W całym ciągu polskich wyborów po 1989 roku chyba tylko te pierwsze, z demokracją ograniczoną do 35%, nie były fałszowane. Okrągłostołowa zmowa aparatczyków PRL z ich wciąż tajnymi współpracownikami stworzyła wtedy sytuację, w której nie było polityków zainteresowanych fałszowaniem wyników. Mimo to wybory były bardzo skrupulatnie kontrolowane przez ludzi Solidarności, nie uczestniczących w spisku, ale wrażliwych na prawdę i pragnących uczciwej Polski. Wybory pokazały prawdę całkiem odmienną od przewidywań polityków i socjologów i były w istocie plebiscytem, w którym całkowicie odrzucono udział komunistów PRL w rządzeniu Polską. Ten werdykt Polaków został później kompletnie zlekceważony, ale był doświadczeniem, które nauczyło przegrywających, że uczciwe wybory są zagrożeniem.
Dlatego myślę, że dalej już nie było w Polsce uczciwych wyborów, przy czym wyniki fałszowała jedna tylko strona, przybierająca różne szyldy, ale zawsze wywodząca się z grona beneficjentów okrągłego stołu. Samorządowe wybory z 2014 roku ujawniły graniczną skalę tych fałszerstw i obnażyły niesamowitą tolerancję państwa dla takich wykroczeń. Wcześniej w 2010 roku prezydenckie wybory zostały sfałszowane na rzecz B. Komorowskiego, czego dowodzi analiza kolejnych komunikatów PKW, gdy liczenie głosów pokazało systematyczny, a niemożliwy do wytłumaczenia przyrost głosów na BK w kolejnych komunikatach
.
[Dygresyjnie pokażę jak to wyglądało: W każdym komunikacie PKW podawała aktualny wynik i liczbę zliczonych już głosów. Można wtedy wyliczyć o ile więcej głosów spośród tych jeszcze nie policzonych musiałby dostać BK w stosunku do JK, aby uzyskać końcowy, oficjalnie podany wynik wyborów. Są to następujące kolejne liczby: 1.16 (79.1%), 1.31 (48.5%), 1.50 (19.6%), 1.52 (5.0%), gdzie w nawiasie podana jest frakcja niepoliczonych jeszcze głosów. Ok. pierwszej godziny w nocy, gdy JK miał ok. 2% przewagę, zaniepokojeni „dziennikarze” pytali PKW, czy niezliczone głosy są głównie z dużych miast. Odpowiedź była: „Nie, teraz otrzymujemy głosy rozłożone równomiernie w całym kraju”. Taka systematyczna zmiana rozkładu głosów jest statystycznie wykluczona.]
Po każdych wyborach zgłaszane były protesty, uzasadniane udokumentowanymi wykroczeniami i przestępstwami wyborczymi. Rozważają je w Polsce sądy nie cieszące się wiarygodnością. Mimo wszystko racje protestujących są często uznawane, jednak wszystko kończy się standardową formułą, że: „nieprawidłowości miały rzeczywiście miejsce, ale nie wpłynęły one na wynik wyborów i nie ma podstaw, by wynik kwestionować.” Jest jednak oczywista okoliczność, która nie pozwala na tak lekceważące traktowanie protestów. Otóż, nieprawidłowości, pomyłki, a nawet świadome fałszerstwa, które mają nieznaczący wpływ na wynik wyborów, mogą się wszędzie zdarzyć. Można je rozważyć i nie brać pod uwagę, jeśli dotykają wszystkich stron biorących udział w wyborczej rywalizacji. Z całkiem inną sytuacją mamy do czynienia, gdy dowiedzione „nieprawidłowości” w większości zmieniają wynik na korzyść jednej tylko strony. Jest wtedy uzasadnione podejrzenie, że nieprawidłowości nie tylko są świadome, ale są objawem zorganizowanego fałszerstwa wyników wyborów. Sąd powinien w takich przypadkach stosować domniemanie winy, bo musi zdawać sobie sprawę z tego, jak trudno jest odkryć takie przypadki, a tym bardziej je udowodnić. Jest pewna liczba tego typu zgłoszonych przestępstw, która pozwala domniemywać, że skala procederu jest znacznie większa i może zmieniać wynik wyborów. Jeśli sąd bagatelizuje takie domniemanie, fałszerstwa na wielką skalę pozostają bezkarne, a demokracja powraca do wersji „demokracji socjalistycznej”.
Piszę o sytuacji w Polsce, gdzie już od wielu lat Polacy powszechnie zwracają uwagę na negatywne zjawiska podważające wiarygodność wyników wyborczych. Tylko do pewnego stopnia mogą być one ograniczone przez zorganizowane działania typu Ruchu Kontroli Wyborów. Potrzebne jest natomiast rygorystyczne przestrzeganie procedur wyborczych, które winny być tak domknięte, by nie pozostawić żadnych szczelin dla fałszerzy. Także kary dla oszustów wyborczych muszą być znacznie bardziej dotkliwe, niż te dzisiejsze, zwykle nie realizowane.
Można więc teraz z polskiej perspektywy popatrzeć na to, jak fałszuje się dzisiaj wynik wyborczy w kuźni demokracji – w USA. W zasadzie wszystko przebiega podobnie. Zaczyna się od gry sondażami, gdy bardzo wczesne sondaże, na długo przed weryfikacją wyborczą, nie muszą się w ogóle liczyć z rzeczywistością i jedynym ich celem jest pompowanie poparcia dla zaprogramowanych zwycięzców techniką „samospełniających się prognoz”. Na krótko przed wyborami sondaże muszą być urealnione, pozostawiając margines wygranej, która jest osiągalna w ramach planowanych oszustw. Ten margines potrzebny jest, by uwiarygodnić „skorygowane” oszustwami wyniki. Oczywiście przez cały czas faworyt jest popierany w mediach, które brzydzą się prawdą i archaicznymi skłonnościami do obiektywizmu. Nie trzeba dodawać, że jego przeciwnik jest obrzucany błotem, kłamstwem, pomówieniami i najgorszymi zarzutami. Procedury wyborcze zmieniane są tak, by ułatwić oszustwa, a system korespondencyjnych wyborów w USA po prostu zaprasza do nadużyć. Potem już tylko ta wisienka na torcie jest ważna, o której już wszyscy wiedzą: „Nie ważne kto głosuje, ważne kto liczy głosy”.
Właśnie tak przebiega dzisiejszy spektakl wyborczy w USA, w którym właśnie przed chwilą, właśnie te same media, uczestniczące w przekrętach, samowolnie ogłosiły J. Bidena zwycięzcą. Dzień wcześniej zablokowały telewizyjną wypowiedź Prezydenta oficjalnie urzędującego do 20 stycznia 2021 i tak rozpoczęła się gra w otwarte karty. Podobieństwo, a raczej analogia do gier wyborczych w Polsce ułatwia ocenę tego, co się stało. Dalej warto się dobrze przyglądać jak sobie naród amerykański z tym poradzi i jak dalece tamtejsze sądy są porażone kastowością. Ta batalia zadecyduje o losach świata, a „uspokajające” slogany o niewielkim wpływie tych wydarzeń na losy Polski, są po prostu niepoważne. Podział amerykańskiego społeczeństwa jest równie trudny do zrozumienia jak podział, który znamy z własnych obserwacji w Polsce. Jednak w obu przypadkach geneza podziałów sięga korzeni, w których osadzone wartości, do niedawna były wspólne, a dzisiaj dla części społeczeństw stały się niepotrzebne i niepożądane. W istocie tu i tam toczy się walka Dobra ze Złem, a podobno jest to walka ostateczna i rozstrzygająca. Dlatego wierzę, że bliska nam część Amerykanów, nie tolerująca sytuacji, w której są bezczelnie oszukiwani, wykaże, że medialny werdykt jest „fejkniusem” i oszustwo wyborcze nie przejdzie. Gdyby jednak Amerykanom się to nie udało, gdyby ich sądy też były opanowane przez kastę, to przyszłość i tak pozostanie wielką niewiadomą.
Paradoksalnie Biden, który obraził Polskę zrównując nas z Białorusią, pojawi się jako amerykański Łukaszenko, który też objął władzę fałszując wybory. Będzie jednak zasadnicza różnica. Dzielny naród białoruski nie ma jeszcze doświadczeń z demokracją i wobec Łukaszenki jest w zasadzie bezbronny. Naród amerykański ćwiczył demokrację przez stulecia i nie jest bezbronny, a raczej jest potężnie uzbrojony. Już od dłuższego czasu sprzedaż broni w USA znacząco rośnie.
Jedno jest pewne – kilka stacji telewizyjnych, radiowych i ośrodków prasowych popełniło zbiorowe samobójstwo. U nas w Polsce od tego powinno się zacząć.