Obejrzałem konwencję wyborczą kandydatki na Prezydenta RP – Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Nie da się tego zrecenzować, a można jedynie lakonicznie podsumować, że była to orgia kłamstw, arogancji, amnezji, głupoty, nieuczciwości, braku odpowiedzialności, niekompetencji i skrajnej nieudolności. Może najbardziej wstrząsające było wiwatujące i eksplodujące sztucznym entuzjazmem audytorium, w którym partyjni współpracownicy kandydatki ukrywali się za plecami rzędów kompletnie bezmyślnych młodych ludzi, spędzonych na imprezę jakimiś doraźnymi argumentami. Ci młodzi zapłacą za to w przyszłości ciemną plamą w życiorysach, bo dokumentacja imprezy zapewne przetrwa gdzieś w archiwach sieciowych i nie wyprą się swojego udziału tak łatwo, jak czynią to ich wiekowi towarzysze partyjni udzielający się kiedyś w ZMP, czy w ZMS. Jedynie przemykająca po ekranie zatroskana twarz Arłukowicza pokazywała, że nie jest dobrze i zbyt prymitywne to wszystko, by przyciągnąć nowych i nie stracić dzisiejszych zwolenników. W tym wszystkim współczuję jednak samej pretendentce do urzędu prezydenta, bo w istocie nie ponosi ona winy za sytuację, której sama ewidentnie nie potrafi ocenić.
Nie wiem, czy ma wokół siebie jakieś grono życzliwych doradców, które potrafiłoby do niej dotrzeć z przekazem, że to wszystko jest jakąś okrutną mistyfikacją, a na końcu będzie tak dramatyczna porażka, że nie otrząśnie się z niej do końca życia. Odkrywane raz po raz właściwości kandydatki nie pozwalają znaleźć ani jednej cechy kwalifikującej ją do pełnienia urzędu Prezydenta RP. Wszystko wydaje się zaprzeczać takiej kwalifikacji, a w grę wchodzą znacznie poważniejsze wymagania, niż uroda, którą można wyretuszować zgodnie z wymaganiami zwolenników. Prawdziwy dramat rozpocząłby się dopiero po sukcesie wyborczym i nie wyobrażam sobie MK-B w żadnej prezydenckiej roli, a już szczególnie rola zwierzchnika sił zbrojnych byłaby tragifarsą. Jednak MK-B nie jest winna, bo człowiek z niedostatkiem myślenia analitycznego i bujający w obłokach nie jest winien, że nie dostrzega swojej ułomności w tym zakresie; życzliwi ludzie z jej otoczenia powinni uchronić ją przed kompromitacją.
Ze strony tych, którzy zadecydowali o jej kandydowaniu na urząd Prezydenta RP nie może to być bezmyślność, czy jakiś żart, bo w tak poważnej sprawie nie ma miejsca na żarty. Jest to decyzja, którą należy traktować jako kolejną próbę zaszkodzenia Polsce, próbę skompromitowania Polski, chęć do upokorzenia narodu, ponownego rzucenia nas na kolana i postawienia Polski jako bezsilnego przedmiotu w międzynarodowej grze politycznej. Nie wierzę, by naród nie odczytał tych intencji podejmując decyzję wyborczą 10 maja, ale szczerze współczuję MK-B, jako ofierze knowań politycznych totalnej opozycji.
Widziałem na konwencji wystąpienie męża kandydatki, który zdaje się być zachwycony perspektywami tak groźnymi również dla niego. Być może też jest niemądry, ale instynkt samozachowawczy powinien go ostrzec, że ma poważne obowiązki wobec swojej współmałżonki. Po 37 latach wspólnego małżeństwa minął już czas, w którym szczęście współżycia częściowo tłumaczy zaślepienie i niedostrzeganie prozy życia. Mąż powinien strzec swojej żony przed kompromitacją. Chyba, że jej nie kocha prawdziwie, albo chce razem z nią upadać.