrza Warsu pogłębiają ledwie palące się lampki wystające ze ścian. Z utęsknieniem czekam do świtu, by poczytać. No bo tak mam, że lubię czytać. I właśnie przeczytałem, że nie jestem Polakiem. Przynajmniej tym statystycznym. Bo nie wydaję na książki 19,44 zł rocznie. A znacznie więcej. Dla siebie i na prezenty. Ech, już dawno nie kwalifikuję się do polityki narodowej. Bom nie polski, podobnie, jak ta kelnerka.

A’propos polskości i Polski. Zerkam za okno. Polska o tej porze wyjątkowo szara, jednak zawsze jakaś taka rozpierdolona. Chaos przestrzenny i bałagan, a miejscami zwyczajny syf rzucają się w oczy i kłują nawet tych, co to nie mają urbanistycznego zacięcia. Są i miejsca, oczywiście, przepiękne, jeszcze nie spaskudzone. Aż strach, co zobaczę, jak będę jechał tędy następnym razem.

Nieśmiało rozglądam się po wagonie. Ludzie uśmiechnięci, na luzie, bez specjalnej spinki. No tak, tym pociągiem nie jadą młodzi gniewni z nosami zatopionymi w laptopach i wykrzykujący przez cały wagon zdań natury szpanersko-biznesowej. Niekiedy mam wrażenie, że ci niektórzy „biznesmeni” nie rozmawiają z realnymi ludźmi po drugiej stronie, a gadają do wyłączonych aparatów. Dla szpanu właśnie. Ostatecznie Oscar Wilde powiedział kiedyś, że „lepiej mieć stały dochód niż fascynującą osobowość”. Ja uważam, że można mieć i jedno, i drugie. Widać, nie wszyscy w to wierzą.

Konin… Czyli dobrze jadę.

Gdy pojawiam się w swoim przedziale wywołuję lekkie zdziwienie w kategoriach: gdzie on wsiadł? Wszak od Poznania minęło już półtora godziny, a po drodze, jak dotąd, nigdzie się nie zatrzymywaliśmy. Nie wszyscy wiedzą o Warsie?

Siadam i boję się zasnąć. Podobno mocno chrapię. Podobno, bo nigdy siebie nie słyszałem, ale mówili mi ci, którzy mieli ze mną (nie)szczęście kiedykolwiek spać. Koleżanka z pracy podsłyszała kiedyś rozmowę dwojga ludzi. Dziewczyna narzekała na swoją sublokatorkę, że o drugiej w nocy się kąpała. Wtedy ów młody człowiek, który okazał się być moim chwilowym współlokatorem, skwitował to słowami: przynajmniej nie chrapała.

W końcu jednak zasypiam. Z Grabażem nad jakimś jeziorem wyłapujemy gołe dzieci. Taki sen. Jestem ciekaw, co jemu dzisiaj się śniło. Nie bardzo wiem, co z tymi dziećmi robimy, bo ze snu wyrywa mnie ostry pisk. Domyślam się, że dojeżdżamy do Warszawy Centralnej. A tam kosmos. Na środku dworca pewien człowiek porusza się w jakimś bezdźwiękowym tańcu. Widać, że muzyka gra mu w głowie. Układ erotyczno-baletowy najwyraźniej nie robi na nikim wrażenia, skoro nawet policjanci zajmują się czymś innym.

Z życzliwym uśmiechem omijam tańczącego jegomościa szerokim łukiem. Może z obawy, by nie zaprosił mnie do tańca. Zaczynam nowy dzień…

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Rozmaitości