kosmaty54 kosmaty54
169
BLOG

Rzecz o medialnych wpadkach i... niewpadkach

kosmaty54 kosmaty54 Rozmaitości Obserwuj notkę 31
Jest pewien rodzaj wpadek, a czasem przemyślanych działań skrywających się pod płaszczykiem nieporozumienia lub niezrozumienia oraz rzekomego wyrwania z kontekstu, które definitywnie powinny zakończyć publiczne występy osób ich się dopuszczających. A mam na myśli takie, które noszą znamię zdrady narodowych interesów. I żeby nie szukać daleko warto przywołać działalność profesora Krzysztofa Ruchniewicza, a i niekiedy premierowską aktywność Donalda Tuska, której jakimś dziwnym zupełnie i niezrozumiałym trafem beneficjentami są wyłącznie Niemcy

        Czasem człowiek powie coś głupiego. Cóż, bywa. No na przykład powoła się na San Escobar, jak to przydarzyło się kiedyś Witoldowi Waszczykowskiemu. Było trochę niezręcznie, ale i śmiesznie, bo Waszczykowski, przyznając się do błędu i przepraszając, później potrafił sam z siebie żartować. Albo gdy Beata Szydło lokalizowała datę wejścia Polski do Unii Europejskiej w latach osiemdziesiątych, tyle że ona skruchy nie okazała, a poczucie humoru jest chyba jej piętą achillesową. Natomiast głupawy uśmieszek pokrywający brak wiedzy i przygotowania – o, to i owszem, znajdzie się na poczekaniu niczym puder czy szminka wyciągnięte naprędce z torebki. Jeszcze dalej posunął się w niewiedzy Dariusz Joński, który pytany o wybuch Powstania Warszawskiego wskazał na datę 1988. Nie wiem w jakiej bańce edukacyjnej wychował się polski inteligent z nowego rozdania i poseł na Sejm, niemniej sądzę, że nie może czuć się samotny na niwie niewiedzy, bo wraz z nim można wskazać rzeszę podobnych mu matołów - a co boli, to to, że większość z nich może się pochwalić uczelnianymi dyplomami. Natomiast gdyby ktoś sądził, iż była to pojedyncza wpadka polityka, to uzupełniając wiadomości o nim dodam, że dla stanu wojennego znalazł w kalendarium najnowszej historii Polski miejsce w roku 1989. Czyli w jego wyobraźni stan wojenny nastąpił w rok po patriotycznym zrywie stolicy, a to miało miejsce w czterdzieści cztery lata po zakończeniu drugiej wojny światowej… Stop, dość, bo wspominając mądrości Jońskiego można stać się do niego podobnym. Albo jeszcze gorszym, jak Przemysław Witek, słynny z powiedzonka: ,,Cóż szkodzi obiecać?”, którym zaprezentował się nie tylko jako polityczny kłamca, ale i cymbał, który sądzi, iż świat jest aż tak zdemoralizowany, że bez konsekwencji można dzielić się z nim każdą ciemną stroną swojego charakteru…. Zaraz, zaraz, ale przecież Witek nie poniósł żadnych konsekwencji, więc prawdą jednak jest, że świat aż tak bardzo się zdemoralizował. Cóż, smutne, ale trudno - nie naprawię go.

        Jednak nie tylko politykom zdarzają się wpadki. Oto niedawno Jan Rokita omawiając w Kanale Zero sprawę wizyty rosyjskich bezzałogowców wspomniał o Białorusi i jej roli w ostrzeżeniu Polaków. Na marginesie tej informacji zatrzymał się nad wizytą Johna Cole’a, wysłannika Donalda Trumpa do Łukaszenki, która odbyła się właśnie w czasie ,,nocy dronów”. A że Jan Maria chciał błysnąć wiedzą ukrytą w jego głowie i zaległą tam od niemal czterdziestu lat – a tak sądzę, bo zaznaczył, że osoby starsze mogą jeszcze tę sprawę pamiętać – więc przypomniał, że ów Cole bronił Olivera Northa w sprawie Iran-Contra. I tu się nie pomylił, jednak dalej było już kompromitująco. Zdaniem ,,politycznego analityka” North i oficerowie amerykańskich służb nielegalnie sprzedawali broń Iranowi, by za zdobyte fundusze zwalczać partyzantkę antykomunistyczną w Nikaragui (!!!) Sęk w tym, że było jak raz odwrotnie – pieniądze przeznaczano na finasowanie Contras – prawicowej partyzantki zwalczającej rewolucyjny rząd Sandinistowskiego Frontu Wyzwolenia Narodowego. Kto nie wierzy niech obejrzy na Kanale Zero odcinek politycznych analiz premiera z Krakowa sprzed tygodnia, zatytułowany: ,,Wizerunkowa katastrofa Polski” - od 21 minuty. Co dziwne jednak, Rokita opisując ten sam przypadek w artkule zamieszczonym w tygodniku Sieci, a zatytułowanym ,,Białoruskie niejasności”, tym razem błędu nie popełnia. Podejrzewam, że to mogła to być zasługa wcale nie starej, a młodej korektorki, o jasnych włosach i takimż umyśle, skrywającym odpowiednie zasoby wiedzy. A że brak jej brody? No to co? Przecież czasem to tylko mylący rekwizyt.

        Rokita przerobiony na Lwa Tołstoja, czym zaskarbia sobie dodatkowe punkty u snobistycznych idiotów za stylizację, która niby przekłada się na nietuzinkową inteligencję i wiedzę, popełnił właśnie wizerunkowe seppuku. Oto na oczach widowni jednym błędem udokumentował, że nie tylko nie pamięta faktów, ale w ogóle nie potrafi ich zlokalizować w politycznej układance tamtych lat i na dodatek nie rozumie ducha epoki za prezydentury Ronalda Reagana. A przecież zaznaczył, że my, starzy, pamiętamy tamte lata. No więc może Rokita wcale nie jest stary, a długą białą brodę nosi podwieszoną na gumce i tak naprawdę czuje się wciąż nieopierzonym małolatem… To znaczy opierzonym, ale tylko w tę brodę właśnie.

        No dobrze, ale czy oznacza to, że wiarygodność politycznych analiz Jana Marii Rokity przestała w tym momencie istnieć? No nie, to tylko oznacza, że wiarygodność ta ma charakter selektywny i tak powinniśmy ją postrzegać. Ale tylko w przypadku, jeśli sami jesteśmy w stanie jego wiarygodność oceniać i kontrolować. Tylko czy wtedy do odkrywania świata potrzebny jest nam autorytet Jana Marii? Chyba nie, prawda?

        Te wszystkie błędy i wpadki ludzie nauczyli się darować, mimo że popełniane przez polityków sugerują niekiedy ich niekompetencję. Tę odczuwaną później przez ogół obywateli jako skutek amatorskich rządów, zaś w przypadku publicystów kreują fałszywe obrazy otaczającego świata w głowach ich odbiorców, co skutkuje podejmowaniem błędnych decyzji, na przykład w czasie wyborów. Pocieszać, choć tak po polsku, czyli głupio, może wyłącznie to, że nie tylko nam zdarzają się takie ,,autorytety” i nie tylko teraz. Ludzie przypadkowi bywali od zawsze, zarówno na pozycjach kierowniczych jak i opiniotwórczych.

         Jest jednak pewien rodzaj wpadek, a czasem przemyślanych działań skrywających się pod płaszczykiem nieporozumienia lub niezrozumienia oraz rzekomego wyrwania z kontekstu, które definitywnie powinny zakończyć publiczne występy osób ich się dopuszczających. A mam na myśli takie, które noszą znamię zdrady narodowych interesów. I żeby nie szukać daleko, warto przywołać działalność profesora Krzysztofa Ruchniewicza, a i premierowską aktywność Donalda Tuska, której jakimś dziwnym zupełnie i niezrozumiałym trafem beneficjentami są wyłącznie Niemcy.

        Ale pierwszym przypadkiem sprzyjania interesom sąsiadów, jaki zapamiętałem, była rozmowa sprzed ośmiu lat trefnisia polskiej publicystyki Wojciecha Cejrowskiego prowadzona z dziennikarzem niemieckiej ARD, w trakcie której oświadczył on – znaczy Polak, nie Niemiec, nie dajmy się zmylić - że ,,natychmiast oddałby Szczecin Niemcom, bo Szczecin nie jest polskim miastem”. Co ciekawe, wypowiedź niezwykle zadowolonego z siebie aroganta - a było to widać po jego minie - padła w kontekście wiekopomnej myśli, a mianowicie obowiązku zwrotu rzeczy skradzionych. No a ponieważ Cejrowski domagał się oddania przez sąsiadów polskich dóbr kultury zagrabionych w czasie wojny, w ramach rewanżu wspaniałomyślnie zaoferował Niemcom miasto Szczecin – to, jak należy rozumieć, skradzione przez Polaków. Sugestia kradzieży stała się tak przytłaczająca, że nie zmieniła jej poczyniona później przez publicystę uwaga o wojennej kontrybucji, w ramach której miasto znalazło się w naszych granicach.

        - No dobra, Wojtek - można by zapytać mundrola - a dlaczego tylko Szczecin? Czy na nim kończy się lista tak zwanych Ziem Odzyskanych? Oddaj wszystko na południowym zachodzie, zachodzie i północy, by wypełnić moralny nakaz zwrotu rzeczy skradzionych. Okrój Polskę z połowy jej terytoriów, a uspokoisz chrześcijańskie sumienie, bo to twoje, katolskie, widać nie obejmuje tragicznych reperkusji zaproponowanych przez ciebie pomysłów.

        Kiedy przed laty usłyszałem tę wypowiedź, pomyślałem, że bosego przemądrzałego gamonia wymiecie wreszcie z polskich mediów już na dobre, a tu nie. Produkował się dalej. Podjął go Michał Rachoń w TVP, a później Paweł Lisicki, z którym bierze udział w internetowych rozmowach oraz na ostatniej stronie Do Rzeczy zamieszcza felietony w swoim starym dobrym stylu: że ludzie an block , z wyjątkiem jego i Trumpa, to głupki, że złodzieje i że wszyscy won, a na co dzień całuje amerykańskiego Donalda w dupę. Czy z wkładką mięsną, czyli językową, tego nie wiem, bo unikam podpatrywania szczegółów sytuacji krepujących.

        Cejrowski jak czasem coś napisze, to nie wiadomo czy z niego jajcarz, czy zwykły idiota. Mnie wychodzi na to drugie i to mimo pewności siebie, którą objawia przy poruszaniu jakiegokolwiek tematu. Pisał więc kiedyś, że młodzi to głupki, bo wybierają na studiach dziedziny wiedzy, które nie zapewniają im w przyszłości wysokich zarobków. Naprawdę tak powiedział. Czyli co, jeśli w danym czasie intratnych jest pięć zawodów, wtedy nieuki i ,,uki”, uzdolnieni w danym kierunku czy nie, z natury pracowici i lenie - wszyscy jak jeden mąż, bez wyjątku, powinni studiować medycynę, prawo, informatykę i coś tam, coś tam, co zapewni dobre pobory/kasę/szmalec (w zależności od reprezentowanej kultury słowa niepotrzebne skreślić). No a tym samym dostatnie życie. Dobrze, a co z zainteresowaniami, co z marzeniami, co z uzdolnieniami lokowanymi w zawodach niskopłatnych? Albo czy osoba zajmująca się czymś, co zapewnia jej dobre pieniądze, będzie szczęśliwa robiąc coś innego, do czego nie ma powołania i co ją naprawdę nie interesuje? No i najważniejsze: Czy nasz bosy mundrol chciałby się leczyć w przypadku swojego poważnego schorzenia u osoby, której marzeniem było studiowanie, zgodnie z uzdolnieniami, inżynierii sanitarnej zamiast medycyny? Raczej wątpię. I dziękuję Bogu, że nie zetknął naszego Cypriana Kamila z jakimś Cejrowskim, bo ten już by mu wytłumaczył, żeby nie zajmował się jakąś durną, mało płatną poezją, bo umrze w nędzy.

        Ale Cejrowski zdradzający polskie interesy i popisujący się jakimś karykaturalnym merkantylizmem nie wyczerpał jeszcze powodów do poznęcania się nad nim. W swoim felietonie zamieszczonym w ,,Do Rzeczy” przed dwoma tygodniami stwierdził, że przeciwnicy Trumpa może i chcieliby go krytykować, ale trudno im, bo podatki i ceny maleją, więc niby za co?

        Skoro tak pan Cejrowski twierdzi, to warto zacytować raport z The Century Foundation, bezpartyjnego think tanku, opublikowny w lipcu tego roku. A tam stwierdza się, iż 61% Amerykanów uważa, że Trump pogorszył koszty utrzymania, 83% jest zaniepokojonych cenami artykułów spożywczych, a 79% cłami podnoszącymi ceny artykułów codziennego użytku. W tym samym miesiącu ceny mielonej wołowiny, bananów, kurczaka i energii elektrycznej odnotowane zostały na rekordowym poziomie.

         I ja nie muszę o tym czytać, bo przynajmniej dwa razy w tygodniu robię zakupy i widzę niekiedy różnice w cenach tych samych produktów w przedziałach tydzień do tygodnia. Natomiast kupując benzynę odnotowuję, że jej cena, na punkcie której Amerykanie mają bzika i poniekąd słusznie, nie zmalała od czasów Bidena mimo szumnych przyrzeczeń obecnego prezydenta. I choć sam go popierałem i nadal popieram, głównie za zahamowanie ,,rewolucji” lewackiego łajdactwa, odchodzenie od idiotyzmów zielonych przemian, powrót do tradycyjnych źródeł produkcji energii i reindustrializację państwa, to w trakcie płacenia rachunków moja karta debetowa i książeczka czekowa dość skutecznie chłodzą mój entuzjazm.

        A tak przy okazji to nie wiem, gdzie robi zakupy Wojciech Cejrowski. Może przywozi z wypadów do Polski wekowaną w słoikach żywność w ilości na cały kwartał niczym rdzenni mieszkańcy Warszawy i innych dużych miast. Lub mieszkając w Arizonie, zaspokaja swój głód zbieractwem, w tym skorpionów i grzechotników, które to ostanie są - jak zapewniał mnie kiedyś mój pracownik z południa - niezwykle smaczne. Hm, no nie wiem, rzecz gustu, ale na wszelki wypadek zapytajmy Cejrowskiego, może tym razem powie prawdę.

        Opisałem tu wpadki i drobne przekłamania niezamierzone, powodowane głupotą lub niewiedzą – na ogół nieszkodliwe oraz kłamstwa wynikające z ignorancji wyższego rzędu lub nawet popełniane świadomie, związane z uprawianą propagandą, czego jako bywalcy Internetu możemy sami doświadczyć już na poziomie mediów społecznościowych. Jedne z nich kompromitują wyłącznie popełniających przypadkowe gafy i nieścisłości i nie mają przełożenia na życie społeczne lub polityczne państwa. Inne, czynione przez użytecznych idiotów lub dokonywane z premedytacją i niekiedy odpłatnie, w sposób zamierzony szkodzą krajowi i obywatelom, czego ci ostatni czasem nie są w stanie nawet ocenić. Mówią wtedy, że to głupol i machają ręką na znak, że szkoda komentować. A to czasem wcale nie głupol, tylko sprytny łobuz. I nie warto deliberować czy taki, czy siaki, łamać sobie tym łeb i tracić czas, a po prostu odebrać mu prawo publicznego głosu. W ramach dobrze rozumianego interesu nas wszystkich.


kosmaty54
O mnie kosmaty54

świat przestał mnie dziwić

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (31)

Inne tematy w dziale Rozmaitości